Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Został

Reportaż o papieżowej pomnikomanii

Zamyślony papież na pomniku w Bielsku-Białej Zamyślony papież na pomniku w Bielsku-Białej Wikipedia
W Chodakowie stoi z wyciągniętymi w górę rękami. W Łowiczu ciągnie za sobą ciężar, który dopiero po dłuższym patrzeniu okazuje się rybacką siecią.

Jest na pomnikach przeważnie uśmiechnięty i młody. I zwykle sam. Choć w Łowiczu na przykład i w Lublinie – z kardynałem Wyszyńskim, którego podnosi, gdy kardynał przed nim klęka. W Sochaczewie są aż dwa pomniki. Na drugim On i kardynał Wyszyński wyszli akurat z kościoła, żeby przejść się po mieście i o czymś dyskutują. Pod wszystkie te pomniki zanoszone są teraz świece i ludzkie marzenia

Ksiądz Jan Kaczmarczyk z parafii św. Józefa Robotnika z Sochaczewa Chodakowa z radością i zaskoczeniem przyjął, że tylu ludzi przychodzi pod pomnik Papieża. Spodziewał się, że będą przychodzić, ale że ciągle, od rana, także w nocy?

Ale przecież kiedy budowano kościół w miejsce kaplicy, pięćdziesięciu chłopa z Sochaczewa Chodakowa za darmo, bez przerwy dzień i noc, choć lało, wznosiło wspólnie kościelny strop. A potem w 25-lecie pontyfikatu i 25-lecie swego kapłaństwa Jan Kaczmarczyk postanowił, że stanie przed kościołem pomnik Papieża. Ludzie znów przyszli gotowi do szykowania placu wokół pomnika, co kosztowało dwa razy tyle, ile sama figura Jana Pawła II.

A ufundował ją Marek Narębski, człowiek, któremu – mówi ksiądz – powiodło się w życiu. Lecz całej masie ludzi z Chodakowa wcale się nie powiodło. Upadł Chemitex (włókna sztuczne) – karmiciel, podupadli z nim ludzie.

Kiedy Jan Paweł II przybywał z pierwszą pielgrzymką do Polski – wspomina Ryszard Tchórz, szef Solidarności z Kielc, spotkany teraz pod pomnikiem Papieża w tym mieście – ludzie łaknęli wolności. Czy kiedy powiedział zdanie – niech się odnowi oblicze tej Ziemi, które zostanie w dziejach po wiek wieków, czy ludzie wtedy płakali? Chyba nie, choć ono było zapierające w piersiach dech: obietnica wolności, nawet nie zapowiedź, a tylko obietnica, że coś będzie, to się czuło w powietrzu, mówi Tchórz.

Teraz ludzie płaczą. Z żalu po Nim. Z lęku – co będzie z nimi dalej? Z pragnienia pracy. Jak łaknęli wolności, tak teraz łakną pracy – mówi szef Solidarności. A czyż praca to nie modlitwa?

Halina Napierała z Chodakowa przyszła płakać do pomnika, ale w zakamarku duszy ma też błaganie, którego może nie wypada wyjawiać przed Jego pogrzebem. On jest świętym dopiero od paru dni, od swej śmierci, nie szkodzi, że jeszcze oficjalnie nie jest. Jeszcze ludzie Go, świeżego świętego, nie zarzucili prośbami, więc ona prosi: daj Ojcze pracę zięciowi, który chodzi jak błędny, bo jego żona (a jej córka), pracując w LOT w Warszawie, utrzymuje rodzinę, a on z tego powodu czuje się jako mężczyzna jak ostatni śmieć.

Elżbieta Lisz przyszła uczcić pamięć Jana Pawła, lecz poza tym też w sprawie pracy. Mam rentę, Ojcze. Zięć, ojciec wnuczki Julii Zofii, wiek 2 miesiące, która śpi tu obok w wózku, z zawodu komputerowiec, stracił pracę w biurze i teraz musi wziąć się za parkieciarstwo. Z renty utrzymuję, Ojcze, zięcia, córkę, to znaczy jego żonę, drugą córkę, którą wyrzucił z szosy podmuch powietrza od tira i ona ma teraz straszne problemy z kręgosłupem, a renty nie dostała, bo nie ma przepracowanych lat. I jeszcze drugi syn, który się uczy. Podziękowanie ma takie: za to, że córka uniknęła śmierci pod kołami tira. A modlitwy – za Polskę. Żeby kościoły były na zawsze napełnione, amen.

Justynka Duplicka przyszła z babcią zapalić Papieżowi lampkę. Babcia Justyny ośmiela się prosić Świętego o koniec nieszczęść. Jej mąż zginął pod kołami ciężarówki, jadąc po lekarstwo dla niej do apteki. Dostała tylko 540 zł renty z jakiegoś urzędniczego powodu i bardzo ją boli, że tak mało. Syn siostry, młody chłopak, powiesił się na klamce, nie wiadomo z jakiego powodu. Siostra z mężem dopiero niedawno wyszli ze szpitala i nie mogą dojść do siebie. Babcia nie prosi nawet o szczęście, ale żeby Ojciec Święty odmienił zły los nękający rodzinę. Trochę odmienił, tylko tyle.

Jest piękna, nieżałobna pogoda. Dzieci z przedszkola numer 6 w Sochaczewie przynoszą laurkę. Przychodzi Edyta Bogusiewicz z liceum im. Iwaszkiewicza. O nic nie prosi. Edyta tylko za wszystko dziękuje.

Marcin Hugo Bader od śmierci Papieża często tu przychodzi. Ma z sobą T-shirt, na którym wymalował pejzaż – wijącą się niebieską drogę i napis: Papież żyje. Włoży tę koszulkę w dniu pogrzebu. Jest artystą, ukończył ASP. Pisze i rysuje do miejscowej gazety. Rodzice prowadzą sklep. Marcin kocha malowanie, ale to jest mniej niż pasja. Pragnie od Papieża otrzymać pasję, uszczknąć coś z Jego pracowitości. I uzyskać odpowiedź na pytanie: Po co on żyje? W jakim celu? Od niedawna odżyła w nim gorąca wiara pod wpływem dziewczyny. Ona także przeszła gwałtowne nawrócenie. To było przed Jego śmiercią. Nic na świecie nie dzieje się bez powodu. To znak. Coś się zaczyna.

Gosia, Kasia i Marta ze szkoły zawodowej o profilu kucharz mają inne aspiracje niż gotowanie. Zamierzają zostać kelnerkami, wyjść za mąż i mieć rodzinę. Gosia przeniosła się do Łowicza ze wsi, o czym marzyła, nie może narzekać na życie. Ma normalne plany na przyszłość i postara się, żeby się spełniły. Prosić o to w takie dni nie wypada.

Służby miejskie zabierają właśnie wygasłe znicze, dookoła jeżdżą samochody, ludzie na ulicach okalających plac koło kościoła, gdzie stoi pomnik, wchodzą do pizzerii, jest słoneczny, hałaśliwy dzień. I właśnie teraz Gosia, Kasia i Marta przyszły poczuć skupienie i więź. Tak mówią. Tu jest coś, co ciągnie. Takie coś, czego nie da się wytłumaczyć. Przelatuje między ludźmi. To z powodu Jego śmierci, ale pewno nie tylko. Znają śmierć. Marcie umarł dziadek, do dziś za nim tęskni, a Gosi tata. W sprawie tej więzi: pragnie jej dusza człowieka. W szkole też jest więź między kolegami i koleżankami, ale inna. Pragnie się czystej.

Klaudia i Robert, rodzice malutkiego Mieszka, wyjaśniają istotę siły, która ich przyciąga pod pomnik Papieża w Kielcach. To jest czystość. Studenci organizują biały marsz, zwołują się w Kielcach esemesami. Biały marsz, jak czyste były szaty Papieża. „Biały jak czysta Jego dusza” – mówi do tłumu proboszcz kieleckiej katedry.

Ludzie – mówi Robert – pragną czystości spazmatycznie, jak ryby wyrzucone na brzeg, nie na sprzedaż, nie do kariery, nie do pokazywania. Bez niej nie czują się wolni. Tu, na tym placu, jest wolność prawdziwa. Tamta pierwsza wizyta i teraz ta pośmiertna z obietnicą czystości, czyż nie są klamrą, która może zepnie życie i odmieni oblicze tej Ziemi?

Robert ma firmę urządzeń satelitarnych, Klaudia jest stewardesą. Przyszli z babcią, zabrali z sobą Mieszka. Zawsze będą przychodzić, w każdą rocznicę śmierci, w każde Jego imieniny – mówi babcia.

Klaudia, jeśli miałaby Go o coś prosić w tym miejscu, to tylko o to, żeby za życia Mieszka pojawił się i dla niego wielki autorytet, jakiś przywódca niecodziennej miary. Ktoś wspaniały, czysty, dobry, wielki, nieprzekupny.

U stóp Papieża kibic Korony Kielce położył szalik sportowy w barwach klubowych. Tu też się jednają zwalczający się kibice – mówi ksiądz Zbigniew Kądziela. Coś niezwykłego dzieje się z ludźmi. Przyjdzie tu na dzień przed pogrzebem 100 tys. ludzi, a Kielce liczą 250 tys. Teraz podchodzą do nas, księży, zwykle milczący chcą rozmawiać, pytają, dzielą się przemyśleniami. Po wielu latach unikania konfesjonału wielu przystępuje do spowiedzi. Dziś spowiadałem – mówi ksiądz – kogoś po 47 latach, w czasie których ten człowiek nie spowiadał się ani razu.

Szukają znaczeń.

Czy to przypadek – zastanawia się szef Solidarności z Kielc – że córka Dorota skończyła właśnie 27 lat, tyle co Jego pontyfikat, a ja przeżyłem tyleż lat podwójnie. I na młodość przypadł piękny czas wielkich zdarzeń, który przecież także Jemu zawdzięczam?

Zapada wieczór, morze zniczy rozrasta się od pomnika na trzy strony miasta. Małe dzieci zapalają wciąż nowe. Agnieszka Horodyńska przyszła z córką chorą na stwardnienie rozsiane. Córka opiera się o jej ramię. Ludzie ustawiają się pod pomnikiem szeregami, rodzina przy rodzinie, jedna przechodzi ramionami w drugą. Szereg urywa się na córce Agnieszki Horodyńskiej, bo ona stoi o kulach, ktoś podstawia ramię – oprzyj się, dziewczyno.

Matka nie śmie Go prosić. To stwardnienie rozsiane jest bez szans na wyleczenie. Lecz w najgłębszym zakamarku czeka, ma nadzieję. Bóg jest daleko – niepojęty, bezkresny, a On stoi tu blisko, choć z metalu, a jednak w jakimś sensie z ciała, dostępniejszy i swój. Agnieszka nie liczy na cud. Och, nieprawda, liczy. Żeby choć córka lepiej widziała, bo choroba zaatakowała jej oczy, choćby tylko to.

Umierał tak jak Chrystus – mówi proboszcz przez mikrofon do tłumu pod pomnikiem. Z tą jedyną różnicą, że nie mógł mówić, jak mógł Pan Nasz do swych ostatnich chwil.

Ania z liceum im. Piłsudskiego w Kielcach zanosi prośbę, żeby mogła przełamać się wreszcie do angielskiego. Bez języka teraz przecież człowiek nic nie zdziała. I bez wiary. Jakie byłoby jej życie bez wiary? Niebyłe. To jest właściwe słowo: niebyłe.

Za plecami Papieża stoi w tłumie matka Martynki i odczuwa dumę. Z niej, z córki. Miała już dorosłe dzieci i nagle, w 45 roku życia – ciąża. Usunę, postanowiła. Lecz On ją ustrzegł, uciekła spod drzwi gabinetu lekarskiego. I widzi pani, jakie to piękne, mądre dziecko, niewyskrobane – mówi matka Martyny, moja duma.

Prócz dumy przyniosła do pomnika swój ból. Podżyrowała pożyczkę dla brata – aż 5 tys. zł. Całe życie przepracowała uczciwie w przetwórstwie ryb. I do zakładu pracy doszła ta wiadomość, że brat nie oddał pieniędzy i ona będzie spłacać ten dług. Zawalił się jej wtedy pod nogi cały świat. Mąż na szczęście miał pracę i jakoś dług spłacili. Więc jest uspokojona, choć wczoraj się bardzo zdenerwowała. Poszła na bazar i widzi, że ludzie normalnie sprzedają i kupują, jakby nic się nie stało. Więc co to jest, jak może być teraz ten handel? Trzeba było szybko przyjść tu, na uspokojenie. Oby tylko dziecko zdążyła wychować. Oby zdrowie dla siebie i rodziny.

Oddaję Ci całe moje życie, Ty wiesz, że także serce Ci oddaję – śpiewa duszpasterstwo akademickie, nieduża grupa z biało-niebieską flagą. Ktoś z nich gra na gitarze, jak gra się przy studenckich biwakach przy ogniu w ciemnym lesie. Zaczynają jakąś pieśń, podłączają się pod nią księża, oni znów śpiewają, wymieniają się śpiewaniem. Dołączają się ludzie na placu.

Co jakiś czas ktoś się odrywa i idzie do katedry wpisać się do księgi kondolencyjnej. Tatusiu, pisze Ala, nigdy nie miałam ojca i nie miałam do kogo wypowiadać takiego słowa. Dobrze, że mam Ciebie Tatusiu. Smutno żyć bez Ojca.

Na placu pan Eugeniusz, hydraulik, płacze i wyznaje, że pije. Oto życie ucieka i zmienia się jak rury, które kładzie. Kiedyś to były grube, kanalizacyjne, a teraz cienkie miedziane. Stracił dom i rodzinę z powodu picia. Żyje byle jak i w rozpaczy. Jedyna córka nienawidzi go jako pijaka i z tego powodu nie poprosiła go na własny ślub. Miał się on odbyć w te dni, gdy Papież ciężko zachorował. Córka poszła do księdza Kądzieli i prosiła o radę. Odwołać czy nie? Nie może być przecież wesela w dni, w które On umiera. A kiedy już umarł, córka posłała do niego swoją matkę, czyli jego żonę, żeby go odszukała u znajomego. On się poniewierał u tego znajomego, od miesięcy nie jedząc niczego gotowanego. Matka powiedziała, że może przyjść jako ojciec na ślub córki i na wesele, które odbędzie się w tydzień po pogrzebie.

Pod pomnikiem Jana Pawła we wsi Rzepin jest pusto. Stoją pogasłe znicze. Na ścianie kościoła od strony ulicy zbudowano balkon z żelazną balustradą, jak się je buduje na elewacjach miejskich bloków. Stoi na nim postać Papieża. Wierni dorobili Mu plastikową łódź i żagle z żółtego plastiku. Żegluje samotnie.

To mała wieś, na polach pracują ludzie. W małych wsiach nie widać zgromadzeń, pusto. Tylko drogą do sanktuarium Matki Boskiej Świętokrzyskiej w Kałkowie-Godowie idzie grupa młodzieży z technikum w Starachowicach. Ich nauczycielka modli się z nimi trzymając w ręku różaniec. Przeszli 20 km i wrócą tą samą trasą. Nauczycielka jest wymagająca, nie lubią jej. W sanktuarium idą na mszę, a potem rozchodzą się po jego zakątkach. Jest pięknie. Nie próbują opanować wesołości i przyznają, że przyszli tu „na Krzysia”, żeby po prostu nie mieć lekcji w szkole.

Jan Paweł II, który stoi niedaleko od olbrzymich figur bożonarodzeniowych – cały biały, popstrzony na ramionach przez ptaki, nie ma im z pewnością za złe, że są jacy są – fajni, weseli, szczerzy. Mistyki w nich na oko ani za grosz, ale może właśnie tylko na oko. I to „na Krzysia” to tylko taka poza.

Rozsiedli się grupką w wiosennym słońcu obok Golgoty. To jedno z zadziwiających miejsc w sanktuarium – olbrzymia budowla z cegieł i kamieni, a w niej groty, z których każda przedstawia dzieje ludzi zasłużonych dla Kościoła poprzez pamiątki, dokumenty, przedmioty, obrazy. W grocie księdza Jerzego Popiełuszki przechowuje się prywatny samochód błogosławionego. Na Golgocie stoi semafor kolejowy. Jest także kamienna łódź, grota z Lourdes i wiele dzieł zapatrzonych stylistycznie w dokonania w Licheniu.

Opodal w dolinie stoi drugi, mniejszy kościół w otoczeniu małych drewnianych domków – eremów, także dzieło miejscowego kustosza sanktuarium – księdza Wali. Zjeżdżają się tu latem pątnicy na cykliczne rozmyślania zwane Jerychami. Odbywa się właśnie pierwsze w roku Jerycho z adoracją Eucharystii i czuwaniem w dzień i w noc również w intencji Jana Pawła. Pątnikami opiekują się trzy siostry oblatki mieszkające nad kościołem, jak na poddaszu w zwykłym domu. Pod jednym dachem z Panem Bogiem – mówi siostra Urszula.

Kiedy była dzieckiem, jakiś nieznajomy człowiek powiedział jej ojcu na pielgrzymce w Częstochowie, że ona zostanie zakonnicą. Potem w wieku zaledwie 14 lat postanowiła, że tak właśnie zrobi, bo chce znaleźć miłość niezawodną. Tak, znalazła ją. Ma w sobie wewnętrzne światło, łagodny blask. Śniło jej się już po śmierci Papieża, że miała szczęście być na audiencji u Jana Pawła. Uklękła i usłyszała bicie Jego serca. Słyszy je do dziś. Świat jest pełen znaczeń, a śmierć Papieża odkryła je ludziom.

Nie płacze. Czuwa w czas Jerycha w kościele tylko ona i dwie pozostałe oblatki. Jest pusto. Kościół zapełni się podczas nabożeństwa, przyjdzie wieś i okolice. Godziny mszy wyznaczą, jak było zawsze, od wieków, granice religijnych doświadczeń. To w końcu mała wieś. Po co przychodzić pod pomnik w samotności. Dopiero po obrządku, przy telewizji, doświadcza się wielkiej wspólnoty. Cała Polska płacze. A wieś razem z nią.

Polityka 15.2005 (2499) z dnia 16.04.2005; Na własne oczy; s. 124
Oryginalny tytuł tekstu: "Został"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną