Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

O zdrowy rozród narodu

Czy możliwa jest skuteczna polityka społeczna?

Prezydent chce ulżyć podatkowo rodzinom z dziećmi. Wysłał sygnał, że on również myśli o tym, o czym myślał PiS, ogłaszając niedawno projekt tzw. stypendium demograficznego (po 1 tys. zł co miesiąc na każde dziecko).

PiS pewnie rozbawił ministra finansów; prezydentowi odpowiedziano dyplomatycznie poprzez rzecznika, że się zobaczy, czy państwo stać na jego pomysł.

Pytanie, co właściwie politycy mają na myśli, naciskając po raz kolejny klawisze z napisami „rodzina” i „demografia”? Chce się wciąż wierzyć, że to nie tylko rytualny motyw dla przypochlebienia się wyborcom. Że chodzi o autentyczny frasunek o kondycję społeczeństwa, które nie chce się rozmnażać tak, by w przyszłości młodzi dali radę wspierać starych.

Kto dziś stwarza nadzieję, że szybko mógłby być przy nadziei? Dwie oddalone od siebie kategorie młodych ludzi. Tam, gdzie wykształciło się dziedziczne, nawykowe bezrobocie, a organizacja życia polega na sprawnym podwieszeniu się pod pomoc społeczną, dzieci rodzą się (często jeszcze dzieciom) bez planu, bez namysłu, a z becikowym prokreacja idzie tylko żwawiej. Podatek jest tam kategorią abstrakcyjną; stypendium demograficzne – oho, ho – skutki mogą być imponujące. Tyle że jeśli państwo nie zajmie się wyciąganiem dzieci z tych światów nicnierobienia, żadne z nich nikogo nigdy nie wesprze. Tam chorobą jest raczej rozrodcza nadaktywność, którą trzeba by okiełznać antykoncepcją i wychowaniem seksualnym.

Na przeciwnym biegunie mamy większość 20-, 30-, 40-latków – lepiej lub gorzej, ale wykształconych, ambitnych, odpowiedzialnych. Z czego wynika reprodukcyjna anemia tych młodych ludzi? Z braku poczucia bezpieczeństwa i kontroli nad własnym życiem. Boją się o pracę, bo albo jej nie mają, albo im młodsi, tym częściej wyjęci są poza jakąkolwiek cywilizowaną ochronę pracowniczą. Boją się braku czasu; realnie mogą poświęcić rodzinie jego skrawki. Drżą w niewoli franka szwajcarskiego, jeśli w ogóle zdobyli dach nad głową. Boją się o rodziców oczekujących wsparcia. O swoją przyszłość, bo straszy się ich, że emerytur raczej nie doczekają. Wreszcie – o własną, kruchą, młodą rodzinę. Nowe, partnerskie role kobiet i mężczyzn ledwie zaczęły się ucierać, więc duża część związków trzeszczy w szwach. I pęka. Gdy pojawia się dziecko, nadchodzi pierwszy i często ostatni kryzys. Nierzadko brutalny i dewastujący rozwód. Ludzi wpędzonych w lata przez rozmaite stresy i traumy goni w końcu biologia. A więc badania prenatalne (coraz trudniej dostępne), in vitro (aż strach znów zaczynać).

Polityka społeczna powinna być synchroniczną operacją w wielu rejonach obolałego organizmu. Pieniądze, owszem, przydadzą się każdej rodzinie z dziećmi. Ale czy są lekarstwem – bez niczyjej obrazy – na anemię rozrodczą? Wątpliwe. To jakby choremu aplikować tran, gdy trzeba mu dotoczyć krwi i postawić na nogi.

Polityka 10.2013 (2898) z dnia 05.03.2013; Komentarze; s. 10
Oryginalny tytuł tekstu: "O zdrowy rozród narodu"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną