Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Merkotusk

Tusk i Merkel: historia równoległa

Przy całej asymetrii polsko-niemieckiego sąsiedztwa nie było jeszcze tak zgodnych relacji między Berlinem i Warszawą. Przy całej asymetrii polsko-niemieckiego sąsiedztwa nie było jeszcze tak zgodnych relacji między Berlinem i Warszawą. Wojciech Artyniew / Forum
Osiem lat Angeli Merkel, sześć Donalda Tuska. W dzisiejszej poróżnionej Europie nie ma wielu szefów rządów, którzy by tak długo i tak blisko ze sobą współpracowali. Teraz Angela Merkel staje przed próbą wyborczą. Jej wynik jest ważny dla Polski i dla Donalda Tuska.
Donald Tusk, kiedy został posłem w 1991 r.Andrzej Iwańczuk/Reporter Donald Tusk, kiedy został posłem w 1991 r.
Angela Merkel jako działaczka CDU w 1994 r.Imago Stock&People/EAST NEWS Angela Merkel jako działaczka CDU w 1994 r.

Artykuł w wersji audio

Jeden z szefów osławionej bulwarówki „Bild” przypomina w swej książce o „najpotężniejszej kobiecie świata” jej zapowiedź: nie powinno się sprawować władzy dłużej niż 10 lat. I przewiduje, że w połowie swej trzeciej kadencji – w roku polskich wyborów – gdy 17 lipca 2015 r. będzie miała 61 lat, ustąpi ze stanowiska, by osiąść na daczy w Uckermark, tej nadodrzańskiej Toskanii, i nareszcie znowu piec swe ulubione ciasto ze śliwkami... Może tak, może nie. Na razie trudno sobie wyobrazić, by mogła przegrać 22 września.

Przy całej asymetrii polsko-niemieckiego sąsiedztwa nie było jeszcze tak zgodnych relacji między Berlinem i Warszawą. Dobre kontakty polskich decydentów z kanclerzami bywały. Edwarda Gierka z Helmutem Schmidtem czy – do czasu – Leszka Millera z Gerhardem Schröderem. Źle układało się między Tadeuszem Mazowieckim a Helmutem Kohlem, a najgorzej – między braćmi Kaczyńskimi i ich niemieckimi rozmówcami. Natomiast relacje Tusk i Merkel to historia niemal rodzinna.

Dziadek ważny i nieważny

O ile w Polsce w 2005 r. nikczemna manipulacja PiS z „dziadkiem z Wehrmachtu” znokautowała Tuska w ostatniej rundzie wyborów prezydenckich, o tyle w niemieckiej kampanii 2013 r. „dziadek hallerczyk” Angeli, właściwie Kazimierczak, nie odgrywa żadnej roli. Tam polskie korzenie są, co najwyżej, biograficzną ciekawostką. Także u nas ta rodzinna historia przeszła prawie bez echa.

W Polsce w obiegu są trzy opowieści o Merkel. Autorem pierwszej jest Jarosław Kaczyński, który dawał do zrozumienia, że wie – ale nie powie – jakie to ciemne siły doprowadziły do Urzędu Kanclerskiego dziewczynę z enerdowskiej prowincji. Druga opowieść, o dobrej chemii i szczególnej więzi między Donaldem i Angelą, pochodzi zarówno z otoczenia gdańszczanina, jak i – jako donos – od nienawistnej opozycji. I trzecia opowieść, o wszechpotężnej carycy, zapożyczona z prasy anglosaskiej, która Merkel raz wychwala jako jedynego żeglarza zdolnego uratować pogruchotaną tratwę euro, a kiedy indziej widzi w niej pozbawionego uczuć cyborga, symbol zimnej niemieckiej potęgi.

W Niemczech opowieści o Merkel jest więcej. Z tuzina książek o niej można wyczytać zachwyty, że nikt lepiej niż ona nie broni niemieckich interesów. Ale też, że jest mentalnym produktem NRD, kobietą bez właściwości, bez zasad i poglądów, nastawioną jedynie na utrzymanie władzy (dla Tuska te zarzuty muszą brzmieć znajomo). Albo też odwrotnie, że tylko naskórkowo schlebia populistycznym nastrojom, że jest klasyczną niemiecką protestantką, zdyscyplinowaną, rzeczową, wymagającą. Porządna Hausfrau.

Jedni twierdzą, że rozbija Europę swym brakiem empatii wobec śródziemnomorskich ofiar kryzysu euro. Inni – jak Stefan Kornelius w wydanym właśnie także po polsku eseju „Pani kanclerz. Angela Merkel” – mówią, że jest klasycznym politykiem postpolitycznym, który stroni od wielkich słów i ideologii, ale tak naprawdę ma dobrze przemyślany „plan dla Europy”. I wreszcie, są w Niemczech szczegółowe opowieści o 35 enerdowskich latach Angeli Merkel, a także o tym, że osiem lat jej kanclerzowania więcej mówi o dzisiejszych Niemcach niż o niej samej.

Równie wiele jest w Polsce opowieści o Tusku, ale tylko dwie istotniejsze w Niemczech. Nad Wisłą narodowi internauci wylewają kubły łajna na premiera, a szaleńcy twierdzą, że jest nie tylko zarządcą niemiecko-rosyjskiego kondominium, ale także współwinnym smoleńskiego zamachu. Z drugiej zaś strony słychać: Tusku, jeszcze raz musisz się zebrać w sobie i wygrać w 2015 r., jeśli Polska nie ma wylądować w błotach pińskich. A między tymi skrajnościami cała paleta prasowych etykiet z ostatnich sześciu lat: dyktator, leń, liberał, konserwatysta, cynik, spryciarz, ale też – najwybitniejszy polityk 20-lecia, inteligentny, twardy, odpowiedzialny.

Obie niemieckie opowieści o Tusku najlepiej wyraził Konrad Schuller na pierwszej stronie renomowanej „Frankfurter Allgemeine Zeitung”. Dwa lata temu widział w premierze z Gdańska „najsilniejszego szefa rządu” w Europie, który w kryzysie przewiózł Polaków na zieloną wyspę. Jednak dwa tygodnie temu dostrzegł w nim „żeglarza bez kompasu”, który ogląda się na niechętne reformom nastroje, zwinął żagle i dryfuje. Ale jeśli rzeczywiście będzie dbał tylko o ciepłą wodę w kranie, to w 2015 r. „może się w niej rozpuścić jego premierostwo”.

Dwie żeglarskie karykatury. Na jednej Merkel obojętna na to, jak wielkie fale wywołuje niemiecki okręt, twardo steruje neoliberalnym kursem, ponieważ jej wyborcy są przekonani, że to korzystne dla Niemiec. Na drugiej Tusk, który zatrzymał się z dala od brzegu, ponieważ jego załoga i pasażerowie nie mają odwagi przedzierać się przez rafy. Niby celem polskiej podróży z peryferii Europy do jej centrum nadal jest ten sam port – wejście do strefy euro, ale z roku 2012 zrobił się 2020, i nie wiadomo, czy naprawdę. A nawet jeśli, to nie ma jasności, jak sternik chce ominąć skały i przekonać załogę i pasażerów.

Ale czy rzeczywiście te karykatury Tuska i Merkel są tak przeciwstawne?

 

Moralna abstynentka

Prof. Gertrud Höhler w swej książce „Matka chrzestna. Jak Angela Merkel przebudowuje Niemcy” pisze o pani kanclerz z tą samą impertynencją, z jaką Jadwiga Staniszkis mówi o Tusku. Oburza się, że „system M” opiera się na abstynencji aksjologicznej, braku polityki opartej na wartościach. Pani kanclerz raz jest liberałem, kiedy indziej konserwatystką lub chadeczką. W zależności od nastrojów wyborców sięga do haseł konkurencyjnych partii, więc psuje fundamenty demokracji i konkurencji. Jej partia to regencja scentralizowana. (Podobnie mówiono o Tusku, gdy ogrywał i dyscyplinował swych konkurentów w PO).

Merkel i Tuska łączy etykieta „polityków postpolitycznych”. Tyle że u nas to kamień obrazy, a dla Korneliusa, sympatyka Merkelowej, to zaleta. Postpolityk wprawdzie niechętnie zobowiązuje się do czegokolwiek, nie ma wyraźnych przekonań, ale jest elastyczny i potrafi wyczekać na właściwy moment. Jeśli ktoś postpolitykowi wyrzuca brak wizji, to ten najchętniej odpowiada słowami Schmidta: Masz wizje? To idź do lekarza.

Ale Schmidt wiedział też, że są momenty, w których odpowiedzialny polityk – wbrew własnym interesom partyjnym czy egoizmom społecznym – musi podjąć decyzje konieczne nie tylko dla własnej partii i wyborców. Tak postąpił w 1979 r., forsując wbrew własnemu elektoratowi dozbrojenie NATO w broń atomową. I podobnie w 2004 r. postąpił Schröder, demontując poprzez Agendę 2010 tradycyjne niemieckie państwo opiekuńcze i „społeczną gospodarkę rynkową”. Obaj stracili stanowiska, ale – jak widać dziś – zrobili to, co było konieczne...

Inaczej postpolityk. Nie wiadomo, czy wspiął się na szczyty władzy dla niej samej, czy jednak ma cel i busolę. Schuller nie dostrzega jej u Tuska. Kornelius dostrzega ją u Merkel. Miała 35 lat, gdy rozpadł się system, w którym się wychowała. Teraz obawia się rozpadu tego drugiego systemu, który był dla niej symbolem wolności i dobrobytu – zachodniej demokracji i kapitalistycznej gospodarki. Dlatego tak broni silnej gospodarki niemieckiej i domaga się w UE odpowiedzialności ze strony państw narodowych. Uwspólnotowienie długów bez samodyscypliny – w jej opinii – to katastrofa, także moralna, całej Europy...

Donalda Tuska raczej nie dręczy wizja upadku Zachodu. Chińskie czy muzułmańskie wyzwanie jest nad Wisłą słabiej odczuwalne niż nad Szprewą. Tuska trapi obawa, że niebawem w Europie ustali się nowa granica między Wschodem i Zachodem. Na Odrze i Nysie albo na Bugu. Polska może, a nawet – wbrew swej historii ostatnich kilkuset lat – powinna się wedrzeć do centrum Europy. Ale może nadal zostać zepchnięta na peryferia. Kluczem do centrum jest wejście do strefy euro, do której za dwa lata – mimo kryzysu – chcą wejść Łotwa i Litwa.

Obie zmory – Merkel i Tuska – mają jednak podobny rodowód. Dobre porozumienie między nimi to nie tylko chemia, ale także kwestia młodości spędzonej za żelazną kurtyną – w NRD i PRL. Może też wspólnego w pewnej mierze Gdańska – bo stamtąd pochodziła babka Angeli Kasner.

W 1981 r. Merkel przyjechała na Wybrzeże, mniej z nostalgii za utraconym Heimatem babki, bardziej z ciekawości: chciała obejrzeć Solidarność i „Człowieka z żelaza”. O swych późniejszych spotkaniach w Bachotku z toruńskimi fizykami rzadko jednak opowiada w Niemczech. Wiemy, że polska pełzająca rewolucja zrobiła na niej duże wrażenie. Z Tuskiem, i w ogóle z polską opozycją, wtedy się nie zetknęła. Poznali się późno, dopiero w 2004 r. na forum europejskich partii ludowych. Na tyle przypadli sobie do gustu, że spotkała się z nim po roku, w czasie naszej kampanii prezydenckiej. A po upadku rządu Jarosława Kaczyńskiego w 2007 r. – on nowy premier, ona od dwóch lata kanclerz federalna – szybko pozdejmowali z agendy rozhuśtane konflikty między Berlinem i Warszawą, jak choćby żałosny spór wokół berlińskiego centrum Eriki Steinbach. Dziś młodzi ludzie mogą już nawet nie wiedzieć, kto to taki ta Steinbach...

Dobra chemia z fizykiem

Merkel i Tusk są w pewnej mierze do siebie podobni i stąd zapewne ta dobra chemia. Oboje są uważani za chadeków, ale nie przesadzają z religijnością: dopiero pod naciskiem politycznych konieczności Merkel zalegalizowała swój wieloletni drugi związek, a Tusk po latach wziął ślub kościelny. Oboje lubią piłkę nożną i chętnie pokazują się na stadionach. Angela Merkel opowiada, że w 1974 r. była w Lipsku na meczu NRD-Anglia. Angela jest tylko trzy lata starsza od Donalda, pamiętają te same zdarzenia, książki, piosenki. Oboje byli po trosze outsiderami, Merkel, córka pastora w komunistycznej NRD, Tusk jako Kaszub i opozycjonista. Oboje trafili do polityki dzięki rewolucji 1989 r. I oboje okazali się zdolnymi graczami. Sposób, w jaki Merkel odcięła się od swego protektora Helmuta Kohla i wymanewrowała swych zachodnich konkurentów w CDU, był równie bezwzględny i skuteczny jak rozbicie przez Tuska Unii Wolności, która gdańskim liberałom pozwoliła politycznie przetrwać, a potem wymanewrowanie konkurentów w PO.

 

Zarazem różni ich nie tylko wykształcenie – Tusk jest historykiem, a Merkel fizykiem, ale także środowisko rodzinne i postawa wobec komunizmu. Wbrew insynuacjom Kaczyńskiego nie ma w biografii Merkel niczego, co by wskazywało, że była zdalnie sterowana przez ciemne bolszewickie moce. Była, jak większość enerdowców, na tyle zdystansowana wobec systemu, na ile się dało, i na tyle włączona w oficjalne struktury, ile trzeba było, by dostać się na studia i otrzymać sensowną pracę. Nie była w partii, ale została członkiem organizacji młodzieżowej FDJ, związków zawodowych FDGB i Towarzystwa Przyjaźni Niemiecko-Radzieckiej GDSF. Przez ojca miała dostęp do zachodniej literatury, ale w żadne opozycyjne przedsięwzięcia się nie angażowała. Odrzuciła współpracę ze Stasi. W 1989 r. ze względu na ojca budziła zaufanie czołowych protestanckich działaczy, tworzących niezależne ugrupowania. Do czasu otwarcia muru szczytem jej politycznych marzeń były reformy w stylu Gorbaczowa, a nie zjednoczenie Niemiec. Ale i to nie odbiegało od standardu milczącej większości, która nie należała ani do ofiar, ani do agentów Stasi.

Biografia Tuska jest zdecydowanie bardziej wyrazista. Kaszubskie polsko-niemieckie tło rodzinne. Robotnicze środowisko. Dobre gdańskie liceum i traumatyzujące doświadczenie Grudnia 1970 r. Strajkujący robotnicy wydawali się uczniowi rozczytanemu w historii Grecji antycznymi herosami. Potem kontrkultura lat 70. I antysystemowa opozycja. Małżeństwo, dzieci, stan wojenny i praca „na kominach”, a także wydawanie podziemnego „Przeglądu Politycznego”. W czasie gdy Merkel po cichu wzdychała do reformy w stylu Gorbaczowa, Tusk jako jeden z grupy gdańskich liberałów pisał w 1987 r. – żadnej „trzeciej drogi”. Różnica między nimi była zdecydowana. Z jednej strony biografia mężczyzny prostolinijnego i odważnego, świadomie budującego swoje liberalne poglądy, z drugiej – kobiety ostrożnej i lawirującej, jeszcze propagandystki FDJ, która dopiero na kilka dni przed upadkiem muru w liście do znanej pisarki Christy Wolf wyraziła niedosyt wobec kunktatorstwa partyjnych reformatorów.

Dziewczynka Kohla

Dokooptowana w 1991 r. do kierownictwa CDU przez Kohla, z enerdowskiego rozdzielnika w zjednoczonej partii i po agenturalnym blamażu jej enerdowskich promotorów, reguł gry uczyła się w potężnym aparacie przy protekcji potężnego kanclerza, który partię traktował jak własny folwark. Również Tuska na orbitę władzy wystrzeliła rewolucja 1989 r., a całe środowisko gdańskich liberałów trafiło do polityki z poręki Lecha Wałęsy. Ale Wałęsa nie był nauczycielem Tuska. Taktyki uczył się na własną rękę i na własnej skórze. Merkel nazywano „dziewczynką Kohla”. Tuska, z racji koleżeńskich więzi z gdańskim politycznym desantem, „chłopcem z placu broni”. To jednak różnica – ona została wciągnięta do polityki, on wszedł do niej razem ze swoim środowiskiem.

Polska dla Angeli Merkel była mniej ważna niż Niemcy dla Donalda Tuska. Większość niemieckich biografów pani kanclerz nie zaprząta sobie głowy jej stosunkiem do wschodniego sąsiada; do Rosji i owszem, ale Polska? Stefan Kornelius, ten który wyszperał dziadka Kazimierczaka, twierdzi wręcz, że dla Merkel – wolnej od wszelkich sentymentów – polski trop nie prowadzi zbyt daleko. Naprawdę zafascynowana była Rosją i Ameryką, choć z Putinem łączy ją wzajemna niechęć. Z Obamą jeszcze mniej – niezrozumienie.

Z kolei dla Tuska Niemcy to rodzinna historia Wolnego Miasta Gdańska, to babka mówiąca w domu po niemiecku, niemieckie przezwiska na podwórku i opowieści o ciotce, która utonęła wraz z „Wilhelmem Gustloffem”. Ale także świadomość, że bez Niemiec Polska nie wczepi się w centrum Europy. Zarazem działa chyba trauma wykluczenia w 2005 r. z powodu „dziadka z Wehrmachtu”. I pewnie dlatego to nie Tusk, lecz Sikorski wzywał Niemców w 2011 r. w Berlinie, by dla dobra Europy, a nie tylko własnych korzyści, przejęli kierowniczą rolę w Unii. Tusk zapewne myśli podobnie i po zwycięstwie w 2007 r. w sprawach niemieckich szybko zrobił to, co zrobić należało. Również Merkel po swoim zwycięstwie w 2005 r. robiła, co wypadało. Z pierwszą wizytą na wschód udała się do Warszawy. Przed wizytą w Moskwie dokładnie poinformowała Warszawę, o czym tam będzie rozmawiać – o prawach człowieka, polityce energetycznej i Białorusi. Gdy Putin poprzez embargo na polskie mięso karał Warszawę za wsparcie Pomarańczowej Rewolucji na Ukrainie i zarazem testował solidarność Berlina z Warszawą, Merkel poparła polskie stanowisko. Na pisowskie „schładzanie” stosunków z Berlinem i osobiste impertynencje nie odpowiadała. Z Tuskiem kontaktują się często, nieformalnie, bez protokołu, także po niemiecku.

Rację ma berlińska korespondentka „IHT” Judy Dempsey w swym eseju „Fenomen Merkel”: „Tak serdecznych stosunków jak z obecnym premierem Polski Merkel nie utrzymuje z żadnym innym mężem stanu. Nie tylko ich chemia jest zgodna, również polityka”.

Spięcia na linii

Co nie znaczy, że w ciągu tych sześciu lat nie mieli ze sobą spięć. W 2009 r. premier musiał mocno naciskać, by Berlin 20-lecia otwarcia muru nie inscenizował wyłącznie w gronie mocarstw, jak to planował Urząd Kanclerski. Tusk tłumaczył Merkel, że akurat otwarcie muru to zasługa ruchów obywatelskich w naszej części Europy, a nie, dajmy na to, Paryża czy Londynu. Mimo że występując w Warszawie, Wrocławiu, Krakowie czy na gdańskim Westerplatte, pani kanclerz sama to podkreślała, to jednak w Berlinie wyglądało to inaczej. Trzeba było długich korowodów, by 9 listopada 2009 r. Lech Wałęsa obalił w Berlinie styropianowe domino. Z wyraźną też irytacją Angela Merkel słuchała na bukareszteńskim kongresie Europejskiej Partii Ludowej w październiku 2012 r. apelu Donalda Tuska: „Nie pozwólcie, by w Brukseli podejmowali decyzje o mniejszym budżecie. By mówili o zablokowaniu polityki spójności. O niewpuszczaniu członków Unii Europejskiej do strefy Schengen”. Deklaracją Tuska było „więcej Europy, a nigdy więcej hipokryzji”.

Czy rzeczywiście oboje są postpolitykami? Jaki jest Tusk, każdy widzi w sporach z Polską smoleńską. Jaka jest Angela Merkel, trudniej odpowiedzieć. Oboje łączy niechętny stosunek do ideologii, a w praktyce politycznej skłonność do ręcznego sterowania. Są twardymi politykami i zarazem emanacją swoich społeczeństw. Tusk – Polski podzielonej mentalnie i politycznie, ale aspirującej, na dorobku. Pani kanclerz – niemieckiego społeczeństwa, sytego, ale i niepewnego siebie, obawiającego się stracić, co ma, a także przejęcia odpowiedzialności za Europę.

Ralph Bollmann we wnikliwym psychogramie „Niemka. Angela Merkel i my” pokazuje, że pani kanclerz udało się wystylizować na taką, jakimi Niemcy chcą się widzieć: pracowici, skromni, ale skuteczni, rozsądni i nareszcie normalni. Opływowa, bez wyraźnego profilu jest emanacją dzisiejszych Niemiec.

Ci Niemcy, choć są podziwiani, to jednak mało lubiani w Europie. Tym ważniejsza jest dla Angeli Merkel osobista więź i sympatia łącząca ją z Donaldem Tuskiem, a także polityczny i gospodarczy alians z Polską. To działa i w drugą stronę – bez Merkel nie byłoby unijnych 400 mld zł dla Polski. W przyszłym roku Tusk i jego partia wchodzą w serię wyborczych sprawdzianów. Wrześniowe zwycięstwo Merkel to będzie dla Tuska dobry prognostyk.

Polityka 37.2013 (2924) z dnia 10.09.2013; Polityka; s. 18
Oryginalny tytuł tekstu: "Merkotusk"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną