Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Węgiel parzy

Polskie górnictwo do naprawy

W potwornie ciężkich warunkach, ryzykując życie, górnicy wciąż kopią węgiel, z którym nie ma co zrobić. W potwornie ciężkich warunkach, ryzykując życie, górnicy wciąż kopią węgiel, z którym nie ma co zrobić. Amos Chapple / Getty Images
Premier Ewa Kopacz przechodzi przyspieszony kurs górniczy: jak troszczyć się o ofiary kopalnianych katastrof, jak wspierać górników i ich żony, jak dyscyplinować węglowych menedżerów. Pierwsze, w co musi włożyć ręce, to węglowy miał.
Kopalnia Mysłowice-WesołaManisiolek/Wikipedia Kopalnia Mysłowice-Wesoła

Na wieść o wybuchu w kopalni Mysłowice-Wesoła pani premier błyskawicznie pojawiła się na miejscu, odwiedzając poparzonych górników. Wiele nie pomogła, ale każdy polityk wie, że w takich sytuacjach liczy się czas, bo może paść zarzut, że lekceważy tragedię. Ewa Kopacz ma lekarskie doświadczenie, umie okazać empatię ofiarom nieszczęść. By podkreślić zaangażowanie, poleciła, aby sytuację w kopalni nadzorował osobiście wicepremier Janusz Piechociński. Jest ministrem gospodarki, podlega mu branża górnicza, więc niech jakąś odpowiedzialność weźmie na siebie PSL. Wydała mu polecenie, by „w kopalniach położyć nacisk na bezpieczeństwo górników”. O co konkretnie chodzi, nie wiadomo, ale zabrzmiało dobrze. A potem pojechała do Berlina i Paryża, by bronić interesów polskiego węgla.

Niebawem UE będzie decydować o przyszłości polityki klimatyczno-energetycznej. Plan zakłada zaostrzenie walki z emisją CO2. Polska już ma kłopoty z wypełnieniem zobowiązań wynikających z dotychczasowego pakietu 3×20 (do 2020 r. trzeba o 20 proc. zmniejszyć emisję CO2, o tyle samo zwiększyć udział energii odnawialnej i poprawić efektywność energetyczną). Podniesienie poprzeczki w redukcji CO2 do 40 proc. to dla naszej węglowej gospodarki dramat. Dlatego pani premier zapowiada, że nie zawaha się nawet zgłosić weta (co w Unii jest rzadkie i bardzo źle widziane). Zachęca ją do tego nie tylko branża górnicza, ale także związki zawodowe i organizacje pracodawców. Czy uda jej się uzyskać w tej sprawie wsparcie Berlina i Paryża? Raczej nie. Dlatego na przyszłotygodniowym unijnym szczycie klimatycznym będzie musiała pokazać, jak bardzo jest zdesperowana w sprawie polskiego węgla.

Znów wybuch

Co naprawdę wydarzyło się na pokładzie 665 kopalni Mysłowice-Wesoła, szybko się nie dowiemy. Na razie zdani jesteśmy na medialne spekulacje i relacje anonimowych górników. Wynika z nich, że do wybuchu metanu doszło na skutek zaniedbań dozoru i dyrekcji kopalni: lekceważenia zagrożeń i zmuszania górników do pracy w warunkach, które na to nie pozwalały. Miano ponoć kusić ich pieniędzmi i grozić. Zarząd oczywiście zaprzecza, przekonując, że w metanowej kopalni takie działanie byłoby szaleństwem. Śledztwo trwa.

Metan jest przekleństwem górników, a polskie złoża węgla kryją go wyjątkowo dużo – ok. 250 mld m sześc. Ocenia się, że podczas wydobycia 1 tony węgla uwalnia się 11 m sześc. gazu. W ciągu roku daje to w sumie 800 tys. m sześc., równowartość ok. 5 proc. gazu ziemnego zużywanego przez gospodarkę. Jedynie niewielką część udaje się wykorzystać, większość marnuje się, uchodząc do atmosfery.

Konieczność stosowania profilaktyki metanowej komplikuje i podraża wydobycie. Nie zawsze jest też skuteczne, o czym świadczą katastrofy. Takie jak ta w Mysłowicach, a wcześniej w 2009 r. w kopalni Wujek-Śląsk (zginęło 20 górników) czy w 2006 r. w Halembie (zginęło 23 górników). Drobniejsze incydenty metanowe, bez ofiar, uchodzą często statystyce. W tym roku do chwili katastrofy w Mysłowicach, której bilansu jeszcze nie znamy (dotychczas jeden ranny zmarł, jeden wciąż był poszukiwany),w górnictwie węgla kamiennego zginęło już 12 osób (w całym górnictwie 20). Na każdy milion ton węgla przypada 0,26 ofiary. Najbardziej śmiercionośny pod ziemią nie jest jednak metan, ale... przenośnik taśmowy.

Kryzys trwa

Ewa Kopacz jeszcze w trakcie przejmowania urzędu musiała zająć się kryzysem w polskim górnictwie. Z marszu wpadła w wir wydarzeń związanych z sosnowieckim Kazimierzem-Juliuszem. To stara niewielka kopalnia, która wydobyła niemal cały dostępny węgiel. Dalsza eksploatacja nie ma sensu, każdy miesiąc jej działania przynosi 2,5 mln zł straty. Dlatego właściciel, Katowicki Holding Węglowy, postanowił od września ją zamknąć, a górników przenieść do innych kopalń. Ci jednak powiedzieli nie. Chcą dalej pracować w Sosnowcu.

Zastrajkowali pod ziemią, a ich żony pojechały do Warszawy, zaproszone przez panią premier, by zaapelować o niezamykanie kopalni, wykup zakładowych mieszkań i zaległe wynagrodzenia. Żądania zostały natychmiast spełnione, łącznie z odwołaniem prezesa Katowickiego Holdingu Węglowego Romana Łoja, menedżera wysoko cenionego w branży za fachowość. Jego obowiązki przejął Zygmunt Łukaszczyk, były wojewoda śląski.

W sprawę obrony Kazimierza-Juliusza zaangażowali się liderzy wszystkich górniczych central związkowych. – Wydobywanie węgla z kopalni, w której już go praktycznie nie ma, jest absurdem. Wiedzą o tym wszyscy, także związkowcy. Potraktowali to jednak jako test, na jakie ustępstwa gotowa jest nowa premier. Okazało się, że na nieograniczone – komentuje jeden z górniczych menedżerów. Mimo sukcesu, kilka dni później, gdy Ewa Kopacz wygłaszała exposé, górnicy demonstrowali pod Sejmem. Tak na wszelki wypadek, by przypomnieć o zobowiązaniach, jakie podjęła wobec nich ona sama i jakie odziedziczyła po Donaldzie Tusku.

Pani premier uciekła w ogólniki, mówiąc o strategicznej roli węgla, ale jednocześnie o konieczności obniżania kosztów jego wydobycia, bo „polskie domy muszą być ogrzewane, a koszty energii nie mogą rujnować budżetów domowych”. Na czym jednak to obniżanie kosztów ma polegać, można się było przekonać kilka dni później, gdy Sejm w ekspresowym tempie przyjął ustawę zapewniającą 280 mln zł na spłatę długów Kazimierza-Juliusza. Obok wcześniejszego odroczenia Kompanii Węglowej długów wobec ZUS (300 mln zł) oznacza to nowe potężne wydatki z publicznej kasy. Ale jak się chce mieć w czasie wyborów spokój społeczny, trzeba płacić.

Polskie górnictwo węgla kamiennego cierpi na przewlekłą niewydolność, która wiosną tego roku przeszła w stan krytyczny. Choroba dotyka szczególnie trzy państwowe spółki, bo prywatne – lubelska Bogdanka i PG Silesia – nieźle sobie radzą. Kompania Węglowa (KW), największa w Europie firma górnicza, jest faktycznym bankrutem. W tym roku zanotuje kolejny raz potężną stratę ok. 1 mld zł. Do każdej tony wydobytego węgla musi dołożyć 50 zł. Została doraźnie uratowana dzięki sprzedaży jednej z kopalń. Za pożyczone pieniądze musiała ją kupić inna państwowa firma JSW, której sytuacja jest nieco lepsza, bo wydobywa węgiel koksujący i produkuje koks. Nie poprawiło to jej kondycji. Marnie się też wiedzie Katowickiemu Holdingowi Węglowemu (KHW), do którego należą Kazimierz-Juliusz i Mysłowice-Wesoła.

KW i KHW chcą się ratować przez emisję euroobligacji. W przypadku Kompanii ich wartość ma dojść do 1 mld euro. Pytanie tylko, czy znajdą się chętni do pożyczania na tak deficytowe przedsięwzięcie i co stanie się potem z tymi nowymi pieniędzmi? Są duże szanse, że upomną się o nie górnicze związki, tak jak zawsze upominały się, gdy koniunktura węglowa się poprawiała i w kasie pojawiała się gotówka. Zamiast pójść na modernizację kopalń zyski były przejadane.

Wszystkie państwowe spółki górnicze borykają się z tymi samymi problemami. Wysokie koszty wydobycia (duże zatrudnienie, wysokie płace, trudne warunki geologiczne) przy spadających cenach węgla na rynkach światowych sprawiają, że zamiast czarnego złota mamy czarną rozpacz.

Gdzie jest gruby węgiel?

W Kompanii Węglowej tylko trzy kopalnie (na 14) są rentowne. Na zwałach leży kilka milionów ton miału energetycznego, bo w produkcji takiego węgla wyspecjalizowała się większość polskich kopalń. Energetycy nie chcą go kupować w takich ilościach, bo energia z węgla kamiennego jest najdroższa, więc jeśli tylko można, elektrownie węglowe są wyłączane (jak np. Dolna Odra). Zresztą i tak mają już problem z rosnącą konkurencją taniego prądu z Niemiec. Jego import rośnie.

Jednocześnie polski rynek odczuwa ostry deficyt węgla grubego i średniego (w bryłach), używanego do celów komunalnych. Jeśli tonę miału kopalnie usiłują sprzedać za 250 zł, to o węgiel gruby dystrybutorzy biją się, płacąc 500–600 zł, bo jest go niewiele. Wydobywanie węgla grubego zamiast miału z powodów technologicznych jest ponoć niemożliwe. Dlatego rynek ratuje się importem ponad 10 mln ton węgla, w tym ok. 6 mln ton z Rosji. To węgiel niesortowany – gruby pomieszany z miałem – który w Polsce się sortuje i sprzedaje indywidualnym odbiorcom w składach węgla.

Walka z importem i pomysł z państwowymi składami węgla, których domagają się górnicy (na razie ograniczono się do koncesji na handel), wiele nie zmienią. Wzrośnie tylko cena, jaką będą płacić użytkownicy domowych pieców i lokalnych kotłowni. Będzie też dodatkowym kosztem, jaki weźmie na siebie państwo.

Największym problemem polskiego górnictwa jest nadmierna produkcja węgla energetycznego. Niesprzedawalna nadwyżka to ok. 10 mln ton. Zamknięcie 4–5 kopalń, w których koszty są najwyższe, i zredukowanie podaży z 60 mln ton do 50 mln przywróci branży górniczej rentowność – przekonuje dyrektor Przemysław Vonau z firmy Roland Berger, ekspert w dziedzinie przemysłu wydobywczego. W ciągu roku w Polsce wydobywa się ok. 70 mln ton węgla.

Jest tylko drobny problem. Nie ma zgody na zamykanie kopalń, nawet tych, w których węgiel się kończy. Związkowcy przekonują, że od węgla ważniejsze są miejsca pracy i godna płaca. Wiosną postraszyli premiera Tuska, że przyjadą do Warszawy, a ten obiecał, że żadna kopalnia nie zostanie zamknięta. Bali się, że Ewa Kopacz tamtych zobowiązań nie dotrzyma, ale już są spokojni.

Absurd trwa

Mamy więc absurd, bo w potwornie ciężkich warunkach, ryzykując życie, górnicy wciąż kopią węgiel, z którym nie ma co zrobić. Dla działaczy związkowych warunki pracy stanowią jednak problem drugorzędny. Przykładem ostatnie wydarzenia: o ile w walkę o Kazimierza-Juliusza zaangażowali się niemal wszyscy liderzy, to na temat katastrofy wypowiadają się nieliczni i bez emocji. Nawet stary-nowy przewodniczący Solidarności Piotr Duda, Ślązak, przekonuje rutynowo, że zawinił rząd, ale ruszać na Warszawę w sprawach BHP nie planuje. Bo poprawa warunków pracy w kopalniach musiałaby oznaczać zastępowanie ludzi wydajnymi maszynami. To zaś ograniczy popyt na pracę.

Polskie górnictwo jest jedyną branżą, w której to pracownicy decydują o wielkości produkcji. Nie ma znaczenia – jest popyt czy go nie ma. Jeśli nie ma, państwo ma go stworzyć. Nawet w sztuczny sposób, wymuszając na branży energetycznej budowę nowych elektrowni na węgiel kamienny i kontraktowanie dostaw do budowanych dopiero bloków.

Niezależnie jak Ewa Kopacz poradzi sobie w Brukseli z negocjacjami klimatycznymi, węgiel będzie ją parzył. Nawet jeśli wywalczy jakieś koncesje, nikt nam nie pozwoli, na dłuższą metę, dotować wydobycia. Górnictwo musi przejść poważną operację, właściwie amputację. Samo pochylenie się ze współczuciem nad łóżkiem chorego już nie pomoże.

Polityka 42.2014 (2980) z dnia 14.10.2014; Polityka; s. 17
Oryginalny tytuł tekstu: "Węgiel parzy"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną