Funkcjonują one m.in. w USA, Francji, Kanadzie, Japonii i Wielkiej Brytanii. Wyborcy w każdym okręgu wybierają do parlamentu tylko jednego przedstawiciela – zostaje nim kandydat, który uzyskał najwięcej głosów
Z naszej symulacji wynika, że gdyby w 2011 r. obowiązywały JOW, to Platforma miałaby dziś 306 posłów (66,5 proc. miejsc), a PiS – 151 (32,9 proc.), czyli o ośmiu mniej, niż weszło do Sejmu przy obecnej ordynacji. PSL zdobyłby tylko trzy mandaty (0,6 proc.), czyli o 25 mniej, niż ma obecnie. Przy takich wynikach PO z pomocą PSL miałaby większość pozwalającą zmieniać konstytucję.
Naszą symulację potwierdzają wybory do Senatu przeprowadzone właśnie w systemie JOW w 2011 r. PO ma 62 senatorów na 100, a PiS – 31. Dwa mandaty zdobył PSL. Obywatelski komitet wyborczy Obywatele do Senatu, założony przez prezydenta Wrocławia Rafała Dutkiewicza, zdobył jeden mandat. Do Senatu dostała się trójka popularnych senatorów niezależnych: Kazimierz Kutz, Marek Borowski i Włodzimierz Cimoszewicz. Wprowadzenie JOW dałoby większą przewagę zwycięzcy wyborów niż ordynacja proporcjonalna. Zwycięska partia mogłaby rządzić samodzielnie. Mniejsze partie straciłyby reprezentację w parlamencie lub byłaby ona minimalna. Za to pojedynczy znani politycy mieliby szansę wejść do Sejmu nawet bez własnych partii. JOW wprowadziłyby zatem w Polsce system dwupartyjny, tak jak w większości krajów, gdzie obowiązuje ordynacja większościowa. Kampania wyborcza skupiałaby się na tych okręgach, w których różnice poparcia między partiami byłyby niewielkie. JOW wymusiłyby zapewne zjednoczenie lewicy, bo podzielona mogłaby w ogóle nie wejść do Sejmu.
W symulacji przyjęliśmy założenie stworzenia 460 okręgów wyborczych. W 2011 r. uprawnionych do głosowania było 30,7 mln osób i na jeden okręg powinno przypadać ok. 67 tys. wyborców. JOW utworzyliśmy poprzez zsumowanie głosów osób uprawnionych z sąsiadujących ze sobą obwodowych komisji wyborczych – jest ich ok. 10 tys. w Polsce. Wynik każdej partii jest sumą głosów oddanych na nią na tak określonym terytorium.