Nominacja Donalda Tuska na przewodniczącego Rady Europejskiej wskrzesiła Platformę Obywatelską. Jeszcze kilka dni przed unijnym szczytem wielu polityków tej partii nie wierzyło w zwycięstwo w najbliższych wyborach samorządowych, kreśliło czarne scenariusze, obawiało, co będzie, gdy PiS w przyszłym roku wróci do władzy: kto trafi przed Trybunał Stanu, kogo ze swoich zainstalują w mediach, kogo w resortach siłowych. Znamienne, że z pracy na Wiejskiej zrezygnował w tym czasie Jakub Szulc – przez ostatnie trzy kadencje poseł PO, który wybrał bardziej intratne i pewne zajęcie w firmie doradczej Ernst&Young.
Spodziewano się, że w nowym sezonie politycznym PiS będzie odgrzewało aferę taśmową, a opinia publiczna oczekiwała dymisji ministra spraw wewnętrznych Bartłomieja Sienkiewicza i szefa MSZ Radosława Sikorskiego. – Naszym największym problemem jest wizerunek partii oszustów – narzekał jeszcze niedawno jeden z posłów PO. Ale awans Tuska odczarował te nastroje, dekadencję zastąpiła nadzieja, że przynajmniej kolejne wybory uda się wygrać – a stawka jest wysoka, bo chodzi o pracę dla szeregu lokalnych działaczy.
Politykom wróciła również wiara w samego premiera. Bo z nią też było w ostatnim czasie kiepsko, co dało się wyczuć w komentarzach po wystąpieniu szefa rządu, inaugurującym pierwsze powakacyjne posiedzenie Sejmu. Oficjalne reakcje posłów PO na kolejne – jak to niektórzy wówczas określali – exposé były entuzjastyczne: słuszna droga, wiatr w żagle, nowy początek. Mniej oficjalnie można było usłyszeć, że to wyjątkowo kosztowna kiełbasa wyborcza, w dodatku problem na wiele lat, bo kto odważy się cofnąć obietnice Tuska, odebrać pieniądze dzieciom i emerytom?