Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Król i dwory

PO: skrzydełka i główka

Liderem frakcji liberalnej jest podobno Grzegorz Schetyna. Liderem frakcji liberalnej jest podobno Grzegorz Schetyna. Witold Rozbicki / Reporter
Platforma i Donald Tusk są co tydzień składani do grobu, a PiS już praktycznie przejmuje władzę. Wolnego...
Tusk jest typem lidera, Schetyna mógłby być co najwyżej przewodniczącym partii.Mirosław Gryń/Polityka Tusk jest typem lidera, Schetyna mógłby być co najwyżej przewodniczącym partii.

Donald Tusk zapowiedział, że będzie ubiegał się po raz kolejny o przywództwo w partii, przecinając spekulacje, że a nuż przypomni sobie o obietnicach składanych przed laty, że to już jego ostatnia kadencja. Ta deklaracja, oczywiście, nie oznacza końca walki o władzę i pozycję w partii.

Platformę, podobnie zresztą jak inne partie, podzielić jest trudno. Kto odchodzi, przepada albo kaja się, by wrócić. Wbrew utrwalonej przez media opinii w PO nie ma wyodrębnionych frakcji z wyraźnymi liderami. Są raczej dwory ważniejszych lub uważających siebie za ważnych polityków. Albo pojedynczy politycy z ambicjami. Tak jak choćby Jarosław Gowin, w którym widziano już lidera zjednoczonej prawicy, a – gdy przyszło co do czego – został sam, bo nawet wyznający skrajny tradycjonalizm poseł John Godson dobrze się poczuł w platformianym pluralizmie i deklarował to publicznie na każdym kroku.

Frakcja konserwatywna, która, biorąc pod uwagę głosowania w sprawie zaostrzenia ustawy antyaborcyjnej czy związków partnerskich, liczyć może ok. 60 osób, dzieli się na tyle podfrakcji bez żadnego lidera, że trudno uznać ją za byt realnie istniejący. Na dodatek taki, który mógłby utworzyć odrębną partię, grupowo przejść do PiS, połączyć się z Solidarną Polską albo wykonać jakiś podobnie bezsensowny politycznie manewr. Ta „frakcja” istnieje tylko jako część PO i tylko podczas bardzo niewielu głosowań. Jej pozorna siła wynika z faktu, że Platforma jako całość stała się w ostatnich latach bardziej konserwatywna, bo taka jest chyba natura każdej partii władzy.

Czy dziś możliwe byłoby przegłosowanie poluzowania polityki antynarkotykowej, co jeszcze w poprzedniej kadencji udało się przeprowadzić? Nie – odpowiedział mi zdecydowanie były minister sprawiedliwości Krzysztof Kwiatkowski. W poprzedniej kadencji wydawało się nawet, że uda się uchwalić ustawę o in vitro. Dziś premier wprowadza in vitro jako procedurę medyczną, bo przyjęcie ustawy bardziej liberalnej nie jest możliwe.

Mimo widocznego przesunięcia na prawo, niewątpliwie frustrującego dla liberałów w PO, Gowin swojej grupy nie zbierze. Ma kłopot nawet z zebraniem wiernego dworu. Być może już w najbliższych tygodniach poniesie klęskę w sprawie przekształcania mniejszych sądów, jednego ze swoich sztandarowych dzieł. Jeżeli Sejm uchwali ustawę ustanawiającą coś w rodzaju sieci sądów nie do ruszenia, to minister sprawiedliwości stanie się faktycznym twórcą najbardziej szkodliwego i niepotrzebnego wymiarowi sprawiedliwości projektu. Nic nie wskazuje też, aby odniósł znaczące sukcesy w głośnej sprawie deregulacji zawodów. Polityk jako tako przytomny wie, że tu żadnej premii politycznej nie będzie. Gowin tkwi więc w pułapce, którą zresztą sam na siebie zastawił.

Czy więc wystartuje w wyborach na szefa PO, by realnie policzyć swoje siły? Odpowiada, że dopóki jest ministrem, tego nie zrobi. Czy w ten sposób broni swojej rządowej posady? Próbuje zmienić taktykę? Dla całości Platformy i Donalda Tuska ma to znaczenie więcej niż ograniczone.

Czy w tak zwanej frakcji liberalnej jest inaczej? Podobno jej liderem jest Grzegorz Schetyna (chociaż mógłby to uznać za określenie nieco obraźliwe, bo dla niego PO liczy się jako całościowy, szeroki „projekt”), jednak frakcja liberalna to nie to samo, co frakcja Schetyny. On też ma swój dwór, tyle że bardziej realny niż Gowin. Rafał GrupińskiAndrzej Halicki – to jego najbardziej wyraziści przedstawiciele. Uporczywie powtarza się również, że sporo jest Schetynowych dworzan w aparacie niższych szczebli. Ostatnio Grupiński mówił przecież, że Schetyna mógłby być dobrym przewodniczącym Platformy, zapewne także dobrym premierem, ale już jak ognia unikał odpowiedzi na pytanie, czy lepszym niż Tusk? I Grupiński, choć poeta, nie jest politycznym marzycielem.

Tusk jest typem lidera, Schetyna mógłby być co najwyżej przewodniczącym partii (sam Schetyna decyzję o ewentualnym kandydowaniu w partyjnych wyborach odłożył do jesieni). To dość zasadnicza różnica i widać ją na każdym kroku. Prawda o parlamentarnej reprezentacji Platformy – a przecież można założyć, że to partyjny crème de la crème – jest taka, że gdy przychodzi do prawdziwej politycznej walki, musi stawać do niej Donald Tusk.

Gdy trzeba rzutem na taśmę wygrywać wybory, w Polskę nie wyrusza schetynobus czy gowinobus, ale tuskobus. W najpoważniejszych i najbardziej gorących debatach sejmowych głos Tuska jest najważniejszy nie tylko dlatego, że to głos premiera, ale że nikt tak jak on nie znajduje ciętych ripost i dobrych argumentów. Po prostu nikt nie jest tak politycznie sprawny.

Między różnymi dworami jest więc w PO wielki pas „ziemi tuskowej”, a wypełniają go liberałowie, konserwatyści i ci, których można określić jako centrolewicę. W większości przekonani, że różne postawy (skrzydła?) może spinać jedynie Donald Tusk. Jak łatwo owe „frakcje” znikają, pokazuje zresztą przykład tak zwanej spółdzielni Cezarego Grabarczyka, która przed wyborami opisywana była jako niezwykle silny byt, wspierający ponoć premiera w walce z pierwszym wiceprzewodniczącym, a której dziś nikt już nawet nie wspomina.

Przez ostatnich kilka tygodni Platforma żyła w pewnym napięciu, w atmosferze podejrzeń o to, że wszyscy spiskują przeciwko wszystkim, a już zwłaszcza, że spiskuje Schetyna, bo Gowin postawił się premierowi otwarcie z sejmowej trybuny.

Najczęściej celem ataków Schetyny, sprzymierzonego czasem z Palikotem, miała być marszałek Sejmu Ewa Kopacz – jako osoba z dworu Tuska. Podejrzeniom, które pojawiły się zwłaszcza po wybuchu „afery premiowej”, trudno odmówić pewnych podstaw, skoro Schetyna od razu zaczął deklarować, że on jako marszałek w kwestiach premii był nadzwyczajnie powściągliwy, dając do zrozumienia, że pani marszałek nie była.

Czy z tego udałoby się ułożyć serię spisków, które w efekcie doprowadziły do dymisji całego prezydium Sejmu, a nie tylko wicemarszałek Wandy Nowickiej? Do odwołania może nie, ale do dalszego zamieszania i pogłębienia kryzysu w partii – tak. Jest przecież dość oczywiste, że po wygranym głosowaniu w sprawie Nowickiej Palikot składałby wnioski o odwołanie kolejnych wicemarszałków, bo na przykład mógłby ugodzić Millera, co było mu potrzebne jako swego rodzaju dar dla Aleksandra Kwaśniewskiego tworzącego właśnie nowy byt o nazwie Europa Plus. Osłabiony Miller dałby się łatwiej zaciągnąć do tego ołtarza?

Do podminowania atmosfery dołożyło się jeszcze głosowanie w sprawie projektów ustaw o związkach partnerskich, gdzie premier swoimi esemesami ze szpitala narobił sporo zamieszania, bo w końcu nie bardzo było wiadomo, czy chciał poparcia wszystkich projektów czy tylko Platformy. Podejrzenia o kolejne spiski rodziły się jak grzyby po deszczu. Tak jakby wszyscy uwzięli się, że trzeba sobie ponabijać guzy.

Czy Schetyna był i jest głównym spiskowcem? Z całą pewnością może być głównym, a może jedynym kontrkandydatem Tuska do przywództwa w PO. Przynajmniej takim, przy którym uda się zachować pozory rzeczywistego wyboru.

Pomysł z powszechnymi wyborami przewodniczącego może być więc ożywczy i nie należy go postrzegać jako sztuczki mającej Tuskowi zapewnić zwycięstwo, a Schetynie pulę głosów, która wzmocni jego pozycję. Dając wszystkim, a nie tylko aparatowi, realny wpływ na to, co dzieje się w partii, można jeszcze porozbijać jakieś układy i układziki, osłabić pozycję przeróżnych baronów, których główną troską staje się promowanie siebie i pilnowanie swojej strefy wpływów i swoich ludzi. Każdej partii takie odświeżenie jest potrzebne. Tym bardziej że od przyszłego roku wkraczamy w strefę wyborczą. Za tuskobusami pojadą więc dudobusy, bo Solidarność już jawnie – i to jako podmiot polityczny dążący do obalenia rządu – wkracza do gry.

Busy radiomaryjne już wyruszają. PiS uwolnione od „projektu Gliński” będzie musiało otworzyć nową kampanię, w której kawałki smoleńskiej brzozy też odegrają swoją rolę. Po prostu wszyscy muszą się zacząć starać. Czas pozornego politycznego przestoju szybko będzie się kończyć. A przecież nawet w czasie przestoju było burzliwie. Na skalę kolejnych burz w szklance wody.

Polityka 11.2013 (2899) z dnia 12.03.2013; Kraj; s. 18
Oryginalny tytuł tekstu: "Król i dwory"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną