Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

RAPORT: Skąd politycy mają pieniądze i na co je wydają

Sławomir Neumann (PO), wiceminister zdrowia, zapłaciła 22 tys. zł. za rozmowy telefoniczne w swoim biurze poselskim. Sławomir Neumann (PO), wiceminister zdrowia, zapłaciła 22 tys. zł. za rozmowy telefoniczne w swoim biurze poselskim. Adam Jankowski / EAST NEWS
Posłowie chętnie zatrudniają na umowy śmieciowe, dużo wydają na paliwo, a najmniej na ekspertyzy i opinie prawne – wynika z rozliczenia biur poselskich za zeszły rok, do których dotarła POLITYKA.PL.
Stanisław Kostrzewski z dokumentami finansowymi Prawa i Sprawiedliwości.Jacek Turczyk/PAP Stanisław Kostrzewski z dokumentami finansowymi Prawa i Sprawiedliwości.

Każdy poseł dostaje od Kancelarii Sejmu 12.150 zł miesięcznie na prowadzenie własnego biura. Raz w roku musi rozliczyć się z tych pieniędzy. W sprawozdaniach składanych przez parlamentarzystów uderza głównie to, jak wielu z nich zatrudnia pracowników biur poselskich na podstawie tzw. umów śmieciowych i jak mało pieniędzy wydają na ekspertyzy i opinie prawne. W zeszłym roku Kancelaria Sejmu wydała na funkcjonowanie biur poselskich 64 mln 198 tys. 384 zł.

Śmieciówki u posłów

Aż 22 parlamentarzystów nie podpisało z osobami obsługującymi ich biura umowy o pracę. Większość na etat zatrudnia tylko jednego pracownika, a z resztą podpisuje tzw. śmieciówki. Co ciekawe robią to najczęściej najmłodsi posłowie, którzy w oficjalnym przekazie politycznym walczą o godne zatrudnienie dla młodych: Patryk Jaki (SP), Agnieszka Pomaska i Michał Szczerba (oboje z PO) oraz Marcin Mastalerek (PiS). – Zatrudniam pięć osób na umowy o dzieło. Kwota, którą dostajemy na prowadzenie biur jest tak niska, że gdybym dał tym ludziom umowy o pracę, to zarabialiby głodowe pensje – tłumaczy Patryk Jaki, który na umowy śmieciowe wydał w zeszłym roku ponad 106 tys. zł.

Tę formę zatrudnienia wybrał też minister transportu Sławomir Nowak, który współpracuje tylko z jedną osobą, ale za to z wysokim miesięcznym wynagrodzeniem - ponad 5 tys. zł.

Pracownicy poselskich biur prowadzą kalendarz swoich szefów, przyjmują wyborców, organizują spotkania, kontaktują się z regionalnymi mediami, prowadzą biura. Jak na byłego szefa NSZZ Solidarność przystało, wzorowe umowy o pracę podpisał Janusz Śniadek (na dwóch etatowych zatrudnionych wydał prawie 60 tys. zł.) Najwięcej, tak zresztą jak w poprzednich latach, na pensje dla czterech pracowników wydał Jarosław Kaczyński – 115 tys. zł. brutto. Nie zarabiają oni oszałamiających sum (średnio po 2 tys. 400 zł. brutto na miesiąc), ale chroni ich prawo pracy.

Najbardziej jednak ze wszystkich posłów pracownika potrafi docenić Janusz Palikot. W zeszłym roku szefowa jego poselskiego biura zarabiała prawie 9 tys. brutto miesięcznie.

Za paliwo i ekspertyzy

Drugą, po pensjach, najbardziej obciążającą poselskie budżety pozycją są „koszty przejazdu posła samochodem”. Po aferze, która wybuchła kilka lat temu wokół byłego posła Samoobrony Stanisława Łyżwińskiego, który rozliczał ogromne kwoty za przejazdy, choć nie miał samochodu, system został doprecyzowany tak, że rocznie nie można wydać na ten cel więcej niż 35 tys. 103 zł. Aż 89 posłów wykorzystało ten limit do ostatniej złotówki, a zdecydowana większość zbliżyła się do niego.

Parlamentarni funkcyjni jak Ewa Kopacz, czy Mariusz Błaszczak (szef klubu PiS) mają do dyspozycji sejmowe samochody, więc zaoszczędzili na służbowych podróżach poselskich. Jarosława Kaczyńskiego (bez prawa jazdy) wozi partyjny samochód, więc też nie płaci za benzynę z pieniędzy na biuro, tak samo zresztą jak Donald Tusk. Ci, którzy samochodami nie jeżdżą, więcej wydaja na taksówki, a rekordzistami są Krystyna Pawłowicz 14,5 tys. zł i Michał Szczerba (PO) - 24 tys. Ale są i tacy, którzy na przejazdy nie wydali ani grosza, jak Patryk Jaki i Łukasz Gibała (RP). – Trudno jest mi rozdzielić, kiedy poruszam się samochodem w ramach wykonywania mandatu poselskiego, kiedy na rzecz partii, a kiedy jako osoba prywatna, więc nie biorę faktur na paliwo ani na Kancelarię Sejmu, ani na partię. Zawsze dokładałem do polityki i zdążyłem się już do tego przyzwyczaić – mówi Gibała zaznaczając, że w zeszłym roku przejechał samochodem około 30 tys. kilometrów. Przypomnijmy, że posłowie za darmo mogą latać samolotami i korzystać z usług PKP.

Jacek Żalek z PO też często powołuje się na przygotowane dla niego opinie na temat jego konserwatywnej ustawy o związkach partnerskich. Wydał na nie w zeszłym roku prawie 20 tys. zł. Są też ekspertyzy mniej kosztowne, jak ta za którą 60 zł. zapłaciła Beata Libera-Małecka (PO).

Za kontakty z wyborcami

Z rozliczeń finansowych wynika, że nasi posłowie i ich pracownicy są bardzo rozgadani. Ich rachunki telefoniczne opiewały na łączna kwotę 3 mln 601 tys. 442 zł. Najwięcej wydzwonili Ryszard Kalisz – 28, 5 tys. zł oraz wiceminister zdrowia Sławomir Neumann i Zbigniew Giżyński – po 22 tys. zł. Wszystkim jednak daleko do rekordu byłego już posła Andrzeja Czumy (PO) , który kiedyś wydzwonił rachunek na 39 tys. Jak potem tłumaczył, „słowo - parlament - wywodzi się od francuskiego – rozmawiać”. Dużo mniej, przynajmniej przez telefon, rozmawia Józefa Hrynkiewicz (PiS), której biuro poselskie za cały zeszły rok zapłaciło zaledwie 80 zł. telefonicznych rachunków. Na telefonach sporo zaoszczędził też minister finansów Jacek Rostowski. Miesięcznie płaci za telefon w biurze poselskim tylko 33 zł.

Bardziej bezpośrednią niż telefoniczna, formą kontaktów z wyborcami są spotkania. Marszałek Sejmu swoim zarządzeniem pozwolił posłom płacić za wynajem sal na te spotkania, ale aż 205 nie wydało w zeszłym roku na ten cel ani złotówki. Nie można oskarżać ich jednak o to, że nie spotykają z wyborcami, bo wiele sal, na przykład należących do samorządów, ustawowo jest posłom użyczana bezpłatnie.

Mimo to, aż 35 tys. na sale wydała posłanka z okręgu poznańskiego Bożena Szydłowska (PO). – Rok wcześniej nic nie wydałam, ale w poprzednim roku miałam bardzo dużo uroczystości związanych z harcerstwem, które od wielu lat wspieram i rzeczywiście poszło na to trochę pieniędzy – mówi Szydłowska. Również warszawski poseł Roman Kosecki (PO), choć wcześniej nie wydawał nic ze swojego biurowego budżetu na wynajem sal, to za te na spotkania z wyborcami w zeszłym roku zapłacił prawie 23 tys. zł. Nie udało się nam z nim skontaktować w tej sprawie, ale jeden z warszawskich posłów Platformy zwraca uwagę, że w zeszłym roku trwała przecież kampania przed wyborami prezesa PZNP, w której startował Kosecki, więc poseł miał wiele spotkań. Jednak zarządzenie marszałka nie przewiduje spotkań wyborczych z działaczami PZPN. Z rozliczeń finansowych dowiadujemy się też, że niektóre sale można wynająć za bezcen. Udało się to na przykład bydgoskiemu posłowi PO Jarosławiom Katulskiemu – za 15 zł.

Posłowie na potrzeby swojej działalności w regionie muszą rządzić się miesięczną dotacją z Kancelarii Sejmu. Partyjne centrale i kluby parlamentarne mają kilka źródeł finansowania. Na partyjne konta bankowe wpływają: subwencje – z budżetu państwa (dostają partie, które w wyborach do Sejmu zdobyły co najmniej 3 proc. głosów); dotacje (zwrot kosztów wyborczych); składki od członków, daniny od polityków, którzy pełnią jakieś funkcje z partyjnego nadania; darowizny, spadki, pieniądze z obrotu majątkiem (najczęściej wynajem powierzchni biurowych) oraz miesięczne wpływy z Kancelarii Sejmu i Senatu na działalność klubów parlamentarnych.

Partyjni skarbnicy muszą kontrolować wiele rachunków, na których gromadzą partyjne pieniądze. – Mamy kilkanaście rachunków bankowych, a wśród nich i taki o nazwie „wątpliwe do wyjaśnienia”. Tam gromadzimy pieniądze, których przeznaczenia, czasem ze względów prawnych, jeszcze nie znamy – mówi Stanisław Kostrzewski, bankowiec, skarbnik PiS, który trzyma partyjną kasę już od 10 lat.

Ile od europosła, ile od radnego?

Kiedy pojawiły się pytania o to, kto w PiS opłacał mecenasa Rafała Rogalskiego, Adam Hofman mówił, że te 300 tys. zł, które zarobił pełnomocnik rodzin smoleńskich i samego prezesa, pochodziły z puli uzbieranej przez posłów PiS. Każdy z nich oddaje po 650 zł miesięcznie. Swoją działkę z politycznej pensji muszą też oddać partii ci, którzy z jej nadania zajmują jakieś dochodowe funkcje. Radni PiS w zależności od samorządowego szczebla oddają od 20 zł (gmina wiejska) do 300 zł (marszałek województwa). – Niestety nie mamy ustanowionej żadnej kwoty od naszych europosłów, którzy płacą tylko na rzecz swojej frakcji w PE. Zamierzam zająć się tą sprawą w najbliższym czasie – mówi Kostrzewski.

W SLD każdy poseł oddaje partii 700 zł z pensji, europosłowie trzy razy tyle, a samorządowcy po 7 proc. od swoich dochodów. W PO nie ma żadnego odgórnego przykazu i wszystko rozstrzyga się w regionach. – Ja płacę 200 zł składki na mój region, ale wszystko zostaje w Świętokrzyskiem, nie trafia do wspólnego partyjnego worka – wyjaśnia Marzena Okła-Drewnowicz (PO), szefowa okręgu. U ludowców europosłowie oddają miesięcznie po 600 zł, a posłowie, choć zarabiają kilka razy mniej od nich, wpłacają po 400 zł. Wiceministrowie (jeśli nie są posłami) po 250 zł, a radni wojewódzcy – 55 zł. Z najmniejszego 17-osobowego klubu ziobrystów każdy wpłaca do partyjnej kasy po 300 zł. – Nasi europosłowie, którzy zarabiają więcej od posłów, sporo oddają partii, choć nie mają takiego statutowego obowiązku – wyjawia poseł SP Jacek Bogucki. Ruch Palikota, który po kosztownej ostatniej kampanii wyborczej nie jest w najlepszej kondycji finansowej, tydzień temu uchwalił, że posłowie będą od czerwca wpłacać na partyjne konto po 300 zł, a kilkunastu radnych Ruchu po 40 zł. – Nie mamy żadnych oszczędności, bo nie mieliśmy z czego odkładać, teraz to się zmieni – mówi Danuta Wójcik, skarbniczka RP.

Adam Hofman mówił przy okazji sprawy Rogalskiego, że posłowie „odprowadzają pieniądze na rzecz klubu”. Nie ma chyba jednak takiej potrzeby, bo na utrzymanie sejmowych biur każda partia dostaje ok. 1200 zł miesięcznie na jednego posła. Do tego na zatrudnienie prawnika każdy klub dostaje od 15 do 20 tys. zł na miesiąc i jeszcze po 125 zł dla każdego posła „na doradztwo naukowe i ekspertyzy” oraz ok. 10 tys. na utrzymanie klubowego samochodu. Z dokumentów, do jakich dotarła POLITYKA.PL, wynika, że Platforma w zeszłym roku dostała na funkcjonowanie swojego sejmowego biura ponad 3,65 mln zł, z czego największą część pochłonęły wynagrodzenia klubowych pracowników. PiS dostał o jedną czwartą mniej.

Rozliczenia z subwencji

Skarbnicy muszą się skrupulatnie rozliczyć z pieniędzy na działalność klubów parlamentarnych oraz z subwencji i z dotacji. PO z subwencji za zeszły rok miała do wydania 18 mln 358 tys. zł, PiS – 17 mln 140 tys., SLD i PSL – po ponad 6,5 mln, a RP – 5,5 mln. Wiadomo, że ci, którzy dostali najwięcej, zatrudniają więcej ludzi. I tak PO w całym kraju ma na etatach ok. 60 osób, SLD – 54, a PiS – 80, choć Kostrzewski mówi, że pracy miałby dla ponad 400, ale nie ma na to pieniędzy. Ruch Palikota i ziobryści stworzyli tylko po sześć etatów. Wszyscy zapewniają, że ani szefowie partii, ani liderzy w okręgach nie pobierają z tego tytułu żadnych pensji.

To, co partie zaoszczędzą z subwencji, będą potem mogły wydać na wybory. Z subwencji za zeszły rok PO udało się zaoszczędzić prawie 5 mln, SLD – milion, a Ruchowi Palikota i PSL drobne tysiące. PiS musiało jeszcze dołożyć do swojej partyjnej działalności z oszczędności zgromadzonych w poprzednich latach.

Słabo się wiedzie PSL, które w kampanii wyborczej z 2001 r. zebrało pieniądze (ponad 9 mln zł) na niewłaściwym koncie. W konsekwencji Państwowa Komisja Wyborcza odrzuciła sprawozdanie komitetu. Partia od zeszłego roku oddaje państwu w ratach całą tę kwotę z odsetkami, co w sumie daje ponad 20 mln zł.

PiS, PO i SLD mają za to spore oszczędności niepochodzące z subwencji. – Ze środków własnych mamy teraz na koncie zaoszczędzone ponad 4,5 mln – mówi skarbnik PO. Do takich zwierzeń nie jest skory Kostrzewski: – Nie muszę ujawniać tych naszych oszczędności, mogę zdradzić tylko tyle, że ze sprzedaży statutu partii czy naszych gadżetów w zeszłym roku miałem 16 tys. wpływu.

O ile pieniądze z subwencji szybko rozchodzą się na wynagrodzenia pracowników i utrzymanie partyjnych lokali, o tyle gorzej idzie z wykorzystaniem ich na fundusz ekspercki. Zgodnie z ustawą o finansowaniu partii politycznych mają one obowiązek przeznaczyć na ten cel od 5 do 15 proc. budżetowej subwencji. PiS wydało najwięcej – 2 mln 108 tys., niemal wszystko poszło na ekspertyzy i opinie prawne. Platforma wygospodarowała na ten cel 918 tys., głównie na działalność edukacyjno-wydawniczą. Z poprzednich lat PO ma z tego tytułu prawie 8 mln zł niewykorzystanych środków. – Niestety przepisy dotyczące funduszu eksperckiego są bardzo restrykcyjne i choć nasz think tank – Instytut Obywatelski – prowadzi działalność ekspercką, to już na wynajęcie dla niego lokalu nie możemy płacić z tego funduszu – mówi Łukasz Pawełek, skarbnik PO. – Zapewniam więc, że na tę działalność ekspercką wydajemy znacznie więcej niż zadeklarowane z rozliczenia subwencji kwoty, ale z własnych środków.

Składki członkowskie

Najwyższą składkę miesięczną muszą płacić członkowie PiS. – Ustaliliśmy ją na 10 zł, ale niestety ściągalność jest na bardzo niskim poziomie i należy wdrożyć jakiś program naprawczy – mówi Stanisław Kostrzewski. Mniej płaci się w PO, SLD, RP i u ziobrystów – po 5 zł na miesiąc, a w PSL tylko 30 zł za cały rok. Wszyscy narzekają jednak na małą mobilizację w swoich szeregach. – Połowa z naszych 40 tys. członków nie płaci składek i podjęliśmy decyzję, że w tym roku będziemy ich wykreślać z partyjnych statystyk – mówi Kazimierz Karolczak z SLD. W Ruchu Palikota skarbnik czeka na wpłaty do trzech miesięcy. Potem jak ktoś nie reaguje na monity, to musi pożegnać się z partyjną legitymacją.

Finansowa kondycja parlamentarnych partii politycznych odzwierciedla ich polityczną siłę. Bogate PiS i PO dzieli od SLD, Ruchu Palikota, PSL i SP finansowa przepaść.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną