Ten obrazek zna każdy sejmowy sprawozdawca – dzwonek wzywa posłów na głosowania, a ci raczej niespiesznie się na nie zbierają. Wrażenie to potwierdzają liczby: frekwencja na pierwszych pięciu głosowaniach jest znacząco niższa niż w późniejszych. – W pierwszym głosowaniu uczestniczy średnio ponad 20 posłów mniej niż w szóstym–siódmym – pokazują dane stowarzyszenia Mam Prawo Wiedzieć, które monitoruje pracę posłów. Pięciu najbardziej spóźnialskich posłów to: Andrzej Piątak z Ruchu Palikota (opuszcza 34 proc. pierwszych głosowań), Jacek Tomczak (PO), Ludwik Dorn (Solidarna Polska), Adam Rybakowicz (Ruch Palikota) oraz Małgorzata Gosiewska (PiS).
Jeden blok to średnio ok. 50 głosowań. I najwyraźniej są nużące – pod koniec frekwencja znów spada, bo kilkunastu posłów wychodzi z sali. Piątka posłów, którym się najbardziej spieszy, to: Mieczysław Golba (Solidarna Polska), Donald Tusk (PO), ponownie Andrzej Piątak, Jerzy Żyżyński (PiS) i Krystyna Łybacka z SLD.
Marszałkowie znają te nawyki posłów i nieprzypadkowo ustalają kolejność głosowań. – Szczególnie ważne głosowania marszałek wyznacza zwykle na początku bloku głosowań, ale nie jako pierwsze, drugie czy trzecie. Potrzeba trochę czasu, by posłowie się zeszli – mówi POLITYCE Marek Borowski, były marszałek Sejmu. W sumie frekwencja w głosowaniach jest i tak bardzo wysoka, bo przekracza 90 proc. Ale poza troską o jakość prawa stoją za tym czasem przyziemne racje. – Poseł musi uczestniczyć w 80 proc. głosowań, żeby nie stracić dniówki, czyli ok. 300 zł – wyjaśnia Borowski. – To bywa problem, gdy ktoś umówił się np. w telewizji, zakładając, że głosowania pójdą sprawnie, a potem okazuje się, że jest awantura i głosowania się opóźniają. Wtedy biedaczysko liczy, czy ma już te 80 proc., żeby nie stracić kasy.
Stowarzyszenie Mam Prawo Wiedzieć sprawdziło też, jak głosują poszczególne kluby.
Najwyższą frekwencją w sejmowych głosowaniach może się pochwalić PO – jej posłowie biorą udział średnio w 98 proc. głosowań. Najmniej zdyscyplinowany jest SLD (89 proc.).