Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Wojna na gesty

Wojsko przedefiluje przez Warszawę. Ale po co?

Kancelaria Prezesa RM
Rząd znienacka odgrzał tradycję wojskowych defilad. Trudno powiedzieć, dla czyich oczu piątkowa defilada jest przeznaczona bardziej – polskich czy tych zza zasłonek ambasady Rosji.

To Prawo i Sprawiedliwość jako pierwsze w wolnej Polsce dostrzegło potencjał defiladowego uniesienia. Z tym że dla PiS-u był to gest na użytek wewnętrzny. Świetnie wpisujący się w tzw. politykę przywracania dumy narodowej. W 2007 r. przez ponad godzinę wojsko sunęło ulicami Warszawy. Defiladę odbierał prezydent Lech Kaczyński. Z wielką pompą i nie szczędząc kosztów przed kamerami i zgromadzoną publicznością, przejeżdżały dziesiątki czołgów, wozów bojowych. A nad nimi samoloty i śmigłowce. Marynarka Wojenna była reprezentowana symbolicznie, czyli zgodnie ze stanem posiadania.

Złośliwi podkpiwali nawet, że przyjechało wszystko, co jeszcze mogło jeździć. Opinia była przesadzona, ale nie aż tak bardzo, bo średnia wieku prezentowanego sprzętu rzeczywiście nie napawała optymizmem. Tak się złożyło, że na pokazie najlepiej prezentowały się podarowane przez Niemców czołgi Leopard. Choć stosunki z Niemcami były wtedy raczej zaostrzane. Widzowie w niuanse nie wchodzili i niemiecki sprzęt chwalili. Tak samo zresztą jak pomysł zaprezentowania wojska w stolicy. Atmosfera byłaby piknikowa, gdyby nie straszny ścisk. Co to dużo mówić – ludziom się podobało. Opozycji, czyli Platformie Obywatelskiej mniej. Narzekano na wysokie koszty widowiska (ponad milion zł) i budowanie napięcia.

Siedem lat później sytuacja się powtarza. Tylko że teraz za budowanie napięcia odpowiada Władimir Putin. I jest to napięcie jak najbardziej realne. Na terytorium naszego sąsiada toczy się wojna, którą Rosja sprowokowała, sfinansowała i cały czas podsyca. A ważny rosyjski polityk zapowiada, że Rosja zmiecie Polskę z powierzchni ziemi.

Trudno się dziwić, że w odpowiedzi również strona Polska zdecydowała się zamanifestować. W tym konkretnym wypadku: że jesteśmy zwarci i gotowi. Co jest niestety bardziej narodowym złudzeniem niż faktem. Przez ostatnich siedem lat średnia wieku sprzętu, niestety, jakoś zdecydowanie się nie obniżyła. Czołgi będą nieco młodsze, bo Niemcy znów wyciągnęli przyjazną dłoń. Ale ciągle nie mamy obrony przeciwrakietowej czy nowoczesnych śmigłowców. Polska ma jeszcze wiele przetargów przed sobą, żeby dojść do stanu, w którym spać można będzie nieco spokojniej. O ile to w ogóle możliwe, biorąc pod uwagę podsycanie konfliktu przez Rosję.

Pilnych zmian potrzeba nie tylko w kwestii sprzętu, ale przede wszystkim ludzi. Armia bez żołnierskich rezerw jest armią jednorazową. A my jeden system rezerw rozmontowaliśmy, a nowego nie zbudowaliśmy. Nikt nie zna rozwoju wypadków, bo to my mamy zegarki, ale Rosjanie mają czas. Tym bardziej nie możemy opierać się na gestach propagandowych, bo tym się kraju nie obroni.

Polska defilada ruszy mniej więcej w tym samym czasie, w którym rosyjski konwój dojedzie do ukraińskiej granicy. Dwa gesty propagandowe spotkają się w podobnym momencie, choć na szczęście nie w tym samym miejscu. A ponieważ jesteśmy w fazie gestów, to bacznie obserwującym defiladę oczom z budynku Ambasady Rosyjskiej w Warszawie z pewnością nie ujdą uwadze amerykańskie śmigłowce (co prawda zaledwie dwa) i amerykańscy, i kanadyjscy żołnierze (kilkudziesięciu).

Amerykański gest jest więcej niż symboliczny, bo za miesiąc w Polsce pojawią się pierwsze amerykańskie czołgi. Putinowi to się z pewnością nie spodoba. I bardzo dobrze, bo polityka gestów, które podobały się Putinowi, roztrzaskała się o ziemię wraz z zestrzelonym malezyjskim boeingiem.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną