Dorota Masłowska: – O czym to będzie wywiad?
Jacek Żakowski: – O Polsce.
...Proszę.
15 sekund zastanawiała się pani, jak zareagować.
Polska jest dużym krajem w Europie Środkowej.
Dość średnim.
Stolica: Warszawa. Dostęp do morza. Pasma górskie...
Lubi pani?
Lubię. Siłą rzeczy. Tak jak się lubi, co się ma.
Jak się nie ma, to się bardziej lubi. Takie jest doświadczenie mojego pokolenia.
Niech pomyślę...
A jak pani myśli, to robi się ciepło? Mrocznie? Wieje chłodem?
W kraju Polska jest cała gama temperatur. Bywa Afryka i bywa Syberia. Pod tym względem jest akurat ciekawie i różnorodnie. Hmmm, czy w pana odczuciu ja nie lubię Polski?
Pani podejrzewa, że mam wobec pani podejrzenia.
Bo często oskarżano mnie o przedstawianie ojczyzny w negatywnych, ostentacyjnych barwach. Ale mnie bardziej interesuje rzeczywistość w ogóle – a że mieszkam w Polsce, to akurat jest to polska rzeczywistość.
Chodzi pani na marsze rodzin albo ateistów?
Na żadnym nie byłam.
Kolorowa Niepodległa czy Marsz Niepodległości?
Nie chodzę. Jestem trochę wyabstrahowana społecznie. Nie potrafię do niczego należeć i z niczym się utożsamić. Nie nadaję się do marszu, bo zaraz bym gdzieś skręciła, zboczyła…
Śpiewa pani: „W owczym pędzie giną owce/a ja schodzę na manowce”? Maria Peszek w wersji soft?
To straszna obelga!
Przepraszam. A co zabolało: że soft czy że Peszek?
Jedno i drugie! Nie wiem tylko, co bardziej. Maria Peszek jest wokalistką, aktorką…
I poetką. Jej piosenki to wiersze. Kiedy nikt nie czyta wierszy, poezja wraca do źródeł jako piosenka.
No tak. Ale myślę, że ją też by zabolało porównanie do mnie.
Dla mnie to przykre, bo obie was lubię.
To chyba musi pan nas lubić osobno.
Lepiej wróćmy do Polski.
Co z tą Polską?
Polska to największe zmartwienie Polaków. Może po Polakach.
Zgoda.
Pani się bardzo martwi?
Nie w takich kategoriach, w jakich pan to przedstawia. Mnie nie interesują duże kategorie, polityka. Moim konikiem jest drobna obyczajowość, język, ludzka codzienność. Raczej tramwaje niż czołgi. Dla mnie jesteśmy teraz w momencie takiego przepoczwarzania się, a słowo przepoczwarzanie ma w sobie słowo poczwara. Ale to jest ciekawy moment: już nie jest źle, jeszcze nie jest dobrze. Myślę, że jesteśmy ciągle bardzo zaczepieni w traumie historycznej: w komunie i nawet jeszcze w wojnie. Mamy 2014 r. i żyjemy w wolnym państwie w Europie, ale mentalność trudniej zmienić niż ubrania i elewacje na budynkach. Mnie to fascynuje, bo to są chyba podwaliny naszej samonienawiści. Tych niesamowitych kompleksów, jakiegoś nowotworu, który wciąż zżera nas od środka. Tyle zła się tu wydarzyło, że trzeba jeszcze kilku pokoleń, żeby to się rozładowało. To jest moja diagnoza czyniona na szybko w kawiarni na Żoliborzu…
W promieniach wiosennego słońca.
Świeci czy leje, tak bym diagnozowała polskie problemy 2014.
Dziecko specjalnej troski jest z tej pani Polski.
Nie mam wątpliwości, że jesteśmy trochę specjalnej i trochę troski. Ale jestem dość zmęczona wystawianiem statementów i frazą „Polska jest...”. Chociaż w związku z moją ostatnią działalnością artystyczną, gdy muszę konfrontować się ze społeczeństwem i jego nastrojami, to jednak nie sposób uniknąć tego typu refleksji. Jeśli wziąć komentarze, które ludzie zostawiają pod teledyskami mojego projektu Mister D, to jest to prawdziwy wymaz z Polaka. Z przekonań, z mentalności. Na różnych poziomach. Chcieliśmy zrobić stylizację na lata 90., a wielu ludzi odbiera to jako realizm, bo to właśnie mają za oknem. W wielu miejscach tak Polska jeszcze wygląda…
Nie zapłaciła pani Anji Rubik za ten teledysk tyle, ile wynosi jej stawka...
…gdybym jej zapłaciła, to musiałabym ją nagrać telefonem. Wystąpiła charytatywnie.
Wzięła ją pani na Polskę?
W sensie?
Przekonała ją pani, żeby zagrała w teledysku, wizją opowiedzenia czegoś o tym kraju?
Wydawało mi się, że to dla niej będzie niesamowita frajda zagrać z różnymi stereotypami, wyobrażeniami na swój temat. Ona jest dla Polaków uosobieniem sukcesu ostatecznego. Połamanie tego brzydkim makijażem i tandetnymi ciuchami daje silny efekt.
Czyli to nie jest misja, tylko rozrywka.
Przyjemność siania konfuzji. Taka konfuzja ma właściwości lecznicze społecznie. Śmieszy, złości, oczyszcza.
Dlaczego pani myślała, że gwiazda targowiska próżności będzie chciała bawić się w leczenie społeczeństwa?
Czytałam jakiś wywiad z Anją. Zrobiła na mnie wrażenie osoby wolnej, która nie lubi siedzieć w szufladce „piękna kobieta, lubi się kąpać i czesać”. To dziwne, że czytam wywiady z modelkami? Muszę czytać różne rzeczy, żeby wiedzieć, co się dzieje.
Muszę?
Ja dużo używam słowa „muszę” – to mój problem psychologiczny. Mówię „muszę zjeść ciastko”. Nic nie chcę, tylko wszystko muszę.
Arcypolskie wypieranie pragnień przez pozór konieczności.
Albo unikanie odpowiedzialności za swoje decyzje? Taki patent sobie opracowałam. Myślałam, że Anja Rubik musi mieć wielką ochotę zakpić sobie z samej siebie i z wyobrażeń o sobie… To było zaproszenie do psikusa.
O Polsce nic nam to nie powie.
Powie, bardzo dużo! Proszę przeczytać komentarze internautów. Anja Rubik, osoba z samego szczytu świata, jeździ na wielkim jamniku po komputerowej łące, a ludzie pod tym piszą, że, po pierwsze, jest brzydka, a po drugie, zrobiła to tylko dla pieniędzy, bo za granicą już jej nie chcą.
Standard. Wszystko tym w polskiej sieci obrasta.
Prawda. Takim kożuchem, szlamem. Czy to nie ciekawe zbadać jego skład? Przeważnie nienawiść i absurd. Często towarzyszy temu takie poczucie własnej przenikliwości „ooo, mnie nie nabiorą, wiem, co jest grane”. Kiedy to analizuję, to myślę, że naszym wielkim narodowym życzeniem jest słynne „Żeby nie było niczego”.
Dlaczego?
Nie wiem, żre nas jakieś głębokie niezadowolenie, nieufność, zniewolenie. Tak się nie zachowują ludzie wolni.
Nie jesteśmy wolni czy się nie czujemy?
Nie potrafimy? To jest jakaś kontynuacja tej historycznej traumy.
Ćwierć wieku żyjemy w wolnej Polsce.
I nic.
Sądząc z ekspresji, miliony ludzi tego nie zauważyły. Marsz Niepodległości mocniej wyraża żądanie wolności niż marsze za komuny. A nikt nie żąda tego, co ma.
I jednocześnie pali się tęczę – tej wolności symbol.
Jakby Polacy bardziej czuli głód wolności niż wtedy, kiedy jej nie było. Pani, pisarka i intelektualistka, która „musi”, musi czuć mus, żeby to zrozumieć.
Dużo się nad tym zastanawiam, bo to jakieś fantomowe zniewolenie przekłada się na wiele innych rzeczy. Np. ten nasz słynny wstręt do wszelkiej inności. To wszystko są emanacje tej jednej rzeczy: głębokiego braku wolności. Żyd, czarnoskóry, gej stali się figurami odmienności, ale tak naprawdę wszyscy atakują wszystkich. Chudzi grubych, wysocy niskich. Każda inność daje pretekst do agresji, pogardy. Na forach przez jeden dzień pastwią się nad Anją Rubik czy nade mną, a potem zaczynają zarzynać się między sobą, w imię: „żeby nie było niczego!”.
Dzięki temu żyjemy, że grupa atakująca zwykle szybko zajmuje się sobą.
Gdyby do tej nienawiści podłączyć elektrownię, można by sprzedawać prąd na cały świat. Bylibyśmy bogaci!
To panią fascynuje.
Samo w sobie to jest dość banalne i nudne. Mnie fascynuje utrwalanie tego. Robienie temu zdjęć.
Żeby zrobić dobre zdjęcie, trzeba wiedzieć, gdzie jest pysk, a gdzie ogon. Dlaczego tak trudno jest, żebyśmy się z czegoś razem ucieszyli? Chyba że Stoch zdobędzie drugie złoto u Ruskich.
To są chwilowe uniesienia. Zaraz ktoś przenikliwy Stocha zdemaskuje. Że ma krzywą twarz albo że jest masa lepszych.
W „Wojnie polsko-ruskiej...” odkryła pani dla mojego pokolenia bebechy świata dresiarzy...
To było 10 lat temu. Teraz dresy ubierają się w TK Maxx. Noszą Hilfigera.
...Adidasy nie były wtedy takie nieszczęśliwe, jak teraz hilfigery. Im więcej elita mówi o polskim sukcesie, tym bardziej naród nie chce w to za cholerę uwierzyć. Objaśni mi to pani czy tylko opisze?
„Tylko opiszę”? To opisywanie to bardzo ważny proces, dopiero w nim pewne rzeczy stają się widoczne. Przynajmniej dla mnie. Bardzo dużo rzeczy zaklętych jest w tym, co i jak ludzie mówią. To jest znacznie cenniejsze niż te klecone naprędce wyjaśnienia, o które mnie pan dręczy.
Dręczę, bo jest ważne, co taka ikona pokolenia wolnej Polski myśli o swoim otoczeniu. Dla pokolenia, które tę rzeczywistość stworzyło, to jest arcyważne pytanie.
Ale sprawy polskiej też nie da się rozpatrywać w oderwaniu od tego, że coraz bardziej stajemy się Europą, światem. Rozlewamy się po świecie, jesteśmy zalewani przez świat. Częściowo przez procesy migracyjne, częściowo przez internet. Coraz trudniej rozpatrywać nas w abstrakcji.
Kiedy pani wychodzi z tego internetu...
Wychodzić z internetu... To jest piękna fraza z lat 90.
...i kiedy pani wraca do realu, ma pani poczucie, że ci ludzie wokół...
Pan naprawdę przeprowadza ze mną wywiad „ja i Polska”, gdzie występuję w niewygodnej roli jakiegoś niedorzecznego socjologa...
Nie zrozumieliśmy się. Chodzi o rozmowę etnograficzną. O waszym rozumieniu Polski.
Nie mam pojęcia, do czego to zmierza. Nie myślę o tym.
Nie boi się pani, że Kaczor wygra i wszystko rozwali albo że Tusk wygra i wszystko sprzeda?
Boję się jednego i drugiego. Mogę zacytować zespół Kury: „głosowałem na was obu, jesteście siebie warci”.
A głosuje pani?
Nie głosuję. Ale się tego wstydzę.
Ciekawe.
Mam poczucie, że powinnam. Ale politycy wydają mi się tak nieatrakcyjni, niepoważni i nieprzystojni, że nie mogę się na to zdobyć.
Co będzie z Polską, jak sami tacy będą tu rządzili?
Nie wiem.
To znów jest chyba dość symptomatyczne.
Niegłosowanie jest najgorsze, ale świat polityki jest dla mojego pokolenia bardzo skompromitowany i nieatrakcyjny. Trzęsą nim bordowi mężczyźni z wąsami w garniturach o za długich rękawach...
Tusk akurat ma aż za idealne rękawy w garniturach.
Może wpada do TK Maxxa. Fantazje, które wywołują u mnie politycy, dotyczą wyłącznie tego, kto co ściemnił, sprzedał, komu wręczył łapówkę i komu zapłacił, żeby to zostało tak czy inaczej przedstawione w mediach. Czyli widzę, że moje przekonania to klasyczne polskie „politycy tylko walczą o stołki, a zwykły człowiek cienko pierdzi”. Myślę, że moje pokolenie trochę czeka, aż mężczyźni z wąsami odejdą.
Takie miałem wrażenie.
Ale znów zaczynamy się ocierać o psychoanalizę narodu, więc już dalej nie brnijmy.
Tusk umrze, Kaczyński umrze, Miller umrze, całe nasze pokolenie ma już bliżej niż dalej...
Tylko Józef Oleksy nigdy w życiu nie umrze.
...a wy zostaniecie z anielskim Oleksym oraz z Sejmem pełnym Adamów Hofmanów w makijażu i idealnie skrojonych marynarkach. I co?
Jeszcze jedno czy dwa pokolenia muszą się przetoczyć, żeby atmosfera się oczyściła.
Jeśli się będzie oczyszczała. Na razie się hofmani. Co wy poczniecie, jak zostaniecie sami z tym całym zniesmaczeniem.
Zatrzemy ręce i zrobimy balangę.
A o stopień poważniej?
Polska polityka nigdy nie oczyściła się z ludzi, którzy świetnie funkcjonowali w poprzednim systemie. Myślę, że to gnije, że stąd płynie dużo fermentu, nienawiści. Do pieca dokłada Kościół, który sabotuje ważne społeczne przemiany i pogłębia podziały. To też jest duże źródło kwasu. Kiedy władzę przejmą ludzie urodzeni w latach 80. i 90., to źródło może będzie sobie prykało, ale nie będzie buchało tak jak teraz.
Widzi pani w swoim pokoleniu tych ludzi, którzy w polityce będą nie tak bardzo prykali?
Myślę, że w moim pokoleniu jest już dużo bardzo dobrze wykształconych ludzi z przestrzenią w głowie, znających języki, mających staż w mieszkaniu za granicą. Natomiast może się pan zmartwić tym, że my jesteśmy dużo bardziej zaangażowani w swoje indywidualne historie i w ekologiczną żywność, a nie w Polskę od pasm górskich do morza. To może panu przeszkadzać.
Mnie nie, bo mnie już nie będzie. A ma Dorota Masłowska...
...jakiś plan?
To jest śmieszne pytanie?
Trochę.
Ale skoro się pani martwi, skoro w jednym z wywiadów mówi pani: „ziemia jest rozpiżdżona niemal w drobny mak”, to pewnie myśli pani, że jeszcze z 60 lat życia przed panią albo więcej...
Trudno rozważać przyszłość kraju Polska w abstrakcji od faktu, że planeta Ziemia jest na pograniczu katastrofy ekologicznej. Może dlatego nie warto się martwić.
Przecież tak pani nie myśli. Ma pani fajną córeczkę. Gotuje jej pani pomidorową, żeby żyła długo i zdrowo, nie po to, żeby szybko dożyła końca świata.
Jak gotuję pomidorową, to myślę, że pomidory składają się w większości z ołowiu i...
...że truję własne dziecko?
Że wszyscy umrzemy, wszyscy.
Poważnie?
Poważnie myślę, że ta planeta umiera. Nie wiem, czy to jest jeszcze 50 lat czy 100, czy 150, bo przy tym tempie postępu technologicznego jest to zupełnie nie do oszacowania.
Pewnie lubi pani swoje dziecko.
Tak, lubię moje dziecko.
I tak spokojnie myśli pani o tym, że jak nie pani pokolenie, to następne będzie ginęło w męczarniach na umierającej Ziemi?
Jak mam nie zachowywać spokoju? Tylko Józef Oleksy nie umrze, jak ustaliliśmy.
Droczy się pani ze mną. Nie jest pani obojętne, kiedy pani umrze i kiedy umrze pani dziecko.
Ale nie wiem, kiedy planeta Ziemia wybuchnie i rozsieje po kosmosie swoje szczątki i plastikowe butelki.
To jest bardzo dziwne, że mając taką świadomość, nie rzucacie się w wir działania.
Ratować świat?
Polskę, Ziemię, przyszłość pani dziecka? Przecież jak ta planeta umrze, nikt już nie przeczyta żadnej pani książki.
To już nie będzie chyba dla mnie taki dramat.
Naprawdę czuje pani taką lekkość w tej sprawie? Czy to jest poza, gra, kreacja na potrzeby rozmowy?
Mówię o tym z lekkością, z jaką na co dzień żyjemy, mając taką świadomość. Przecież nie można nie zauważyć, że to biologicznie nie może długo potrwać. Nie tak miała się ta rozmowa potoczyć?
Ustaliliśmy, że to jest rozmowa etnograficzna. Słucham pani z ciekawością Kolberga albo Malinowskiego. Tylko nie jestem pewien, czy pani ze mną taką grę prowadzi czy rozmawiamy szczerze.
Szczerze w ramach konwencji, którą pan narzucił. Chociaż i tak nikt takich dużych słów nie potraktuje poważnie. Jakbyśmy to potraktowali poważnie, musielibyśmy oboje z wrzaskiem wybiec i naprawiać. Tylko co? Jak?
Paręset metrów od miejsca, gdzie pani mieszka, mieszkał Jacek Kuroń.
Co więcej: Anna Maria Jopek, Krzysztof Zanussi i Kasia Kowalska!
I Andrzej Wajda. I ksiądz Popiełuszko. Ale dla mnie ważny jest Kuroń, bo on całe życie naprawiał świat. To jest taki kawałeczek Polski, gdzie tradycja odpowiedzialności za świat przetrwała najgorsze czasy. A pani, mieszkając tu, tak opowiada, jakby nic z tego tutaj nie zostało. Sklep Mini Europa na placu Wilsona właśnie zamieniają na bank. Pani się tu wprowadziła, ale jakby nic z tej tradycji na panią nie przeszło.
No właśnie: wprowadziłam się tu – to słuszna uwaga. Przyjmuję to oskarżenie. Nie reprezentuję postawy pozytywistycznej. Ale ja widzę to tak, że moim powołaniem jest pisanie. Gdy piszę, biegnę na ratunek. Pisząc krzyczę: RATUNKU! To jest jedyny sensowny sposób, na który potrafię to krzyczeć.
Eeee.
Jak zacznę teraz biec, krzycząc „na ratunek!”, to poplączą mi się nogi, przewrócę się o pierwszy krawężnik i dokonam żywota w sposób niechlubny. Robię rzeczy ważne, pisząc. Nie uważam, żebym miała do innego ratowania świata powołanie: nie potrafię organizować transportów charytatywnych. Tak widzę swoje miejsce w świecie.
Robienie swojego to jest wszystko, co pani może zrobić, żeby pani córka miała lepsze życie?
Moja praca artystyczna jest po to, żeby moja córka miała fajniejsze życie. To, co pan mówi, to podważanie sensu istnienia na świecie sztuki. Są potrzebne akcje charytatywne i zbiórki żywności, ale są też potrzebne akcje mentalne. Mam nadzieję, że to, co robię, daje przynajmniej części ludzi jakąś mentalną przestrzeń, poczucie wolności albo chociaż wybuch śmiechu z rana. Takie są drogocenne efekty konfuzji i dezorientowania społeczeństwa przez artystę. Niepokojenia go.
Zbawienie przez niepokojenie.
Zbawianie. Albo chociaż bawienie.
***
Masłowskiej sława i niesława
Wideoklip do piosenki „Chleb” Doroty Masłowskiej – występującej tu jako Mister D. – obejrzany został w serwisie YouTube już ponad 1,5 mln razy. Tekst w ironicznym tonie opowiada o tym, jak Polskę B może uszczęśliwić promowana w kolorowych magazynach dla Polski A moda na domowy wypiek chleba. Klip nakręcił Krzysztof Skonieczny, a w rolach głównych – poza Masłowską – wystąpili m.in. popularna modelka Anja Rubik oraz krytyk kulinarny i teatralny Maciej Nowak. Tłumacząc się z udziału w wideoklipie, Rubik – która do Polski przyjechała na moment między sesjami dla zagranicznych projektantów – przyznała, że jest fanką prozy Masłowskiej (jej ulubiona książka to „Kochanie, zabiłam nasze koty” z 2012 r.).
Klip promuje płytę „Społeczeństwo jest niemiłe”, którą wydała w marcu warszawska Galeria Raster jako część większego projektu – wystawy pod tym samym tytułem, obejmującej także prace innych artystów. Płytę pisarka nagrała sama w domu, z niewielką pomocą producenta Marcina Macuka, a także z gościnnym udziałem Kuby Wandachowicza (Cool Kids Of Death) i pisarza Jakuba Żulczyka. Całość zebrała bardzo skrajne oceny – podobnie zresztą jak wszystko, co od ponad dekady robi Dorota Masłowska. Chwalono ironię, umiejętność prowokowania, krytykowano brak umiejętności wokalnych, głos, słabość do tandety.
Płyta jest właściwie przeglądem różnych obsesji i problemów 30-letniej pisarki z Wejherowa, która błyskotliwie zadebiutowała w 2002 r. świetnie przyjmowaną „dresiarską” powieścią „Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną” (za którą nagrodziliśmy ją Paszportem POLITYKI), a po trzech latach wydała drugą książkę „Paw Królowej” (za którą dostała Nagrodę Nike). Podobne jak w „Pawiu...”, krytyczne opowieści o współczesnej Polsce rozdartej między celebrycką warszawką a dresiarską prowincją, między telewizją śniadaniową a rzeczywistością pojawiały się w kolejnych tekstach Masłowskiej, w jej stale trafiających na polskie sceny dramatach i felietonach prasowych. A teraz również w piosenkach.
Szeroko komentowany refren „Oszukała mnie Kinga Rusin” („Kinga”) sygnalizuje stały u pisarki wątek mamiących nas gwiazd z telewizji, które rzadko próbują wykorzystać swój autorytet do zrobienia czegoś dobrego.
Kilka lat temu w wywiadzie dla „Dużego Formatu” Masłowska wzięła z kolei w obronę moherowe berety. Naśmiewanie się z Radia Maryja opisała jako „synonim myślowego gotowca”. Zarzucano jej wtedy, że „mówi Rymkiewiczem”, przypisywano konserwatywne, prawicowe poglądy. Na płycie wraca do tego wątku, śpiewając o powszechnie odrzucanej, osamotnionej córce Rydzyka.
Na koniec dodaje: „A jeśli już pytasz, to ja jestem córką Rydzyka” – tu nawiązuje bezpośrednio do awantury o mohery. Kolejne wyraziste figury, które się na płycie pojawiają, to dziewczyna Kalisza („No gdzie, ty taka młoda z takim komuchem grubym, starym?”) i żona piłkarza spierająca mężowi z koszulek ślady łez. Masłowska ironicznie odrzuca wszelkie próby wrobienia jej w rolę „głosu pokolenia”, ale bez wątpienia jest jedną z najciekawszych osobowości młodej Polski.
Autor zdjęć Piotr Małecki, stylizacja Marta Nonas-Babut, makijaż Agnieszka Jańczyk, produkcja Anna Amarowicz.