Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Pięć niedokończonych prac

Remanent po Tusku

Tuskopragmatyzm ma liberalne i konserwatywne (w klasycznym sensie) korzenie, wolne od marzycielstwa i doktrynerstwa dwóch poprzednich dekad. Tuskopragmatyzm ma liberalne i konserwatywne (w klasycznym sensie) korzenie, wolne od marzycielstwa i doktrynerstwa dwóch poprzednich dekad. Michał Niedzielski / Forum
Co teraz, kochane siostry oraz bracia w sieroctwie? Przestaliśmy kochać tatusia, to poszedł sobie do innych. I w całej polskiej rodzinie konfuzja.
Konstytucja i ustawy ustrojowe dość precyzyjnie opisują podział władzy w Polsce.M. Śmiarowski/Kancelaria Prezesa RM Konstytucja i ustawy ustrojowe dość precyzyjnie opisują podział władzy w Polsce.

Skonfundowani są ci, którzy go uwielbiali, ci, którzy się nim znudzili, i ci, którzy go nie cierpieli. Bo wszyscy na nim wisieli. Jedni uzależnili się od jego cudów i asów, których miał pełne rękawy. Inni od permanentnego robienia mu awantur. Jedni wyuczyli się bezradności, bo tata zawsze ich jakoś wykarmił. Drudzy, bo nie musieli niczego wymyślać, grając rolę jego lustrzanego odbicia. Aż nagle wszystkie te życiowe strategie diabli wzięli. Każdy musi stanąć na własnych łapach. Po odejściu Donalda Tuska polska polityka jest z grubsza w takim stanie, w jakim znalazłaby się geopolityka, gdyby z dnia na dzień znikła Ameryka. Każdy musi siebie na nowo wymyślić.

Gdyby to był teatr, całą scenę można by obrócić i w nowej scenografii rozegrać nowe przedstawienie. Ale scenografia zostaje ta sama, do podziału są z grubsza te same role, cała sztuka jest ogólnie biorąc ta sama. Tyle że miejsce Makbeta zajmuje Lady Makbet. Faktycznie wszyscy – od prezydenta, liderów opozycji, największych vipów po szeregowego posła, eksperta, dziennikarza – muszą się na nowo odnaleźć w obrębie trwającego spektaklu. Trudna sprawa. Bo tata, nim odszedł, wiele ważnych kwestii zaczął, ale żadnej nie dokończył. Nie tylko dlatego, że w polityce żadna poważna sprawa się nigdy nie kończy. Także z tego powodu, że zadowalały go niedopowiedzenia. Rozpoczęte wątki wiszą teraz w powietrzu i czekają na podjęcie. Pięć z nich będzie ciążyło szczególnie.

Po pierwsze: partia

Siedem lat temu PO była dość jednorodnym neoliberalnym skrzydłem obozu IV RP. Programowo bujała wysoko w obłokach. Jak dziś Kaczyński, Balcerowicz czy Korwin. Jan Rokita, kandydat na premiera, ścigał się z PiS w legendach o tanim państwie, podatku liniowym, cięciu podatków, tropieniu układów, jednomandatowych okręgach wyborczych, lustracji, dekomunizacji, urynkowieniu wszystkiego. Taka była tożsamość Platformy. Dziś jedyną silną tożsamość PO stanowi fakt, iż jest to partia Tuska. Sądząc po objawach, można by powiedzieć, że przeszła od neoliberalizmu i neokonserwatyzmu do „tuskopragmatyzmu”.

Tuskopragmatyzm ma liberalne i konserwatywne (w klasycznym sensie) korzenie, wolne od marzycielstwa i doktrynerstwa dwóch poprzednich dekad. Premier, podobnie jak wielu polityków na świecie, wyzwolił się z nich pod wpływem kryzysu. Motorami tej zmiany byli w Polsce ministrowie Boni, Bielecki i Rostowski, za którymi Tusk posuwał się ostrożnie, ale konsekwentnie. Jednak nie cała partia towarzyszyła mu w tym marszu, a duża część elektoratu do dziś nie wie, co się z Tuskiem stało. Bo premier nie objaśniał, dlaczego zmienia kierunek. Politycy i zwolennicy PO stali murem za Tuskiem, bo był najskuteczniejszym obrońcą antypisowskiego bastionu, ale nie zostali przez niego przekonani do tego, co robił. Wierzyli mu na słowo lub ulegali, lecz w większości go nie rozumieli.

Ewa Kopacz dziedziczy więc po Donaldzie Tusku partię intelektualnie, programowo i ideowo szczerbatą, w której rozbieżne poglądy przetrwały tłumione silną ręką ojca. Odejścia Gilowskiej, Rokity, Palikota, Gowina miały personalny, a nie ideowy charakter. Oni znikali, ale ich poglądy do dziś w wielu partyjnych głowach się kołaczą jako wyciszone tęsknoty. Nawet ekstremalne poglądy Leszka Balcerowicza czy Jarosława Gowina, którzy w ostatnich latach coraz bardziej odklejali się od PO i od rzeczywistości, nadal zajmują niektóre platformiane mózgi.

Kiedy tata znika wraz ze swą ciężką ręką, wszystko to zaczyna spod korca wyłazić. Jeżeli wybory samorządowe pójdą źle i PO nie wygra przynajmniej w ośmiu województwach, trudno będzie rozbieżne tendencje utrzymać w sensownych ryzach. Nawet jednak jeżeli osiem województw zostanie utrzymanych i kolejne wybory pójdą lepiej, niż się dziś zanosi, PO bez Tuska będzie miała problem z tożsamością, jak gaulliści bez generała de Gaulle’a i piłsudczycy bez marszałka Piłsudskiego.

Po drugie: rząd

Konstytucja i ustawy ustrojowe dość precyzyjnie opisują podział władzy w Polsce. Każdy prawnik i politolog wie jednak, że prawo prawem, a o faktycznym ustroju decyduje praktyka zależna od kultury, układu sił i liderów. Donald Tusk zaczynał urzędowanie w duchu neoliberalnej koncepcji rządzenia. Im mniej rządu, przepisów, podatków i urzędników, im głębsza decentralizacja i więcej delegowanych na dół kompetencji – tym lepiej. W rządzie odpowiedzialność za różne dziedziny mieli dźwigać ministrowie. Premier miał tylko koordynować ich pracę. Na szczeblu lokalnym maksimum odpowiedzialności spoczywać miało na samorządowcach. Kompetencje urzędów miał stopniowo przejmować trzeci sektor.

Po siedmiu latach ministrowie stali się głównie delegatami premiera w ministerstwach, samorządy istotnie zbliżyły się do władzy państwowej, często utożsamianej z premierem, a duża część trzeciego sektora stała się ramieniem państwa. W pierwszej kadencji typową reakcją premiera na problemy z organizacją pomocy powodzianom były słowa w rodzaju: „nie ja wam wybierałem wójta”. Potem górę wziął gospodarski styl i deklaracje typu rząd „zapewni”, „pomoże”, „dostarczy”. Na szczeblu centralnym kluczowa była chyba debata w sprawie OFE. Tusk długo trzymał się na uboczu, obserwując dzielące Platformę zmagania między ministrami Rostowskim i Bonim. Na końcu jednak musiał podjąć decyzję. I ją podjął. W PO pojawiała się coraz głośniejsza mantra „pan premier zdecyduje”.

Polska nie jest jedynym krajem, który w latach kryzysu przeszedł centralizację. Liderem są Węgry Orbána. Też nie tylko w Polsce centralizacji (wspieranej przez sposób dzielenia środków europejskich) towarzyszy szybka peronizacja, czyli wzmacnianie jednoosobowego przywództwa. Na szczeblu samorządowym – gdzie nowelizacja ustawy radykalnie wzmocniła wójtów, prezydentów, starostów kosztem pluralistycznych rad – jest to częściowo sformalizowane. W Sejmie, gdzie nowy regulamin radykalnie wzmocnił pozycję marszałka – też. W rządzie i partiach politycznych ten proces dokonał się bez ustawowych zmian. Symbolem nowej kultury politycznej jest to, że większość komitetów wyborczych w wyborach europejskich miało w nazwie nazwisko lidera.

Nie wiem, czy Ewa Kopacz zdaje sobie sprawę, że przejmując szefowanie partii i rządowi, przyjmuje też odpowiedzialność za model polskiej demokracji. Jeśli pójdzie drogą Donalda Tuska, a nawet jeśli z niej nie zawróci, ugruntuje peronistyczną, paternalistyczną, prezydencjalną kulturę polityczną, która ma zalety, ale niesie poważne zagrożenia. Zwłaszcza w obliczu zbliżania się do władzy środowisk o silnych autorytarnych tendencjach. Rok, jaki został do wyborów, jest jednak wystarczającym okresem, by zawrócić w stronę modelu bardziej deliberatywnego, pluralistycznego i demokratycznego, który mocniej odróżniałby Polskę PiS od Polski PO.

Po trzecie: gospodarka

Skalę problemu najlepiej widać w słynnych słowach ministra Sienkiewicza „Ch…, dupa i kamieni kupa”, odnoszących się do Polskich Inwestycji Rozwojowych – sztandarowego projektu gospodarczego drugiej kadencji Tuska. Skoro nawet Bartłomiej Sienkiewicz, który swoją ministerialną pozycję zawdzięczał wyłącznie Tuskowi i wydawał się jednym z najbliższych mu członków rządu, tak ocenia sztandarowy projekt drugiej kadencji PO, to żadna kontynuacja nie będzie prosta ani oczywista. Z pewnością wiele osób w partii myśli podobnie jak on. Co prawda Sienkiewicz odchodzi, ale jego sceptycyzm zostaje w obozie PO. Podobnie jak mieszane uczucia w sprawie reformy OFE, którą spora część polityków Platformy poparła pod partyjnym przymusem, a duża część jej elektoratu wciąż ocenia krytycznie.

W całym obozie PO – od ministrów, przez posłów, samorządowców, ekspertów, publicystów, komentatorów, po zwykłych członków i wyborców – niewiele jest zrozumienia dla polityki gospodarczej Tuska. Platforma jest dumna, że za jej rządów Polska stała się „zieloną wyspą”, ale nie bardzo rozumie, jak do tego doszło. Stąd w szeregach partii opór wobec coraz aktywniej prowadzonej przez Tuska polityki gospodarczej i przemysłowej, upodabniającej Polskę do starych demokracji i oddalającej ją od balcerowiczowskiego ideału przez dwie dekady wpajanego Polakom.

Donald Tusk był wystarczająco silny, by taką politykę prowadzić, nie oglądając się ani na krytykę, ani na niezrozumienie we własnym zapleczu. Ewa Kopacz nie będzie takiej siły miała w najbliższej przyszłości. Jeśli więc chce dalej iść tą drogą, musi ją swoim koleżankom i kolegom objaśniać. W przeciwnym razie zostanie z tej drogi zepchnięta. To by znaczyło, że nie będzie w stanie ani budować elektrowni, ani prowadzić poważnych programów wspierania wybranych branż sektora prywatnego.

Musi się zmierzyć na przykład z przekonującym wiele osób zarzutem, że Tusk zadłużył Polskę. Symbolem tej narracji jest ekscytujący media licznik długu Leszka Balcerowicza. Tusk bał się ostrego konfliktu z Balcerowiczem, więc nie tłumaczył, że jest to głównie miara konwersji zaciągniętych przez poprzednie rządy długów społecznych na dług finansowy. Bo po poprzednikach odziedziczył Polskę zdekapitalizowaną – nieremontowane od lat 70. drogi, umierającą kolej, zrujnowane szpitale, demograficzną katastrofę, gasnącą naukę i medycynę, których talenty szukały byle jakiej roboty za granicą, dysfunkcjonalną oświatę, zduszone brakiem inwestycji miasta, zagłodzoną kulturę. Zaciągane przez kilka dekad długi społeczne i infrastrukturalne trzeba było wreszcie zacząć spłacać, żeby Polska mogła się rozwijać. Pomogły europejskie pieniądze, ale bez wsparcia budżetu w wielu dziedzinach byłaby katastrofa. Miarą sukcesu jest fakt, że obsługa dużo większego długu kosztuje nas mniej niż w 2009 r. Bo jesteśmy bardziej wiarygodni i dużo taniej możemy pożyczać. Ale ta świadomość sama się nie przebije. A jeśli się nie przebije, nie da się obronić prorozwojowej polityki.

Podobnie jest z systemem emerytalnym. Otoczenie Tuska zrozumiało, że ze względu na charakter służby nie da się włączyć mundurowych do powszechnego systemu emerytalnego, a włączenie KRUS do ZUS zrujnowałoby finanse publiczne. Ale premier bał się to otwarcie tłumaczyć wyborcom, którym PO od lat te zmiany obiecywała.

Problem w tym, że niewiele osób może nową premier w objaśnianiu wspomóc. Właściwie może ona liczyć tylko na Jana Krzysztofa Bieleckiego, gdyby zajął w rządzie poważną formalną pozycję. Z pozycji społecznego doradcy o niejasnych kompetencjach i bez odpowiedzialności nie brzmi dość przekonująco. A pozycja najlepszego kolegi byłego premiera i osobisty autorytet nie starczą, by przeciwstawił się permanentnemu propagandowemu natarciu przeciwników – od Kaczyńskiego po Balcerowicza.

Po czwarte: społeczeństwo

Ostatnie sejmowe exposé Donald Tusk poświęcił głównie polityce społecznej, jakby chcąc na koniec zaakcentować wieloletni zwrot od „radykalnego neoliberalizmu” do „łagodnego ordoliberalizmu”, czyli od anglosaskiego do bardziej społecznego, germańsko-nordyckiego modelu kapitalizmu. Spełniła się zapowiedź Michała Boniego, że będzie „więcej Finlandii w Irlandii”. To jest cenne. Ale będąca symbolem tej zmiany bardziej solidarna zasada waloryzacji emerytur to typowa tuskowa kropla świadomego i planowego działania w oceanie chaosu.

Rząd Tuska zrobił w polityce społecznej sporo. Zdusił ceny lekarstw. Wprowadził darmowy podręcznik. Poprawił system emerytalny (pomostówki, ograniczenie OFE, podniesienie wieku emerytalnego). Przeforsował parytety płci. Zwiększył wydatki na kulturę i rekreację. Podniósł płace nauczycieli i naukowców. Przywrócił przedmioty artystyczne w szkołach. Zbudował orliki. Upowszechnił przedszkola i żłobki. Posłał sześciolatki do szkół. Zwiększył wsparcie dla rodzin. Zaczął zwalczać śmieciówki i organiczył presję testów w oświacie…

To są spore plusy, chociaż zmiany były niewystarczające i nie dość konsekwentne. Dlatego część reform ma skutki paradoksalne. Na przykład lekarstwa refundowane są wprawdzie najtańsze w Europie i NFZ na tym oszczędza, ale w aptekach chorzy płacą więcej, m.in. dlatego, że lekarze sterroryzowani surowymi karami za niewielkie błędy, wolą wypisywać leki nierefundowane albo wpisują niższe refundacje. Wbrew zapowiedziom dostępność leczenia dla wielu chorych jest gorsza.

Tusk zrobił wiele kroków w stronę budowania lepszego społeczeństwa, ale robił je chaotycznie także z tego powodu, że pozostał więźniem logiki i praktyki resortowych silosów. W polityce społecznej najlepiej widać, że minister Sienkiewicz miał rację, mówiąc, iż państwo polskie istnieje teoretycznie. ZUS wydaje na przykład fortunę na renty z powodu niezdolności do pracy, której można taniej uniknąć, gdyby NFZ nie robił drobnych oszczędności na procedurach leczniczych. Ale fundusz rentowy leczenia finansować nie może, nawet gdyby dużo na tym zyskał. Tak będzie, dopóki renty będą płacone z innej kieszeni niż leczenie. Minister kultury może kupić szkołom instrument, ale nie może płacić za lekcje muzyki. Minister sportu może płacić za pozalekcyjny sport w szkołach, ale za dodatkowy WF dla wszystkich – nie może itd.

Dość kosztowne i sensowne wysiłki nie składają się w program reformy społecznej. Jeśli mają działać i mieć istotny sens, trzeba je będzie poskładać. Rząd jednak nie ma mechanizmów, które by na to pozwalały. Dopiero trzy lata po podniesieniu wieku emerytalnego minister zdrowia zajął się rozwojem geriatrii, bez której starsi pracownicy zamiast na emerytury będą odchodzili na renty. Sensownym zmianom w oświacie nie towarzyszy zaś demokratyczna reforma metodyki i urealnienie programów, choć jest to już powszechnie oczekiwane, m.in. dzięki ożywionym za Tuska wysiłkom resortowego Instytutu Badań Edukacyjnych.

Na dłuższą metę najpoważniejszym problemem jest jednak permanentna niemożność określenia roli i miejsca Kościoła katolickiego w polityce i państwie. Tusk ostrożnie towarzyszył społecznej laicyzacji, ale niewiele osiągnął, bo stał na czele partii mającej silne skrzydło klerykalne. Jedynym sukcesem jest refundacja in vitro. Odejście Gowina niewiele pod tym względem zmieniło. PO wciąż nie jest w stanie być partią laicką budującą laickie państwo. Podatki, nauczanie religii, ustawa o przemocy, piekło aborcyjne to tylko wyłaniające się z mgły niejasności wierzchołki wielkiego masywu kościelnych i przykościelnych interesów i wpływów, na wiele sposobów blokujących modernizację Polski. Symbolem tej sytuacji jest fakt, że religia to najobszerniej nauczany przedmiot w polskiej szkole. Tusk próbował ograniczyć polityczne wpływy Kościoła, ale osiągnął niewiele poza tym, że rozdrażnił biskupów. Polityka kluczenia w tych sprawach wyraźnie się wyczerpuje. Ewa Kopacz jako nowa twarz rządu i PO szybko będzie musiała wybierać między modernizacją i klerykalizacją.

Po piąte: dyplomacja

Od podpisania traktatu z Niemcami w 1991 r. międzynarodowa sytuacja Polski nigdy nie była tak trudna. Jesteśmy w NATO, a wybór Tuska potwierdził, że staliśmy się ważnym członkiem Unii Europejskiej, ale kryzys ukraiński sprawił, że staliśmy się dość samotni. Żaden kraj Grupy Wyszehradzkiej nie podziela naszej nerwowości i naszego radykalizmu w tej sprawie. Rząd Tuska był wobec Rosji dużo bardziej ostrożny niż PiS, ale i tak na tle Unii robił wrażenie rusofobicznego. To, niestety, dobrze się wpisało w stereotyp awanturniczych, nieskorych do realizmu Polaków.

Ukraina zbliżyła nas do Ameryki, ale oddaliła od większości Europy. To oznacza odwrócenie wektora zagranicznej polityki Tuska i Sikorskiego, którzy mieli dokładnie przeciwne zamiary i zmierzali w przeciwnych kierunkach. Ameryka nie jest jednak zainteresowana znaczącym zwiększeniem swojej obecności we wschodniej Europie. Wyścig PO z PiS po popularność w kraju w okresie przełomu na Majdanie okazuje się kosztowny dla Polski. I dla przyszłego rządu, który będzie musiał na nowo budować wiele międzynarodowych relacji.

Wycofanie Radosława Sikorskiego z pierwszego szeregu polskiej dyplomacji może ten manewr ułatwić, ale każdy, kto go zastąpi, będzie musiał się uodpornić na pisowski szantaż moralny. Opozycji zawsze łatwo będzie domagać się od rządu „zatrzymania Rosji”, stawiania „większych wymagań” naszym sojusznikom, „rozliczenia polityki Niemiec”. Im bardziej odlotowe będą te żądania, im bardziej będą niewykonalne i moralnie słuszne, tym trudniej będzie rządowi tłumaczyć, jaki jest realny polski i europejski interes oraz potencjał.

Nie zazdroszczę pani premier i szefowi dyplomacji w jej rządzie. Ale nie unikną przełknięcia tej gorzkiej pigułki. A pewnie będą musieli przełykać ją wielokrotnie, bo kryzys ukraiński może się ciągnąć latami i przez lata zatruwać nasze relacje z wieloma krajami. Będzie to cena za miraże Partnerstwa Wschodniego, które nigdy nie było popularne w Unii, za złudzenie, że Rosja zaakceptuje partnerstwo Ukrainy z Unią.

Ewa Kopacz ma opinię żelaznej damy polskiej polityki. To daje nadzieję, że wybrnie z galimatiasu, który teraz dziedziczy. Ale żelazna twardość tutaj nie wystarczy. Żeby się uporać ze spadającymi na nią niedokończonymi pracami poprzednika, będzie się też musiała wykazać niezwykłą gibkością. Po wyprowadzce ojca, na najstarszą siostrę spadnie teraz lawina sprzecznych oczekiwań, roszczeń i rad.

Polityka 38.2014 (2976) z dnia 16.09.2014; Temat tygodnia; s. 15
Oryginalny tytuł tekstu: "Pięć niedokończonych prac"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną