Do wszystkiego – odpowiedział mężczyzna, który – jak się okazało – tej nocy postanowił okraść sklep odzieżowy. Drzwi sklepu nie puszczały, więc próbował wejść przez okno. Wybił szybę, za szybą była krata. Zrozumiał, że na złodzieja się nie nadaje, i chciał uczciwie przyznać się do porażki. Poszedł na policję. Niestety, komisariat był zamknięty. Dobijał się, nikt nie otwierał. Odszedł, ale sumienie go gryzło, zadzwonił więc na numer alarmowy. Udało się, dyżurny odebrał telefon. Byłem u was, ale komisariat zamknięty – powiedział niefortunny złodziej. Zamknięty, bo w nocy jest nieczynny. Gdzie pan jest? – zapytał policjant. W Janowie Podlaskim. Na jakiej ulicy? Nie wiem... Na Piłsudskiego. Przyznaję się, że chciałem okraść sklep – ciągnął niewyraźnie mężczyzna. Niech pan tam czeka, zaraz ktoś przyjedzie. A to zaraz, to ile będzie trwało? Nie wiem – odpowiedział uczciwie policjant – muszę ustalić, gdzie jest patrol. To za ile będziecie? Za 15 minut? Dobra, to ja tu czekam na rogu... Opowiadam tak szczegółowo, bo lubię historie z happy endem. A tutaj mam podwójny. Włamywacz znalazł policjanta, a policjant zatrzymał złodzieja. Czyż może być piękniej? Nie może. Ale może być inaczej.
Jakubowi Żaczkowi, działaczowi społecznemu, który protestował przeciwko wycince drzew w warszawskim Ogrodzie Krasińskich, pewnej nocy przyśnił się górny fragment Hanny Gronkiewicz-Waltz. W scenerii żywcem wziętej z rewolucji francuskiej Żaczek trzymał odciętą głowę pani prezydent, a tłumy wiwatowały na jego cześć. Swój sen opisał w Internecie. Żaczek nie szukał policjanta, bo nie przyszło mu na myśl, że publikując te słowa, popełnia przestępstwo zagrożone dwoma latami więzienia. Ale urzędnikom stołecznego Ratusza przyszło to na myśl od razu, więc zawiadomili policję. Teraz policja sprawdza, czy taki sen można uznać za groźbę pozbawienia życia pani prezydent. Dochodzenie nadzoruje prokuratura.
Przyznam się, niczym ten z Janowa Podlaskiego, że często mam sen, jak włamuję się do sypialni premiera Donalda Tuska i proponuję mu niekonstytucyjny związek partnerski. Ostatnio spod łóżka premiera wyskoczył Jarosław Gowin i obu nas zawiózł na jakiś plac, na którym stała gilotyna. Pójdę pierwszy – powiedział odważnie premier. Przytrzymam pana za głowę – zaproponowałem. Panie Tym, grożą panu dwa lata! – krzyknął Gowin...
Nie powiem, co mi się dalej śniło. Niech urzędnicy sami mnie tropią. Mają przecież do tego policję, szczególnie w nocy, gdy komisariaty są nieczynne, a przecież ja właśnie w nocy śpię i knuję. Dodatkowo, na umowę-zlecenie mogą sobie zatrudnić, kogo tylko chcą – chiromantów, jasnowidzów czy nawet specjalistów od związków partnerskich (70 tys. dol. za godzinę wykładu). Nie można skąpić pieniędzy na sprawy dla Polski najważniejsze. Trzeba wiedzieć, co się komu u nas śni, bo bez tego nigdy nie dogonimy cywilizowanego świata.
Kolejna, tym razem „kompromisowa”, wersja ustawy o związkach partnerskich przewiduje ich rejestrację w biurze notarialnym. Już dziś jednak wiadomo, że na takie rozwiązanie nie zgodzi się część PO oraz cały PSL. Potrzebne są więc dalsze kompromisy. Może na przykład takie, że notariusz musi być rzymskim katolikiem i na drzwiach mieć tabliczkę, że par homoseksualnych nie rejestruje? Nie bawmy się w szczegóły. Podam od razu ostateczną wersję ustawy o związkach partnerskich: Osoby tej samej płci mogą w uzasadnionych przypadkach kupić na wyznaczonym dworcu kolejowym dwuosobowy bilet wypisany na jednym blankiecie. Muszą jednak podpisać zobowiązanie, że nie będą podróżować w tym samym wagonie i wysiądą na różnych stacjach, odległych od siebie co najmniej 45 km. Dodatkowo, w miejscowościach, w których wysiądą, musi być parafia i wierzący proboszcz.
Bardzo możliwe, że i ten dwuosobowy bilet będzie dla niektórych polityków nie do przełknięcia. Wtedy pozostanie już tylko skasować PKP.