Gen. Cieniuch został szefem Sztabu Generalnego, kiedy po tragicznej śmierci generała Franciszka Gągora w katastrofie smoleńskiej potrzebny był doświadczony i kompetentny następca. Według wielu osób był jednym z najlepszych szefów sztabów po 1989 r. – Bardzo inteligentny i oczytany człowiek o szerokich perspektywach. A jednocześnie skromny i taktowny – opisuje go Janusz Zemke, były wiceminister obrony. Wszystkie te cechy przydadzą mu się na nowym stanowisku pracy. Według niepotwierdzonych przez MSZ informacji Mieczysław Cieniuch niebawem zostanie ambasadorem w Turcji.
Nowym szefem Sztabu Generalnego prawdopodobnie zostanie Mieczysław Gocuł. Raczej mało znany poza wojskiem, ale w armii poznali się na nim już w latach 90. W 1999 r. ukończył Land Force Command and Staff College w Kanadzie. A sześć lat później wysłano go na podyplomowe studia operacyjno-strategiczne w Królewskiej Akademii Studiów Obronnych w Wielkiej Brytanii. Studia i kolejne stanowiska sztabowe, na które go wyznaczano, nie dały mu okazji, by wykazać się w służbie liniowej. – Był moim podwładnym i mogę z pełną odpowiedzialnością powiedzieć, że zapowiadał się na świetnego dowódcę liniowego – broni go przed sceptykami emerytowany gen. Paweł Lamla. W dniu nominacji gen. Gocuł nie będzie miał jeszcze skończonych 50 lat; po 1989 r. szefem sztabu w młodszym wieku został tylko gen. Tadeusz Wilecki. Gocuł już od prawie trzech lat jest pierwszym zastępcą szefa sztabu, więc sztab zna od podszewki. Dowodził dwoma jego najważniejszymi pionami: operacyjnym i rozpoznania.
Zmiana na stanowisku szefa sztabu pokrywa się w czasie ze zmianą systemu dowodzenia. Według nowych założeń szef sztabu ma dalej być pierwszym żołnierzem. Ale będzie to żołnierz bez armii, bo bieżącym szkoleniem żołnierzy zajmował się będzie dowódca generalny. A użyciem wojska w akcji – dowódca operacyjny. Kierunek zmian widać już po planowanym odchudzeniu Sztabu Generalnego. – Szef sztabu ma zająć się pracą koncepcyjną. Planować, przewidywać. Od roboty będzie miał dwóch dowódców – mówi jeden z twórców założeń do reformy. Ale praktycy mówią – kto ma wojsko, ten ma władzę. Krytycy nowej reformy mówią, że redukcja etatów odbędzie się tylko na papierze. A obciążenie ministra obrony narodowej większym nadzorem nad armią będzie szwankować, bo w Polsce mało kto zna się na wojsku. Prof. Stanisław Koziej, który jest największym zwolennikiem tej reformy, twierdzi, że tak naprawdę dopiero po jej przeprowadzeniu realnie można będzie mówić, że nad wojskiem sprawowana jest cywilna kontrola, od dawna wpisana do konstytucji.
Nieoczekiwanie od kilku tygodni kwestia zmiany systemu dowodzenia stała się również obiektem politycznej debaty. Przeciw proponowanym zmianom powstała egzotyczna koalicja SLD, PiS i Ruchu Palikota. 17 kwietnia kluby te złożyły wniosek o odrzucenie projektu ustawy w pierwszym czytaniu. MON może zapomnieć o łatwym sukcesie. Tym bardziej że w samej armii jest bardzo silna opozycja wobec tego projektu. Opóźnienia przy pracy nad ustawą już mają swoje negatywne konsekwencje. W maju kończą się kadencje dowódców poszczególnych rodzajów sił zbrojnych. Ale nowych nie można wyznaczyć, bo po reformie stanowiska te mają zniknąć. Drogą kompromisu prezydent Bronisław Komorowski ma przedłużyć kadencje dowódców do końca roku. MON liczy, że w tym czasie wejdą nowe przepisy.