Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Kopanie leżącego

Legia poza LM: Jeśli lubi się miliony za udział w rozgrywkach, trzeba też lubić regulaminy

Legia jeszcze nie awansowała do Ligi Mistrzów, choć takie wrażenie można było odnieść czytając doniesienia na temat skutków walkowera, jakim została ukarana. Legia jeszcze nie awansowała do Ligi Mistrzów, choć takie wrażenie można było odnieść czytając doniesienia na temat skutków walkowera, jakim została ukarana. Legia Warszawa / Facebook
Trybunał arbitrażowy odrzucił wniosek Legii Warszawa o warunkowe dopuszczenie do gry w Lidze Mistrzów. To koniec nadziei dla stołecznego klubu.

Życie jest pełne paradoksów. Legia Warszawa, klub, którego właścicielami są dwaj prawnicy, stawiany za wzór, jeśli chodzi o organizację i profesjonalne zarządzanie, żegna się z marzeniami o Lidze Mistrzów. Powód? Któryś z jego pracowników nie dopełnił formalności związanych z karą dyskwalifikacji dla jednego z piłkarzy.

Za błahostkę, która nie miała żadnego wpływu na wynik dwumeczu z Celtikiem, nie była żadnym oszustwem, cwaniactwem, cyniczną próbą obejścia prawa, tylko zwykłym niedopatrzeniem, Legia zapłaciła karę najwyższą z możliwych. Nie zagra w kolejnej rundzie eliminacyjnej, mimo że na boisku nie zostawiła cienia złudzeń, kto jest lepszy. Z przepisami się nie dyskutuje i jeśli się lubi miliony, które UEFA płaci za udział w organizowanej przez siebie zabawie, to trzeba też polubić jej regulaminy.

Legia jeszcze nie awansowała do Ligi Mistrzów, choć takie wrażenie można było odnieść, czytając doniesienia na temat skutków walkowera, jakim została ukarana. Ale mecze z Celtikiem wlały w piłkarzy i kibiców taki zastrzyk optymizmu, że żadne marzenie nie wydawało się zbyt szalone. Teraz Legia leży, płacze i obrywa kopniaki, a chętni, żeby jeszcze dołożyć zatrudnionym w klubie sprawcom całego nieszczęścia, przebierają nogami.

Poważni komentatorzy stawiają tezy, że gdyby kierownikiem zespołu (który nasuwa się jako winny) był ktoś, kto zna zapach szatni, a nie pani, której powierzono tę funkcję przed kilku laty, mimo że nie miała żadnych związków z futbolem, do takiej kompromitacji by nie doszło. Nie wiem, skąd taka pewność. Może dlatego, że byli kierownicy to ich koledzy. To się nazywa złośliwa satysfakcja.

Legię zaboli więc odpływ potencjalnych milionów, trochę ucierpi duma jej arcyprofesjonalnych właścicieli, ale żyć i grać trzeba dalej. Smutne nie jest to, że w klubie obnoszącym się z najwyższymi standardami doszło do takiego niedopatrzenia, ale to, że ten błąd wywołał taki potok jadu, złośliwości oraz żądzy zmieszania z błotem ludzi, którzy dla Legii daliby się pokroić. A to się nazywa polskie piekiełko.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną