Gdzieś ty dzisiaj, pani? Kto twe całuje palce? Ach, pewnie tam, w San Francisco, liliowy Negr okrywa cię paltem... Taką postać wiecznej kobiecości uroił sobie Aleksander Wertyński, jeden z tych mężczyzn, których dziś już nie ma. Elegancki, przystojny, z klasą, jak to mówią panie przy kawiarnianych stolikach. I on wszak szukał kobiety, której nie było. Szatan, ten przewrotny reżyser naszych marzeń, każe nam pragnąć niemożliwych kobiet i uganiać się za mirażem niemożliwych mężczyzn. Szukamy rozpaczliwie kwiatu paproci, trzymając się kurczowo życia, bo przecież ni z aniołem, ni z Bogiem nie pogadasz, jak człowiek z człowiekiem. Tu, na ziemi, musi się znaleźć miłość, a jeśli nie, to choć na pocieszenie – przyjaźń.
Ze spuszczonym łbem, zawstydzony, odchodzi przegrany. Mężczyzna. Wysadzony z siodła, spieszony. Ani macho, ani czarujący. Ani silne jego ramię, ani władcze spojrzenie. Zaniedbany, nic już niemogący. Ze wzdętym brzuchem i bulwiastą prostatą. Już niepotrzebny. Który nabroił przez tysiąclecia Wielkiego Patrymonium. Nie ma w nim już swych udziałów ani tłustych po nim spadków, lecz długi niesprawiedliwości, zaciągnięte przez męskich panów świata, ktoś przecież musi spłacić. Lezie więc samotnie, powłócząc nogami, uśmiechając się przepraszająco do napotkanych kobiet.
Gdzie ci mężczyźni? Nie ma już prawdziwych mężczyzn! Bez godności, bez honoru toto. A czy pamiętasz, jak ze mną tańczyłeś walca? Z podwiniętą podeszwą? Ścigany nieodwołalnym szyderstwem Danuty Rinn, Ewy Demarczyk i całej reszty pań, nie pragnie już odzyskać utraconej godności. Nie zależy mu na niej. Przecież zgadza się z wyrokiem: jako potomek krzywdzicieli musi odpokutować swą płeć. Oto więc i mężczyzna został przeceniony. Okazał się nic niewartą mrzonką i wisi teraz na wyprzedaży w galeriach popcywilizacji.