Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Jak zmieniał zdanie Jarosław Gowin

Jarosław Gowin przed laty: filozof, publicysta, redaktor naczelny miesięcznika Znak. Jarosław Gowin przed laty: filozof, publicysta, redaktor naczelny miesięcznika Znak. Grzegorz Kozakiewicz / Forum
Walczący o przywództwo w PO lider jej konserwatywnego skrzydła atakuje Donalda Tuska za niekonsekwencję. Sprawdziliśmy, czy Jarosław Gowin zawsze był wierny swoim poglądom. Wychodzi na to, że nie za bardzo.

Jedna trzecia z 44 tysięcy członków PO zagłosowała już w wyborach na szefa partii. Wyniki mają być znane po 20 sierpnia. Tych jeszcze nieprzekonanych Tusk przestrzega przed Gowinem, zaś były minister sprawiedliwości wypomina premierowi, że zmieniał zdanie w wielu kwestiach.

Gowin punktuje premiera za odejście od ideałów założycielskich PO. Przede wszystkim wyrzuca Tuskowi, że zwiększa deficyt, choć powinien ciąć wydatki. Zostawmy bez odpowiedzi pytanie, co zrobiłby Gowin na miejscu szefa rządu, gdyby okazało się, że musi załatać 24 miliardową dziurę w budżecie? Można za to powiedzieć, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Analiza wypowiedzi Jarosława Gowina z ostatnich 10 lat pokazuje, że sam wiele razy zmieniał zdanie w zależności od sytuacji.

O PiS
Dziś o najpoważniejszym konkurencie politycznym PO mówi tak: „PiS jest normalną, demokratyczną partią, choć jestem z nią w ostrym sporze programowym i politycznym.” (Rzeczpospolita, maj 2013 r.). A jeszcze pięć lat temu, w tym samym dzienniku, pytany o to, dlaczego zaczął tak ostro krytykować partię Jarosława Kaczyńskiego, podważył szacunek braci Kaczyńskich dla demokratycznych reguł: „Chodzi o niepokojące praktyki, które stawiają pod znakiem zapytania przywiązanie partii braci Kaczyńskich do standardów demokratycznego państwa prawa” (Rzeczpospolita, październik 2007 r.).

O Donaldzie Tusku i Jacku Rostowskim
Cztery lata temu, w sierpniu mówił dziennikarzom Newsweeka: „Moje kompetencje są wciąż zbyt małe, żeby aspirować do roli lidera.” Nawet jeszcze dwa lata temu bardziej wierzył w Tuska niż w siebie: „Donald Tusk poprowadził nas do szóstego zwycięstwa z rzędu. I to daje mu polityczny mandat do forsowania rozwiązań, które uważa za trafne”. (Wprost, październik 2011 r.).

Często lał miód na serce premiera: „Tusk wykazał się niezwykłą odwagą i intuicją polityczną, gdy wbrew wszystkim zdecydował się na przedterminowe wybory - uważałem to za kompletne szaleństwo. Potem w pojedynkę wywalczył w telewizyjnych debatach zwycięstwo. A teraz ciężko haruje jako premier. Jego pozycji nie podważa w Platformie nikt” (Gazeta Wyborcza, listopad 2009). Dziś nie jest dla Tuska tak łaskawy: „Mój konkurent skupił się na straszeniu mną i insynuowaniu mi rzekomych niecnych intencji. Takie zastępowanie debaty programowej atakiem personalnym to przejaw dramatycznej słabości. Nie zamierzam rywalizować na tym poziomie”.

Największą woltę Gowin wykonał w ocenie Jacka Rostowskiego. „Gdybyśmy zdecydowali się rozdzielić funkcję szefa partii i premiera, to wtedy Rostowski na czele rządu byłby bardzo dobrym rozwiązaniem.” (Dziennik, czerwiec 2009). Teraz pytany o spór Rostowski-Balcerowicz, były minister sprawiedliwości nie oszczędza tego pierwszego: „To nie jest spór personalny, lecz ideowy: wolny rynek kontra socjalizm. W tej sprawie, niestety, Rostowski to socjalizm.” I dalej „Mam nie protestować, gdy minister Jacek Rostowski proponuje nacjonalizację prywatnej własności? Bo czym innym jest chęć odebrania ludziom 270 mld zł odłożonych na prywatnych kontach emerytalnych? Nie przypominam sobie, żeby Platforma powstawała jako partia socjalistyczna”. (Wprost, lipiec 2013 r.).

W Platformie można usłyszeć, że Gowin nie walczy tylko o swoje wolnorynkowe przekonania, w których akurat jest konsekwentny. Do Jana Rostowskiego stracił sentyment, gdy premier awansował ministra finansów na wicepremiera i tym samym namaścił na nowego przywódcę prawoskrzydłowych w PO.

O Janie Rokicie
Paradoksalnie do wielkiej polityki Gowin wszedł, gdy z gry wypadł bliski mu Jan Rokita. Tusk nie chcąc stracić konserwatywnego skrzydła zaproponował Gowinowi pierwsze miejsce na liście kandydatów do Sejmu z Krakowa. Właśnie po Rokicie. Pod koniec 2006 r. niedawny minister sprawiedliwości powiedział w wywiadzie dla Dziennika, że „usunięcie Rokity byłoby zniszczeniem Platformy. Bez niego, jego otoczenia i elektoratu, ta partia stałaby się Unią Wolności bis”. Kiedy w czerwcu tego roku Jan Rokita został wyrzucony z PO za niepłacenie składek, Gowin komentował to już bardziej powściągliwie: „Nie chciałbym komentować jego usunięcia z partii w kontekście mojej osoby. Ale na pewno wyrzucona została jedna z najbliższych mi politycznie osób.”

O sile moralnej
Pierwsze kroki w polityce Gowin stawiał zaraz po 1989 roku. „Włączyłem się w kampanię Tadeusza Mazowieckiego. Uważałem wtedy, z dzisiejszej perspektywy błędnie, że to jest zasadnicze starcie sił demokracji z siłami autorytarnymi. Zaangażowałem się z pobudek czysto idealistycznych. Ze zdumieniem, czasem z przerażeniem zobaczyłem, że wśród takich ludzi są karierowicze, kompletnie cyniczni. Pomyślałem, poczekajcie, tacy, owacy, ja was się pozbędę. Dobrze mi szło... Metodą intryg jednego po drugim się pozbywałem. Tylko, że po paru tygodniach uświadomiłem sobie, że stosując takie metody, staję się taki sam jak oni. Wycofałem się wtedy z polityki, bo uznałem, że nie jestem na to moralnie przygotowany" (Sukces, czerwiec 2008 r.).
Jak sam mówi, dojrzał w 2005 r., gdy postanowił wystartować na senatora. „Dzisiaj czuję się dojrzałym mężczyzną, na tyle silnym moralnie, że nie dam się, jak wierzę, zdemoralizować" (Gazeta Krakowska, grudzień 2005 r.). Kandydował z okręgu krakowskiego. Z list PO, ale jako bezpartyjny, przy cichym poparciu PiS. To była kombinacja sympatii do Platformy oraz przekonania, że koalicja PO-PiS, to najlepszy możliwy wariant dla Polski.

O nowej warstwie przywódczej
Dokładnie siedem lat temu w Rzeczpospolitej, Jarosław Gowin opublikował tekst, który już wtedy był gotowym scenariuszem działań, do których realizacji właśnie przystąpił. Pisał o środowiskach konserwatystów, których „łączą przywiązanie do wiary, tradycji, więzi wspólnotowe z myśleniem wolnorynkowym, znakomitym wykształceniem, obyciem w świecie.” Jego zdaniem stanowią oni „naturalne zaplecze partii konsekwentnie centroprawicowej.” I dalej: „jeśli Platforma nie otworzy się na takich ludzi, to za kilka lat spośród siebie wyłonią nową warstwę przywódczą”. Minęło parę lat i w tym czasie, według Gowina, PO zaczęła skręcać w lewo. Wszystko co dziś mówi, jak głosuje w Sejmie i cała kampania, którą prowadzi jasno wskazują na to, że chce spełnić się jako przywódca tych „konsekwentnych konserwatystów”, którzy jak Przemysław Wipler, pożegnali się z PiS i szukają jakiejś alternatywy.

W październiku 2003 r., gdy rozkręcała się rywinowa komisja śledcza, Gowin opublikował tekst „Pytania o Polskę”. Pisał, iż „jest oczywiste, że w kraju, w którym ponad 90 proc. mieszkańców deklaruje się jako wierzący, dużą część nowej klasy politycznej stanowić będą katolicy”. W ciągu ostatnich lat zdarzało się jednak, że odżegnywał się od tego, co katolickie: „Brałem udział w sporach światopoglądowych, nie można jednak wiązać mojej religijności z poglądami politycznymi. Nigdy nie inspirowała mnie katolicka nauka społeczna. Jestem zwolennikiem wolnego rynku i ekonomicznego liberalizmu”.

Akurat ekonomicznemu liberalizmowi postał wierny. Od zawsze mówił, że jest za podatkiem liniowym i uproszczonym prawem gospodarczym. W 2011 r. w wywiadzie dla Magazynu Polska The Times miał jednak więcej wyrozumiałości dla premiera niż dziś. Wtedy mówił „miałbym pełną satysfakcję, gdybyśmy zdołali wprowadzić podatek liniowy. Uznaję jednak, że to zadania na następną kadencję”. Tylko że wtedy Jarosław Gowin najpewniej będzie już poza Platformą.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną