Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Kobieta nami rządzi!

Czy kobiety sprawują władzę inaczej niż mężczyźni?

Ewa Kopacz stworzyła gabinet, który ma za sobą pewną, większościową koalicję. Ewa Kopacz stworzyła gabinet, który ma za sobą pewną, większościową koalicję. Kancelaria Prezesa RM
Już widać, że nowy rząd, inaczej, niż to się dzieje zazwyczaj, ma raczej kredyt nieufności, zwłaszcza w mediach. Krytycy twierdzą, że Ewa Kopacz całkowicie rozczarowała, choć nie wiadomo właściwie, czego się spodziewano i gdzie nowa premier popełniła te poważne błędy.
Wartość merytoryczna rządu nie odbiega zasadniczo od tej, jaką miał gabinet Tuska.Kancelaria Prezesa RM Wartość merytoryczna rządu nie odbiega zasadniczo od tej, jaką miał gabinet Tuska.
Ewa Kopacz i członkowie nowego rządu.Forum, East News, Fotonova, PAP Ewa Kopacz i członkowie nowego rządu.

Fakt, że prezentacja nowego gabinetu nie poszła zbyt składnie: nowa premier, czemu trudno się dziwić, była stremowana, ministrowie sztywni, odpowiedzi na trzy oczywiste pytania dziennikarzy niezbyt jasne. W oczekiwaniu na exposé nowej premier komentatorzy rzucili się na „kobiecą metaforę” dotyczącą sprawy ukraińskiej. Posypały się klasyczne nadinterpretacje („zapowiedź zmiany polityki zagranicznej”), ale przede wszystkim krytyki za „eksponowanie kobiecości”. Ten wątek, obok nieoczekiwanego awansu Grzegorza Schetyny, zdominował medialne relacje z powołania gabinetu. Zwłaszcza że frontowe stanowiska w nowym rządzie zajęły debiutantki, Maria Wasiak i Teresa Piotrowska, a w sumie w ekipie Ewy Kopacz znalazła się rekordowa w historii gabinetów III RP liczba kobiet, bo aż sześć – wliczając w to panią premier. Co prawda to tylko jedna trzecia składu, ale jak na polskie standardy dostaliśmy faktycznie „rząd kobiet”. Właśnie – jak na polskie standardy.

Niedawno mieliśmy okazję przyglądać się, w jaki sposób nowy szef Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker budował swój gabinet i jak ważny był w tym procesie „czynnik genderowy”. Przyjęto za oczywiste, że Polska nie dostałaby ważnej teki komisarza rynku wewnętrznego, gdybyśmy zamiast Elżbiety Bieńkowskiej zaproponowali mężczyznę. Zresztą, jeśli popatrzeć na mapę polityczną Europy, na północy – od Norwegii, przez Danię, Litwę, Łotwę, Polskę, po Niemcy – utworzył się pas kobiecego przywództwa. Także, patrząc na inną część globu, w krainie machismo, czyli w Ameryce Południowej, kobiety sprawują rządy w Brazylii, Argentynie, Chile, a w USA do sukcesji po Baracku Obamie jest przymierzana, i to z dużymi szansami, Hillary Clinton. Nie wspominając niespodzianki, jaką we Francji może sprawić Marine Le Pen. Słowem, dziwność to w dzisiejszym świecie umiarkowana, ale w Polsce, gdzie od kilkunastu miesięcy jest prowadzona akcja przeciwko „ideologii gender” (która jakoby zamazuje i miesza „naturalne” role płci), ta nominacja to prowokacja. Jeśli ktoś ma należytą odporność, wystarczy poczytać rozmaite prawicowe gazety, a zwłaszcza bardziej swobodne propisowskie portale i fora internetowe, żeby znaleźć się w strefie damskiego boksu. Kabaretowe sceny z „Seksmisji” tu nabierają wymiaru jakiejś ponurej groteski.

Gdzieś tam w tle, pomijając mizogińskie popisy, pojawiają się, skądinąd uzasadnione, spekulacje, jaki będzie styl sprawowania urzędu przez Ewę Kopacz, co w polityce oznacza, jeśli w ogóle istnieje, „czynnik kobiecy”? Nawet przy dobrej woli łatwo tu ugrzęznąć w świecie stereotypów, gdzie mężczyznom przypisuje się skłonność do rywalizacji i konkurencji, a kobietom do opiekuńczości i koncyliacji. Szczerze mówiąc, w naszej zmaskulinizowanej polityce, nawet przez politologów opisywanej w kategoriach walki samców alfa, przydałoby się nieco więcej kobiecego realizmu, powściągliwości i empatii, takie też cechy osobowości ma, bez wątpienia, nowa premier. Ale musi też okazać należytą „męską” twardość i odporność. Ten rząd nie może liczyć na żadne 100 dni spokoju, żadną taryfę ulgową, żadne odruchy dżentelmeńskie. Sorry, taki mamy polityczny i ideologiczny klimat.

Odwaga i wyobraźnia

Na razie Ewa Kopacz, mimo potknięć podczas prezentacji, ze swojego pierwszego politycznego zadania wywiązała się nad podziw dobrze. Pokazała polityczną zręczność. Stworzyła gabinet, który ma za sobą pewną, większościową koalicję. Zapewniła więc to, co było podstawą sukcesów ostatnich lat, za co nasz kraj był wysoko oceniany – warunki dla politycznej stabilizacji. Uspokoiła sytuację we własnej partii, ograniczyła walki frakcji i w konsekwencji coraz bardziej widoczne, grożące chaosem, oddolne gry. Nie zepsuła relacji z prezydentem, chociaż w trakcie tworzenia rządu bywały one napięte. Jak na początek to dużo.

Premier Kopacz zapowiedziała, że jej rząd będzie silny, merytoryczny, z mocnymi osobowościami. W dużej części te zapowiedzi spełniła. Wyrazistych postaci jest może mniej niż w rządach Donalda Tuska, bo zabrakło Elżbiety Bieńkowskiej, Radosława Sikorskiego, Jacka Rostowskiego, Bartłomieja Sienkiewicza, a więc polityków, którzy mieli sprawdzone kompetencje, ciekawe polityczne oceny i pomysły, a także zapewniali sprawne wykonawstwo trudnych zadań. Rząd Ewy Kopacz jest pod tym względem mniej efektowny, jest raczej wyrównaną drużyną, zespołem, choć są w nim politycy dużej politycznej wagi. Bo niezależnie od ocen merytorycznych jest to gabinet bardziej polityczny w tym sensie, że godzi potrzeby koalicji, a także różnych nurtów w PO.

Ta polityczność jest jego zaletą. Premier Kopacz wykazała się tu dużą odwagą i wyobraźnią. Zaskoczeniem, zgoła sensacją, było oddanie stanowiska szefa dyplomacji Grzegorzowi Schetynie. Początkowo zanosiło się, że frakcja schetynowców zostanie ostatecznie pogrążona, tym bardziej że nadeszły informacje z Wrocławia o wycięciu z list samorządowych jego zwolenników; spekulowano, że do rządu wejdzie ktoś ze stronników Schetyny (Andrzej Halicki), że wicemarszałkiem zostanie posłanka z Dolnego Śląska. Czyli że odbędzie się wyłuskiwanie schetynowców i nadwerężanie solidarności tej grupy.

Tymczasem nie było prób dalszego rozbijania, a pierwszy pretendent do schedy po Tusku (sam się już zgłosił) wszedł do puli ministrów tradycyjnie uważanych za najważniejszych. To stanowisko dla niego ryzykowne, ale też dające szansę odbudowania mocnej partyjnej pozycji. Zapewne Schetyna wolałby bardziej bezpieczny resort krajowy, sprawy wewnętrzne czy infrastrukturę, bowiem po błyskotliwym Radosławie Sikorskim trudno wejść w rolę szefa MSZ. Schetyna nie ma jego międzynarodowego obycia, kontaktów, salonowej lekkości, płynności językowej, błyskotliwych idei. Ma jednak szansę zbudowania sobie autorytetu, tak międzynarodowego, jak krajowego. To żart i absurd – dało się usłyszeć po jego nominacji. Pozornie tak mogłoby się wydawać, bo kierując komisją spraw zagranicznych Sejmu (co samo w sobie powinno być dobrą rekomendacją na stanowisko szefa MSZ), Schetyna nie zbudował sobie międzynarodowej pozycji, jego komisja była prawie niezauważalna, choć czas ukraińskiego konfliktu jej sprzyjał. Jego samego nie pytano zresztą o sprawy międzynarodowe, ale o to, czy Tusk już do niego zatelefonował i czy jest ostatecznie w partii pogrążony. Od tego wizerunku ma szansę wreszcie uciec.

Teraz, dzięki politycznemu pragmatyzmowi, umiejętności budowania międzypartyjnych relacji, czym wykazał się jako marszałek Sejmu, może zacząć budować nowy konsens wokół polityki zagranicznej, przynajmniej w najważniejszych sprawach. Nie będzie budził tej agresji, często wynikającej z kompleksu niższości adwersarzy, jaką wzbudzał Radosław Sikorski. Zresztą niech walczy o swoją pozycję, nie w zaciszu gabinetów, gdzie układa się listy partyjne i liczy szable, ale w pełnym świetle. Schetyna znalazł się w sytuacji, gdy jego pozycja nie zależy od tego, czy zadzwoni wreszcie Tusk, ale od tego, jak wywiąże się z misji rządowej.

Warto zwrócić uwagę, że żaden z frakcyjnych liderów w PO nie dostał funkcji wicepremiera. Nie został więc wywyższony Cezary Grabarczyk, nowy minister sprawiedliwości, bez wątpienia do tej funkcji lepiej przygotowany niż jego poprzednik Marek Biernacki, wierny stronnik Ewy Kopacz, ani Schetyna, jej przeciwnik. Obaj dostali ważne resorty, ale wicepremierem został Tomasz Siemoniak, dystansujący się od wszystkich frakcji.

Wydaje się, że Ewa Kopacz miała taki wybór: albo powołać na stanowisko wicepremiera szefa MSZ Radosława Sikorskiego, dowartościowując tym samym rangę polityki zagranicznej w trudnym czasie i zaspokajając polityczne ambicje Sikorskiego, albo Siemoniaka, któremu brak politycznej wyrazistości, ale ma w sobie polityczną i merytoryczną solidność oraz dobre stosunki z prezydentem i jego otoczeniem. To ważne, bowiem w ostatnich dniach trudno było rozdzielić ciąg intryg dworskich od rzeczywistych zamiarów prezydenta. Kopacz wybrała wariant z Siemoniakiem. Tym samym zacieśniła współpracę z prezydentem, co też jest ważnym elementem całej tej politycznej układanki.

Sikorski ostatecznie zaś zrezygnował z samego MSZ, którego ranga – po osadzeniu się Tuska w Brukseli – nieco zmaleje, i wybrał stanowisko marszałka Sejmu, jako dające mu większe pole politycznej samodzielności. Trudno się dziwić, jeśli ma się przyszłe ambicje polityczne, (np. prezydenturę kraju po kolejnej kadencji Bronisława Komorowskiego), to po siedmiu latach w MSZ rodzi się pokusa, aby budować własne zaplecze w PO. Tego dziś Sikorskiemu, politykowi wysoko sytuującemu się na drabince najbardziej popularnych polityków, niewątpliwie brakuje, a tkwienie kolejny rok w MSZ stawało się coraz bardziej jałowe. Czy jego wybór okaże się trafny? Czy nada nową jakość stanowisku marszałka, bardziej zaangażuje parlament w kwestie międzynarodowe, co byłoby z pożytkiem dla Sejmu? Czy też będzie osobą wywołującą obecnością w fotelu marszałka jedynie wzmożoną agresję PiS? To są pytania otwarte.

Zapewniając stabilność koalicji i rządu, premier Kopacz zrezygnowała z Bartłomieja Sienkiewicza w MSW, choć kilkanaście dni wcześniej chwaliła go jako bardzo dobrego ministra. Odejście Sienkiewicza to oczywista strata, ale to jednocześnie cena, jaką musiała zapłacić ludowcom od dawna domagającym się dymisji szefa MSW, nawet nie z powodu tak zwanej afery taśmowej (prokuratura właśnie umorzyła śledztwo w sprawie treści rozmowy ministra Sienkiewicza z prezesem Belką), ale przeszukania w pokoju posła Jana Burego, szefa Klubu Parlamentarnego PSL (sąd odrzucił zażalenie posła na to przeszukanie). Cóż, polityka jest sztuką kompromisów i to Ewa Kopacz rozumie.

Głębokie zmiany

Wartość merytoryczna rządu nie odbiega zasadniczo od tej, jaką miał gabinet Tuska. Trzon pozostaje bez zmian – z ministrem finansów Mateuszem Szczurkiem na czele, a kwestia budżetu będzie w najbliższych miesiącach najważniejsza. Pozostają wszyscy członkowie rządu z ramienia PSL, pozostają Joanna Kluzik-Rostkowska bardzo dobrze radząca sobie z edukacją, Lena Kolarska-Bobińska, która konkretnymi propozycjami uspokoiła napięte stosunki między ministerstwem a środowiskami naukowymi i uczelnianymi. Pozostaje minister kultury Małgorzata Omilanowska, dobrze oceniana przez środowiska twórcze, które zawsze z PO miały kłopot. Odchodzi Rafał Trzaskowski z cyfryzacji i administracji, ale na wiceszefa MSZ do spraw europejskich, co wydaje się stanowiskiem jakby specjalnie dla niego skrojonym. Zastąpi go doświadczony polityk Andrzej Halicki i nic nie wskazuje, iżby miał sobie nie poradzić.

Jednak zmiany są rzeczywiście głębokie, bo zachodzą w kluczowych resortach: MSZ, MSW i infrastruktury. Można oczywiście powiedzieć, że Elżbiety Bieńkowskiej nie da się łatwo zastąpić, ale nie ma powodu, aby już na wstępie podważać kwalifikacje minister Marii Wasiak. Jej dorobek zawodowy i rekomendacje, choćby Tadeusza Syryjczyka, wskazują, że mamy do czynienia z osobą dobrze przygotowaną, merytoryczną, a nie „przyjaciółką pani premier z Radomia”, jak to z lubością powtarzają niektórzy panowie.

Warto zresztą zauważyć, że wykształciło się nam grono politycznych komentatorów – polityków, którzy od rana do późnego wieczora zasiadają przed kamerami i mikrofonami kolejnych stacji radiowych i telewizyjnych. Tworzą oni zwarte komentatorskie komando, przewidywalne do bólu w sądach, pozbawionych jakiejkolwiek poważniejszej refleksji czy zdolności analizy. W skład tego zespołu, uprawiającego nachalną propagandę, wchodzą: Jarosław Gowin, prawdziwy przodownik w boksowaniu pani premier, Ryszard Czarnecki, który nie słyszał, by nazwisko Tusk kiedykolwiek wymieniano w Brukseli, Witold Waszczykowski, ożywiony szczerą nienawiścią do Radosława Sikorskiego. Jest tu i Mariusz Błaszczak, z wielką łatwością kwalifikujący każdy rząd, na czele którego nie stoi Jarosław Kaczyński, jako rząd narodowej kompromitacji. Jest Paweł Piskorski, wybitny znawca stosunków wewnątrz Platformy, przywoływany zawsze wtedy, kiedy trzeba powiedzieć coś bardzo krytycznego, i ze swadą opowiadający, że teraz będzie marazm, nie będzie reform i w końcu nie będzie już niczego. Tylko klęska.

Okresowo do ekipy „jeźdźców Apokalipsy” dołączają także mocno sfrustrowani własnymi porażkami: Marek Siwiec, Dariusz Joński, Ryszard Kalisz czy wreszcie prof. Jadwiga Staniszkis, słynna z zakwalifikowania premier Kopacz jako „prowincjonalnej lekarki”, co się wśród panów przyjęło i twórczo zostało rozwinięte jako „rząd przyjaciółek i partyjnych interesów”. Panie zresztą też nie są w tyle – a po co w rządzie ta katechetka z Bydgoszczy? – zapytała jedna z lewicowych dam. To o Teresie Piotrowskiej, szefowej MSW.

To rzeczywiście duża i ryzykowna zmiana, i jako uzasadnienie nominacji dla niej nie wystarcza przywołanie coraz częstszej w Europie praktyki powoływania kobiet na szefowe resortów siłowych. Teresa Piotrowska ma doświadczenie administracyjne z dawnych lat, kiedy była, dość krótko zresztą, wojewodą w Bydgoszczy czy wiceszefową Urzędu Zamówień Publicznych, ma sejmową praktykę, ale niewiele nam to mówi o jej kompetencjach i politycznych kwalifikacjach. Więcej o zaufaniu premier i osobistej odwadze, bo niewątpliwie trzeba odwagi, aby przyjąć tę akurat funkcję bez wcześniejszego doświadczenia. Nie wiemy też, czy pani premier powierzy jej nadzór nad służbami specjalnymi, tak jak Donald Tusk powierzył go Bartłomiejowi Sienkiewiczowi. Jednak ukończenie katolickiej uczelni i bycie katechetką u zarania zawodowej kariery nie może nikogo dyskwalifikować, raczej dyskwalifikuje przywołujących te fakty.

Czy to jest rząd dobry dla PO czy dla Polski? – brzmiało jedno z najczęściej zadawanych i jednocześnie najbardziej niemądrych pytań po przedstawieniu przez premier Kopacz swego gabinetu. I większość odpowiadających, tak polityków, jak i komentatorów, odpowiadała: dla Platformy oczywiście, bo przecież godzi frakcje, a nie zajmuje się Polską, a już Schetyna za Sikorskiego to nieporozumienie. Ciekawe, jak bardzo nagle pokochano Sikorskiego, który w przeszłości był ostro krytykowany za rozmaite „klęski” polskiej dyplomacji i marginalizację Polski, a jak nisko upadł, wielbiony do niedawna jako naturalny następca Tuska, Schetyna.

W tym pytaniu zawiera się taka oto wizja polityki: Ewa Kopacz, aby zadowolić polityków i znaczną część komentatorów, powinna była dobić Schetynę i doprowadzić do rozpadu PO, czym wreszcie utorowałaby drogę Jarosławowi Kaczyńskiemu do władzy; powinna rozbić koalicję, zachowując np. Sienkiewicza w rządzie albo nie godząc się na pozostanie w nim Marka Sawickiego (akurat PiS składa wotum nieufności wobec ministra rolnictwa). Wtedy Sejm nie byłby w stanie wybrać nawet marszałka Sejmu, nie uchwaliłby budżetu (w tym obiecanej już przez Donalda Tuska zmienionej waloryzacji emerytur oraz ulg dla rodzin wielodzietnych). No więc: przyspieszone wybory, które oczywiście Ewa Kopacz jako pełniąca obowiązki szefowej Platformy z kretesem przegrywa. To ma być scenariusz dobry dla Polski? Czy dla PiS? PiS chce awantur, zdyskredytowania, ośmieszenia i pognębienia Ewy Kopacz, o czym mówi coraz bardziej zdenerwowany Jarosław Kaczyński, szermując kompletnie aberracyjną frazą, że oto PO właśnie wypowiada wojnę PiS.

Ewa Kopacz skonstruowała swój gabinet tak, aby mógł w dobrej formie, nierozdzierany konfliktami, dotrwać do wyborów. I w określeniu „trwanie” nie ma niczego pejoratywnego. Jest zapowiedź stabilizacji i kontynuacji oraz wywiązania się z tych obietnic, które już zostały złożone w ustawach okołobudżetowych i w samym projekcie budżetu. Wydaje się, że pani premier dorzuci jeszcze ustawę o in vitro (w końcu Ewa Kopacz jeszcze jako minister zdrowia pierwsza zapowiedziała refundację tych zabiegów), bo jest już przygotowana. Może dołoży trochę pieniędzy na „kolejkową reformę” Arłukowicza? Może wreszcie zmusi ministra sprawiedliwości do przedstawienia projektu niezbędnych zmian w ustawie o prokuraturze, które w tajemniczych okolicznościach utknęły w rządowych szufladach. Pani premier ma pole mocno ograniczone, ale można od niej oczekiwać energicznego i sumiennego rządzenia. Pewnie mało efektownego, ale pracowitego. To może być atutem tego „kobiecego” rządu.

Ewa Kopacz ma niewątpliwie kłopot z porozumiewaniem się z opiniotwórczymi elitami, ten ton pogardy dla prowincjonalnej lekarki aż nadto widać, słychać i czuć. Owe elity, nawet jeśli krytykowały Tuska, to często dawały się uwieść jego politycznym talentom, poziomowi argumentacji, politycznej intuicji, znakomitej retoryce polemik. Ewa Kopacz tych talentów nie ma, nie ma takiego wykształcenia, tej łatwości składania ładnie i mądrze brzmiących zdań, tworzenia politycznych scenariuszy. Ma jednak duży polityczny instynkt, ale też roztropność i odwagę w podejmowaniu decyzji. Oraz wolę walki.

Od pierwszego dnia, kiedy została wskazana na funkcję premiera, poprzez dni układania gabinetu, aż po jego prezentację, spotyka się jeśli nie z jawną pogardą i krytyką, to z wielką rezerwą. Zresztą może to i dobrze, że oczekiwania wobec jej rządu formułowane są na poziomie – to rząd marazmu, przetrwania – bo jeśli zrobi coś więcej, to pozytywnie zaskoczy.

Czy opozycja zdoła szybko utrwalić w opinii publicznej obraz rządu przyjaciółek („grupy wsparcia”) oraz partyjnych układanek (pod kierunkiem „niestabilnej emocjonalnie kierowniczki przychodni”), czy też Ewa Kopacz w swojej zwyczajności, ale też determinacji i empatii skróci dystans i okaże się bliższa obywatelom niż opiniotwórczym elitom? Ma szansę, by tak się stało. Na razie notowania PO są najwyższe od dwóch lat.

Polityka 39.2014 (2977) z dnia 23.09.2014; Temat tygodnia; s. 14
Oryginalny tytuł tekstu: "Kobieta nami rządzi!"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną