Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Gowin mięsożerca

Prawdziwa twarz Jarosława Gowina

Jarosław Gowin Jarosław Gowin Andrzej Hulimka / Reporter
To prawicowiec przyszłości. Jako jedyny może współpracować jednocześnie z Solidarną Polską, PiS, narodowcami i Korwin-Mikkem. Pytanie tylko, kim jest on sam?
Jarosław Gowin podczas pierwszej regionalnej konwencji „Polski Razem” w KrakowiePiotr Drabik/Flickr CC by 2.0 Jarosław Gowin podczas pierwszej regionalnej konwencji „Polski Razem” w Krakowie
Jarosław Gowin był ministrem sprawiedliwości w latach 2011-2013 w rządzie Donalda Tuska.KPRM/Flickr CC by SA Jarosław Gowin był ministrem sprawiedliwości w latach 2011-2013 w rządzie Donalda Tuska.

Dla tych wszystkich, którzy mogliby nie wiedzieć, gdzie aktualnie znajduje się Jarosław Gowin na swojej oportunistycznej zjeżdżalni – prowadzącej tego dawnego ucznia Tischnera i Turowicza ku integryzmowi – kilka cytatów z jego ostatnich wypowiedzi. „Teraz się straszy mariażem Jarosława Kaczyńskiego i Korwin-Mikkego”. „Dla mnie koalicja sięgająca od PiS do KNP, a nawet prawicy narodowej, jest programowo najbardziej naturalna”. „W Krakowie nasza współpraca z KNP układa się obiecująco. Na szczeblu sejmików będziemy tworzyć koalicję z PiS i Solidarną Polską, ale już na szczeblu powiatów chciałbym, żebyśmy w niektórych miejscach utworzyli koalicję z KNP, w innych być może z SP i Ruchem Narodowym”. „Jestem zwierzęciem mięsożernym. Władza to mięso polityki. Chciałbym jeszcze kiedyś być członkiem rządu. To fascynujące doświadczenie”. Obiecuje, że jak dojdzie do władzy, zlikwiduje tęczę na warszawskim pl. Zbawiciela. Staje się bardziej pisowski niż sam PiS.

W eurosceptycyzmie, w atakach na Unię, w obyczajowym i religijnym integryzmie, w otwarciu na narodowców, Gowin staje sie coraz bardziej radykalny. On i jego najbliżsi polityczni przyjaciele przelicytowują nie tylko dawne Porozumienie Centrum czy AWS (one wedle dzisiejszych prawicowych standardów mogą się jawić jako lewactwo), ale już samego Kaczyńskiego, który oficjalnie od narodowców czy Korwina stroni. To przelicytowanie dzisiejszego PiS, a nawet ściganie się na twardość i czystość narodowej, prawicowej, katolickiej doktryny z tak wymagającymi zawodnikami, jak Marek Jurek, Artur Zawisza czy Korwin-Mikke.

Po co Kaczyńskiemu Gowin?

Wszystkim obserwatorom polskiej polityki znana jest doktryna prezesa – dociskanie do prawej ściany, żeby „na prawo od nas” nie wyrósł konkurent. Nawet kampanię lustracyjną przeciwko Wałęsie w 1992 r., z marszem na Belweder i paleniem kukły „ruskiego agenta Bolka”, Jarosław Kaczyński rozpoczął zupełnie na zimno. Dopiero wówczas, kiedy Jan Olszewski zaczął na swoich lustracyjnych osiągnięciach budować konkurencyjną dla Porozumienia Centrum prawicową formację – Ruch Odbudowy Polski, Kaczyński podjął decyzję o własnej lustracyjnej kampanii, która zasłoniłaby Olszewskiego. Opisał to szczegółowo Ludwik Dorn w rozmowie z Robertem Krasowskim (wywiad rzeka „Anatomia słabości”). Nie miało to nic wspólnego z lustracyjnym fanatyzmem, Kaczyński nigdy nie uważał Wałęsy za „ruskiego agenta”, a tylko bał się, że Olszewski zabierze mu elektorat i partię. Więc nie miał żadnych skrupułów przed sfanatyzowaniem prawicowej młodzieży i kombatantów.

Także dzisiaj prezes woli mieć tego nowego, twardo prawicowego mięsożercę Gowina w tylnych ławach sejmowych PiS. Samotnego – bo Paweł Kowal czy Jacek Żalek nie będą wobec niego bardziej lojalni, niż byli wobec swoich wcześniejszych, o wiele potężniejszych liderów – a nie budującego alternatywę na prawo od PiS. Choćby paroprocentową, ale zawsze mogącą groźnie urosnąć, kiedy na przykład Kaczyńskiemu po raz kolejny wymknie się „prawie pewne” zwycięstwo.

Jak słusznie zauważył niedawno Rafał Matyja, wnikliwy znawca prawej strony polskiej sceny politycznej, „to co widzieliśmy przez ostatnie tygodnie, to nie żadne zjednoczenie prawicy, ale eliminacja Ziobry i Gowina z przyszłorocznych prezydenckich wyborów”. Jarosław Kaczyński zastanawiał się, jaką cenę musi zapłacić za to, aby Ziobro i Gowin, albo jeden z nich, nie odebrali znaczącej liczby prawicowych głosów słabemu kandydatowi PiS, jaki zostanie wystawiony w tych wyborach. I zdecydował się na zapłacenie ceny niewygórowanej. Pozwalając Gowinowi i Ziobrze przeżyć na listach PiS i mieć nawet poczucie, że kiedyś mogą dożyć momentu sukcesji na prawicy. O ile bowiem politycznie z Kaczyńskim nie mają szans, to w sukurs przychodzi im czysta biologia. Są od Kaczyńskiego o pokolenie młodsi.

Za tę cenę Kaczyński otrzymuje też premię za zjednoczenie, a także za „zdolność do okazania łaski pokonanym”. Nawet jeśli wyniesie ona tylko parę procent głosów w wyborach do sejmików wojewódzkich jesienią tego roku czy do Sejmu rok później – może od tego zależeć władza. Najpierw rządy PiS w kilku województwach, potem w całym kraju.

No i jest jeszcze jeden pożytek, jaki może mieć prezes z Gowina. W czasie „jednoczenia prawicy” Kaczyński uczynił złośliwą aluzję do Ziobry, mówiąc, że nie mogą liczyć na nagrodę ci, którzy rozbijają partię. Z tego samego powodu na relatywnie większą nagrodę od szefa PiS może liczyć Gowin, bo on rozbijał partię, ale konkurencyjną, PO. Co więcej, wciąż czyni aluzje do „moich licznych przyjaciół w Platformie, z którymi rozmawiam”, także do aktywów pozostawionych przez siebie w Ministerstwie Sprawiedliwości oraz do konserwatystów z klubu PO, których mógłby z partii wyciągnąć, kiedy po wyborach 2015 r. od paru głosów może zależeć to, czy Polską będzie rządził Kaczyński czy Tusk. I w jakiej koalicji. A są w Platformie tacy politycy, którym np. koalicję z „bezbożną lewicą” zaakceptować będzie bardzo trudno. Z bezpośrednim przejściem do Kaczyńskiego mieliby kłopoty. Wolnorynkowy i konserwatywny Gowin może się okazać wygodną stacją przesiadkową.

Przewodniczący NSZZ Solidarność Piotr Duda napisał do Kaczyńskiego list otwarty, w którym niepokoi się jego koalicją z Gowinem. Nie wie, jak pogodzić obietnice, które sam Kaczyński i jego ludzie składają dziś związkowcom w zamian za wyborcze poparcie – etaty dla wszystkich, obniżenie wieku emerytalnego, rozliczenie (lustracyjne i podatkowe) polskiego prywatnego biznesu – z obecnością Gowina na listach Prawa i Sprawiedliwości. Gowin bowiem w tym samym czasie składa obietnice tak samo radykalne i tak samo bez pokrycia, ale nie związkowcom, tylko pracodawcom i prywatnemu biznesowi. Jedną z tych obietnic jest ukrócenie potęgi związkowców. Odpowiedzi Duda żadnej od Kaczyńskiego nie dostał, co tylko potwierdza, że posiadanie w swojej stajni thatcherysty Gowina pozwoli Kaczyńskiemu wszelkie swoje programowe hasła i obietnice traktować swobodnie. Tak samo swobodnie jak potraktował kiedyś hasło „Polska Solidarna”, dzięki któremu zdobył władzę w 2005 r.

Sam Gowin odpowiada na zarzuty o brak jakichkolwiek związków pomiędzy jego thatcheryzmem i solidaryzmem Kaczyńskiego walczącego o władzę, banałami na temat „mojej zdolności do negocjacji i zawierania mądrych kompromisów”. Kompromis Gowina z Kaczyńskim to dziś kompromis, jaki może zawrzeć mrówka ze słoniem trzymającym łapę nad głową owada. Ktoś, kto tak dalece lekceważy własny program, kiedy jeszcze nie ma władzy, kiedy już ją dostanie, będzie absolutnym cynikiem. Ale świeżo odkryty przez człowieka o całkowicie świeckich politycznych ambicjach katolicki integryzm, thatcheryzm w miarę potrzeb wymieniany na solidaryzm, nowy eurosceptycyzm Gowina adresowany do młodych narodowców i wyborców KNP – to wszystko jest cena, jaką ten mięsożerca postanowił zapłacić, żeby ustawić się w długiej kolejce kandydatów do sukcesji po Kaczyńskim jako liderze prawicy.

Po co Gowinowi fundamentalizm?

Żeby jednak liczyć się kiedyś w szekspirowskim starciu o sukcesję po Kaczyńskim na polskiej prawicy („Król Lear”, „Kroniki królewskie” – Szekspir miał wręcz obsesję, jeśli chodzi o przedstawianie sukcesji do tronu jako głównego napędu politycznych ambicji), trzeba aby taki pretendent został uznany za „swego” przez prawicowy elektorat. Co dla Gowina jest o tyle wymagającym wyzwaniem, że ten elektorat znajduje się dziś w wyjątkowo fatalnym, sfanatyzowanym stanie.

Ziobro miałby z tym mniejsze kłopoty, budował IV RP, wykańczał elity i układ bez większych samoograniczeń prawnych, proceduralnych, etycznych. Obciążałoby go jedynie dzielenie prawicy, czyli nieudana próba samodzielności, z której właśnie zrezygnował, wracając do Kaczyńskiego z podkulonym ogonem. Gowin ma sytuację trudniejszą. I żeby liczyć się w oczach prawicowego elektoratu sięgającego od umiarkowanych nostalgików Lecha Kaczyńskiego po korwinistów i narodowców, musi o wiele bardziej się postarać. Potrzebował namaszczenia na listach Prawa i Sprawiedliwości, właśnie je otrzymał. Ale to nie wystarczy.

Mimo że w swoim nowym wcieleniu prawicowego mięsożercy nie ma już żadnych ograniczeń, Gowina nadal poważnie obciąża wiele elementów jego biografii. Po pierwsze, platformerska przeszłość i imponująca kariera pod Tuskiem, dla którego także chciał robić wszystko. Łącznie z zastąpieniem swego przyjaciela Rokity, kiedy Tusk, po politycznej likwidacji premiera z Krakowa, zaproponował Gowinowi wakujące stanowisko nieformalnego lidera konserwatystów w Platformie. Oczywiście Gowin może teraz powtarzać w wywiadach, że „już jako minister wiedziałem, że moje dni w Platformie są policzone. A przede wszystkim wiedziałem, że nie chcę być dłużej w Platformie”, ale prawicowego elektoratu to nie przekona. A w oczach ludzi, którzy Gowina i jego polityczne losy znają trochę bliżej, pozbawia to świeżo upieczonego mięsożercę choćby resztek powagi.

Ale jeszcze bardziej obciąża Gowina to, że kiedyś jednak naprawdę był liberalnym inteligentem krakowskim. Wychowało go środowisko „Tygodnika Powszechnego”, Kościoła otwartego, jego realnymi mistrzami byli Turowicz i Tischner. O czym Marek Jurek czy Tadeusz Rydzyk – już nie mówiąc o Jacku Kurskim czy Ziobrze, którzy po teologię polityczną sięgają z łatwością – w każdej chwili mogą sobie przypomnieć. I mogą to przypomnieć fanatyzującej się coraz bardziej polskiej prawicy parareligijnej, dla której bycie – choćby bardzo dawno – zwolennikiem Kościoła otwartego czy kulturowego liberalizmu to dzisiaj wystarczający powód do linczu. Dlatego Gowin musi bardziej się starać.

Obserwujemy dziś przesuwanie się całego polskiego pejzażu politycznego, ideowego i kulturowego na prawo. A także wciąż postępującą radykalizację prawicy. Gowin tego ruchu nie rozpoczął, nie wpłynął nawet na jego dynamikę. On się po prostu do tego przyłączył. „Wreszcie dojrzałem” – jak sam tłumaczy swoją przemianę z liberała w konserwatystę, a później z konserwatysty w prawicowego i katolickiego integrystę. Podobnie jak Chazan czy Piecha „dojrzeli” czy wręcz „nawrócili się” z bycia ginekologami chętnie wykonującymi aborcje w świeckim PRL w bycie obrońcami zarodka, zygoty, a nawet plemnika w kraju, gdzie Kościół i prawica już rozdają karty.

Szkoda, że te dojrzewania czy nawrócenia odbywają się zawsze po linii oportunizmu. Dojrzewamy czy nawracamy się w kierunku zgodnym z narastaniem nowej siły i słabnięciem starej. Gowin nie jest tu wyjątkiem, przeciwnie, potwierdza regułę.

Po co twardość mięczakowi?

Za cenę politycznego przeżycia (do świata akademickiego nie może wrócić, jego prywatna uczelnia została przejęta) będzie teraz Gowin pełnił na prawicy funkcje raczej przykre – będzie mianowicie naganiał Kaczyńskiemu elektorat i aparat Korwina oraz narodowców. Będzie nową wersją Adama Lipińskiego, próbującego politycznie skorumpować Renatę Beger. Pozwalając samemu prezesowi zachować dumne milczenie podczas konsumpcji radykalnie prawicowych i radykalnie narodowych przystawek.

W Krakowie powiadają, że wykonywanie tej funkcji ułatwia Gowinowi fakt, że jego syn stał się w pewnym momencie autentycznym narodowcem. A Gowin uległ nawet swojemu synowi. Wcześniej ulegał autorytetowi (czy może korzył się przed tym, co uważał za siłę?) Tischnera, Turowicza, Rokity, Tuska, wreszcie Kaczyńskiego. Więc jego mięsożerczość to tylko poza człowieka łamanego przez każdą, nawet najdelikatniejszą charyzmę. Ta nowa brutalna maska Gowina nie przekonuje tak samo jak „Go Win!” (idź, zwyciężaj!) – buńczuczne i groteskowe hasło sromotnie przegranej przez niego kampanii wewnątrz Platformy. Gowin pozuje na twardziela, ale w rzeczywistości, tak jak od Tuska bez wahania przyjął wakat po Rokicie, tak dla Kaczyńskiego robi to, co nawet Kaczyńskiemu pobrudziłoby dzisiaj ręce.

Marcin Dominik Zdort, reprezentatywny prawicowy publicysta, który sam odreagowuje życiowy oportunizm deklaratywną twardością w kwestiach Kościoła, aborcji i obyczajówki, nazwał na łamach „Rzeczpospolitej” Gowina „eleganckim i romantycznym”. Elegancja pośród narodowych pałkarzy? Romantyzm serwilizmu wobec kolejnych politycznych panów? Taka to elegancja i taki romantyzm. Ale dla rodzącej się na naszych oczach nowej prawicowej partii władzy, dla jej elektoratu i dla jej liderów opinii – tej elegancji i romantyzmu wystarczy aż nadto.

Autor jest eseistą, prozaikiem, publicystą politycznym, komentatorem „Krytyki Politycznej”, wcześniej m.in. w „Dzienniku”.

Polityka 34.2014 (2972) z dnia 19.08.2014; Temat tygodnia; s. 21
Oryginalny tytuł tekstu: "Gowin mięsożerca"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną