Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Rozrzucona układanka

Po wyborach ruszają transfery

Pojedynek na szczycie nie został rozstrzygnięty. Platforma wszędzie straciła. Rekordowe straty, prawie połowę dawnego poparcia, poniosła na Podkarpaciu, ale w innych regionach też było źle. Pojedynek na szczycie nie został rozstrzygnięty. Platforma wszędzie straciła. Rekordowe straty, prawie połowę dawnego poparcia, poniosła na Podkarpaciu, ale w innych regionach też było źle. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
Po eurowyborach wciąż trwa ustalanie, kto wygrał, a kto przegrał, kto kogo pokonał i czy wreszcie ostatecznie. Na te pytania nie ma łatwych odpowiedzi.
Znów zawisło rutynowe pytanie: czy Tusk wyrzuci Schetynę? Nie bardzo wiadomo, dlaczego i po co, ale dobrze poinformowani od dawna wiedzą, że wyrzuci.Lech Gawuć/Reporter Znów zawisło rutynowe pytanie: czy Tusk wyrzuci Schetynę? Nie bardzo wiadomo, dlaczego i po co, ale dobrze poinformowani od dawna wiedzą, że wyrzuci.

Nawet sam formalny rezultat jest kwestionowany, także dlatego że PKW jakoś szczególnie się nie spieszyła z ogłoszeniem wyników. Dała więc czas na gromadzenie „podejrzeń”. Czy jest ktoś bardziej odpowiedni do udowadniania, że czarne jest białe, niż Antoni Macierewicz? Więc Macierewicz, najwyraźniej znudzony kampanijną nieobecnością, pojawił się natychmiast i energicznie przystąpił do dzieła. Tym razem nie miał wprawdzie do pomocy ekspertów obdarzonych światowymi profesorskimi tytułami, ale własny korpus śledczy, wyposażony np. w telefony komórkowe, którym udało się nagrać jedną scenę, jak to z komisji wynosi się worki. PiS zapowiedziało już skargę do Sądu Najwyższego.

Łowienie skandali

Do tego, że wybory, jeśli nie wygra ich PiS, będą z pewnością sfałszowane, partia ta przygotowywała nas zresztą od dawna. Przecież zdaniem Jarosława Kaczyńskiego wszystkie wcześniejsze, z wyjątkiem tych, które wygrali on i jego brat, były sfałszowane. To jest oczywista oczywistość, która już na nikim specjalnego wrażenia nie robi. Podobno czyni uszczerbek na zaufaniu do systemu demokratycznego, ale tym akurat PiS mało się przejmuje, a jeszcze mniej Nowa Prawica Janusza Korwin-Mikkego, już postrzegana jako przyszły koalicyjny sojusznik partii Jarosława Kaczyńskiego.

Ciekawe, skąd bierze się owo przekonanie o bliskości koalicyjnej tych dwóch partii? Pozornie dzieli je przecież wszystko, choć w przeszłości podmioty, które dziś tworzą te dwa ugrupowania, czyli UPR i PC, sporo łączyło, np. zmajstrowanie uchwały lustracyjnej, która w efekcie obaliła rząd Jana Olszewskiego i z najgorszego gabinetu uczyniła w prawicowej mitologii najlepszy. Najwyraźniej programu partii Korwina (nie płacimy podatków, płacimy za wszystko od przedszkola po najcięższą chorobę i oczywiście nie ma żadnych emerytur) nikt nie traktuje poważnie. To zresztą może znaleźć swoje uzasadnienie w tym, że Kongres Nowej Prawicy nie potraktował poważnie nawet wyborów, w których zdobył 4 mandaty. W zasadzie, gdyby nie europejskie diety, które się jednak przydadzą, rzecz była tylko zabawną grą wstępną. Za półtora roku i tak wszyscy przeniosą się do Sejmu, co już bez żadnego zażenowania ogłaszają. Swoją rolę widzą w polityce krajowej, a „rozwalanie” Unii Europejskiej jest zajęciem przejściowym.

Ot, jeszcze jedna draka (być może ta sprawa też nadaje się na skargę do PKW z powodu wprowadzenia w błąd wyborców?). Narasta więc przekonanie, że PiS wreszcie może mieć koalicjanta, o ile oczywiście partia Korwina odniesie kolejny sukces, a na fali obecnego ożywienia i zainteresowania może do Sejmu wejść. Naszej polityce i mediom nic tak dobrze nie robi jak łowienie skandali, a w tej dziedzinie na ultraprawicowców można liczyć.

W pierwszych dniach po wyborach nastrój był jednak ciekawy i dziwny: nikt się specjalnie nie cieszył, ale też przesadnie nie smucił. W Sejmie organizowano sporo konferencji prasowych, jednak mało kogo one interesowały, choć tytuły niektórych brzmiały interesująco, np. Jarosław Gowin postanowił uświadomić nas, jak to polskie sądy niszczą obywateli. Jako były minister sprawiedliwości ma tu zapewne sporo do powiedzenia, ale główne pytanie brzmi: dlaczego temu procederowi nie zapobiegał, piastując ministerialną funkcję?

Dociekliwość mediów wyraźnie skierowała się jednak w inną stronę i znów zawisło rutynowe pytanie: czy Tusk wyrzuci Schetynę? Nie bardzo wiadomo, dlaczego i po co, ale dobrze poinformowani od dawna wiedzą, że wyrzuci. Najlepiej znów wie Gowin, który od razu pospieszył z radą, aby Schetyna sam wystąpił z PO, „zanim siepacze Tuska zaciukają go na śmierć w ciemnej ulicy”. Ciekawe, czy już doniósł odpowiednim organom o możliwości zamordowania posła, co przecież nie jest sprawą bagatelną? Czy też tylko tak sobie zaostrza polityczny język, zastanawiając się, dokąd się udać po przegranej. Do PiS, gdzie być może zostałby przyjęty, czy do Korwina, gdzie soczyste słownictwo jest w cenie.

Weszliśmy bowiem w czas spekulacji. Pojedynek na szczycie nie został rozstrzygnięty. Platforma wszędzie straciła. Rekordowe straty, prawie połowę dawnego poparcia, poniosła na Podkarpaciu, ale w innych regionach też było źle, np. w woj. łódzkim, dolnośląskim, śląskim, na Pomorzu tak Gdańskim, jak i Zachodnim, też znikło ponad 10 proc. głosów, spore straty były w Warszawie. Czy to jest do odrobienia? W listopadzie są wybory samorządowe, a w przyszłym roku – kiedy poprawa gospodarcza nie musi być na tyle odczuwalna, by rekompensować wyraźne znużenie władzą – prezydenckie i parlamentarne.

W każdych stawka jest wysoka. W samorządowych są nią sejmiki, przez które przepływać będzie ponad 70 proc. unijnych środków. Oznacza to realną władzę w terenie i konieczność tworzenia koalicji, do których może brakować partnerów. Ludowcy być może wezmą swoje, ale co weźmie słaba i coraz bardziej słabnąca lewica, która w wielu regionach, choćby na Mazowszu, poniosła same klęski?

Według wyników wyborów do europarlamentu PiS na Podkarpaciu może w sejmiku rządzić samodzielnie i mocną falą płynie coraz bardziej na zachód kraju. Można zakładać, że partia w połowie województw będzie miała przewagę, może więc rządzić lub współrządzić, co musi oznaczać konflikty z rządem, rosnące roszczenia, a także ten charakterystyczny dla partii Kaczyńskiego klimat insynuacji, oskarżeń, szukania winnych. I to jest główna jesienna batalia. Jeżeli miałby ją znów toczyć samotnie Donald Tusk, to mimo jego rzeczywistych talentów rzecz się nie uda.

Partyjne obrachunki

Do wygranej trzeba nie tylko mobilizacji całej Platformy, czego nie widać (i tu Schetyna ma rację, kiedy mówi o braku woli walki), ale też nowej strategii i nowych pomysłów. I to nie takich, że premier pojedzie z kwiatami do nastolatki, która nazwała go zdrajcą, a panienka kwiatów nie przyjmie. Platforma ma sporo atutów, w tym przede wszystkim efekty rządzenia, których nie potrafi pokazać. W kampanii ograniczyła się do spraw ukraińskich i bezpieczeństwa, które oczywiście na krótką metę pomogły, ale zupełnie zapomniała o całym dorobku europejskim. I to nie tylko planowanym, jak unia energetyczna, ale o bardzo konkretnych osiągnięciach polskich deputowanych i komisarza Janusza Lewandowskiego (wyjątkowo korzystny budżet, korzystne zasady prowadzenia polityki regionalnej, wspieranie zatrudnienia młodych, obalenie ACTA, obniżki, a w efekcie likwidacja roamingu, obrona krajowych producentów itp.).

Działanie w dużej frakcji partii chadeckich opłaciło się i w polskiej ekipie było dużo osób, które nie ograniczały się do bywania przed kamerami na Wiejskiej. Czy obecna ekipa będzie słabsza? Niekoniecznie. W PO na miejsce tych, którzy nie wystartowali, weszły osoby o porównywalnych kwalifikacjach, choć żal Jacka Rostowskiego, który akurat w PE bardzo by się przydał. W PSL w zasadzie utrzymała się dawna ekipa, w SLD niezła ekipa zmalała i nie odegra większej roli wśród partii socjaldemokratycznych. Co będzie z PiS? Na razie wiadomo, że Jarosław Kaczyński ma ekipę, która będzie mu posłuszna, raczej nie spowoduje rozłamów, co było przekleństwem poprzedniej kadencji. Jej obecność może być jednak jałowa, trudno bowiem wyobrazić sobie, aby eurodeputowani PiS przed kolejnymi turami wyborczymi przystąpili do frakcji chadeckiej, co bardzo wzmocniłoby naszą pozycję. Byłby to przecież swego rodzaju PO-PiS, czyli jawna zdrada.

Krajowe partyjne obrachunki jeszcze się na dobrą sprawę nie rozpoczęły. Na razie stało się to, co było do przewidzenia: rozpadła się koalicja Europa Plus – Twój Ruch, dowodząc, że tak naprawdę powstała dla obrony jednego czy dwóch mandatów, a także uratowania przed politycznym niebytem kilku znanych polityków. Nie wystarczyło cierpliwości na namysł, co robić. Zagrały ambicje, tak u tych, którzy są z nich znani (Leszek Miller), jak i tych bez politycznych zasług (posłowie Ruchu Palikota, którzy drżeli o swoje przyszłe miejsca na listach).

Ta niecierpliwość wydaje się trwałą cechą lewej strony. Tak samo przed laty w pośpiechu rozwiązywano Lewicę i Demokratów, jedyny dotychczas zwarty projekt poszerzający lewicowe centrum. Teraz o osiągniętym wówczas wyniku prawie 12 proc. głosów można tylko marzyć. Lewica znalazła się znów w największym od lat kryzysie i zaklęcia, że mamy w Polsce 30 proc. lewicowego elektoratu, który tylko czeka na wodza, brzmią coraz śmieszniej.

Tak naprawdę te wybory przegrało dwóch polityków: Palikot i Miller. A przecież SLD tej kampanii nie zbagatelizował. Miller objechał cały kraj, wspierał kandydatów, obiecywał wiele, związał się z OPZZ i nic. Efektów nie ma. Nie ma też pomysłu, co dalej. Jedyny, jaki widać, to pospieszne „zakopywanie” Palikota w nadziei, że kilka osób z jego list (np. Barbara Nowacka, jedno z większych politycznych odkryć tej kampanii) zapisze się do SLD. Wydaje się, że Palikot wcale jeszcze nie przepadł (chyba że sam się znudził), bo w formule odnowionej centrolewicy ze swoim antyklerykalizmem, łagodząc jednocześnie nurt najbardziej roszczeniowy i nostalgię do PRL, zupełnie dobrze by się mieścił. Chociaż z perspektywy czasu widać, że najlepiej odnajdywał się jednak w PO. Pospieszne skreślanie przegranych wydaje się zdecydowanie przedwczesne. W pierwszym tygodniu nie zdążono nawet dokonać dokładnej analizy tego, co się stało, dlaczego różne rachuby zawiodły. Wszystkie diagnozy miały bardziej intuicyjny charakter lub podszyte były wyraźną intencją polityczną. Tak po lewej, jak i po prawej stronie.

Solidarna Polska straciła właśnie klub poselski, a działacze PiS stali się jeszcze bardziej aroganccy wobec dawnych kolegów, dziś zdrajców, ale jednak kilkadziesiąt tysięcy głosów, jakie zbiera Zbigniew Ziobro, są faktem. SP czy Polska Razem Jarosława Gowina nie zostały zupełnie wypchnięte na polityczny margines. Każda z tych partii ma jakąś kartę przetargową. Są to karty cenne głównie dla PiS. Na razie mamy strategię „wyjmowania” poszczególnych osób, ale czas na poważne rozmowy przyjść musi.

Jeśli Jarosław Kaczyński ma rzeczywiście wolę wygrania następnych wyborów, to na razie może pozwolić na mało eleganckie harce swego rzecznika Hofmana, do których zresztą wszyscy jakoś tam już przywykli, ale wkrótce będzie musiał zacząć myśleć o realnym potencjale politycznym, jaki mają te dwa prawicowe środowiska. Ten potencjał to politycy ciągle popularni, doświadczeni, dla PiS czasem bardzo przydatni, ale także trochę terenowych struktur. A partyjne struktury są dziś piętą achillesową wszystkich ugrupowań. Także tych największych. Oczekiwanie, że wszyscy złożą najsilniejszemu hołd lenny przed kolejnymi wyborami, może okazać się złudne. Prawicowi konkurenci PiS nie mają dziś mandatów, ale wybory pokazały, że jednak mają głosy do wzięcia.

Polityczna układanka po wyborach dopiero się zaczyna.

Polityka 23.2014 (2961) z dnia 03.06.2014; Temat tygodnia; s. 12
Oryginalny tytuł tekstu: "Rozrzucona układanka"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną