Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Jak spalić agentów

Lista agentów wyciekła ze służb. A śledztwo trwa 7 lat

Śledztwo w sprawie wycieku nazwisk agentów WSI świadczy o niekompetencji, nieodpowiedzialności albo złej woli urzędników prokuratury, których zadaniem jest stać na straży praworządności.

„GW” ujawniła, że na polecenie sądu prokuratura nadal będzie badać sprawę nielegalnego wyprowadzenia bazy danych agentów dawnej WSI. Ale jest wątpliwe, czy to śledztwo wskaże podejrzanych o złamanie zasad tajności, bo przecież już raz prokuratura umorzyła sprawę z powodu „niskiej szkodliwości czynu”.

Zabawa agentami WSI, wbrew poprzedniej opinii prokuratora, jest jednak wysoce szkodliwa. Dane współpracowników tajnej służby w każdym państwie świata są najbardziej chronioną tajemnicą. Ich nazwiska i operacje, w których uczestniczyli, nie mogą wpaść w niepowołane ręce. Każdy wyciek informacji to zagrożenie dla ich życia ale i bezpieczeństwa państwa.

Wszędzie, tylko nie w Polsce, o czym dowodzi działalność komisji likwidacyjnej i weryfikacyjnej WSI. W tzw. raporcie Macierewicza ujawniono kilkadziesiąt nazwisk oficerów WSI i współpracowników tej instytucji. Dla obcych wywiadów raport był znakomitym źródłem wiedzy o funkcjonowaniu polskiego wywiadu i kontrwywiadu wojskowego: opisywał tajne operacje i ujawniał, kto je prowadził. Naraził na śmiertelne konsekwencje obywateli innych państw (głównie z Afganistanu, Iraku, Syrii, Libanu oraz państw byłego ZSRR) współpracujących z oficerami WSI. Z tego tytułu nikogo nie oskarżono o złamanie gryfu tajności, a wątek odpowiedzialności Antoniego Macierewicza prokuratura umorzyła, bo uznała, że stojąc na czele komisji ds. WSI i pisząc swój raport nie był funkcjonariuszem publicznym. Jak to pogodzić z faktem, że pełnił wtedy funkcję wiceministra MON, prokurator nie wyjaśnił.

O tym, że po wyborach w 2007 r. cała dokumentacja z likwidacji WSI trafiła do podlegającego prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu BBN, bo tam przeniosła się komisja weryfikacyjna kierowana wówczas przez Jana Olszewskiego, wiedziano już od samego początku. Sprawę ujawnili wtedy dziennikarze gazety „Dziennik”. Pierwsi zasygnalizowali, że z tajnej kancelarii wyprowadzono dane agentury WSI liczonej w tysiącach nazwisk. Po doniesieniu szefa SKW Grzegorza Reszki sprawę podjęła prokuratura. Badała długo, aby w 2013 r., jak już wspomniałem, umorzyć nie dlatego, że prawa nie złamano, ale bo przestępstwo było mało szkodliwe. Taka decyzja jest demoralizująca, bowiem teraz każdy, kto wyniesie teczkę tajnego agenta, będzie się upierał, że krzywdy nie wyrządził, niewiele zaszkodził. A to nieprawda.

Prokuratura nie wie, bo nie próbuje się dowiedzieć, ilu dawnych współpracowników polskiego wywiadu i kontrwywiadu wojskowego będących obywatelami obcych państw straciło życie lub trafiło za kraty właśnie dlatego, że ich dane ujawniono. Nie wie też, ilu z cennych agentów odmówiło dalszej współpracy, bo uznało, że to zbyt niebezpieczne zdobywać informacje dla służb państwa, które nie potrafi zachować tajemnicy. Nie mając zaś takiej wiedzy, nie można twierdzić, że popełniono czyny o niskiej szkodliwości, bo to świadczy o niekompetencji, nieodpowiedzialności albo złej woli urzędnika, którego zadaniem jest stać na straży praworządności.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną