Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

360 minut sławy

Obrazy niekupione, obrazy spalone

materiały prasowe
Gdy się wydaje, że wszystko, co kuriozalne, głupie, absurdalne, już się w kulturze zdarzyło, nagle ktoś puka od spodu i mówi: a kuku! Tak właśnie należy potraktować przedsięwzięcie o dumnej nazwie „360 Minutes Art”.

Wprawdzie jego organizator, czyli firma Media Metropolis, odtrąbiła „wielki sukces wystawy w Polsce!”, ja jednak uznałabym ów projekt za wielki sukces bezmyślności.

Zabawa polegała na tym, że w minioną sobotę na wystawie w stołecznej Soho Factory wystawiono kilkadziesiąt obrazów ośmiorga artystów (siódemki z Niemiec i jednej Polki). Można je było oglądać przez owe tytułowe 360 minut i w tym czasie także je kupić. Wszystkie niesprzedane prace po upływie tych sześciu godzin zostały publicznie i uroczyście… spalone.

Nie, nie myli Państwa wzrok. Nie oddano ich na cele charytatywne, nie wróciły do pracowni, nie przekazano ich na loterię. Po prostu trafiły do ognia (rozumiem, skąd Patronat PKN Orlen; któż mógł dostarczyć lepszą podpałkę). Ciekawi mogą obejrzeć w internecie zdjęcia z tej radosnej uroczystości palenia płócien. Sprzedano 19 prac, zaś 31 poszło z dymem.

Zastanawiam się, komu w tej całej sytuacji dziwić się najbardziej. Organizatorom, którym jakoś nie przyszły do głowy ponure skojarzenia z podpalaną nieustannie w Warszawie „Tęczą”? A ja jeszcze dodam, że całkiem niedawno, w miejscu nieodległym od owej artystycznej akcji, spłonął budynek, w którym mieściło się wiele pracowni młodych polskich twórców. Często stracili oni dorobek całego życia. Ciekawe, czy też radośnie bawiliby się podczas „360 Minutes Art”.

A może dziwić się artystom z Niemiec, którzy najwyraźniej wagarowali, gdy w szkole omawiano na lekcji historii przypadki palenia przez ich rodaków „zwyrodniałej sztuki” i książek autorów, którzy nie podobali się nazistom? Nie mówiąc o niezrozumiałej dla mnie dobrowolnej zgodzie na unicestwienie własnego dorobku. Bo to oznacza, że go nie szanują, a zatem trudno oczekiwać, by szanowali go odbiorcy. Polska uczestniczka wydarzenia, malarka Joanna Sarapata, przyznała wprawdzie: „Wrzucając swoje prace do ognia, czułam, jakbym traciła cząstkę siebie”. Ale też dodała, że nie żałuje udziału w wystawie. Jej stres był zresztą chyba najmniejszy, bo kupcy uratowali aż 8 jej obrazów.

Teraz sprzedawanie-palenie obrazów ma się odbyć w Seulu, a później w Dubaju i Nowym Jorku. Zapowiedź tego światowego tournée dowodzi (niestety, malutkie to pocieszenie), że nie tylko w naszym kraju nie brakuje twórców gotowych dla 360 minut sławy na udział w tak żałosnych przedsięwzięciach. I nie brakuje im pomocników, którzy dla zarobku (?) wyłączają myślenie.

I znów nam dno się trochę obniżyło. Aż strach pomyśleć, kto kolejny zapuka w nie od spodu.

Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną