Wszystkie dotychczasowe sondaże wskazują, że Bronisław Komorowski może wygrać już w pierwszej turze, zbierając od 56 do ponad 60 proc. poparcia. I to bez względu na to, czy kandydatem PiS byłby Jarosław Kaczyński (w różnych sondażach miał dwadzieścia kilka procent poparcia) czy Andrzej Duda (szacowany na razie na kilkanaście procent). Na politycznym horyzoncie nie widać nikogo, kto mógłby Komorowskiemu poważniej zagrozić. Obecny prezydent swoją pulę zbiera we wszystkich grupach wyborców – od prawa do lewa.
Po zaliczkę na przyszłość
Rzeczywistość sondażowa bywa jednak złudna i dziś wygrana w pierwszej turze wcale nie jest już taka pewna, nawet jeśli pojawiający się kandydaci (a właśnie zaczyna się ich wysyp), najdelikatniej rzecz ujmując, nie imponują i cele mają bynajmniej nie prezydenckie. Może tylko Ryszard Kalisz, krzątający się wokół lewicowego drobiazgu, próbuje jeszcze wierzyć, że może stanąć do w miarę wyrównanej walki. Tak przynajmniej zdają się podpowiadać mu jego ambicje. Na razie ma pewny jeden głos Aleksandra Kwaśniewskiego. Może jeszcze Leszka Millera, ale już w Sojuszu więcej jest przeciwników niż zwolenników tej kandydatury.
Lewica, bez względu na to, czy będzie ona zjednoczona czy rozproszona, nie walczy o prezydenturę, ale o przeżycie (o scenariuszach kampanii parlamentarnej piszemy na s. 28). Skoro wiadomo, że Miller już cudów nie uczyni, szuka kogoś, kto zacznie budować lewicę przyszłości, nawet nie na tegoroczne wybory parlamentarne, ale na te następne. Najwyraźniej w SLD zrozumiano, że trzeba się nastawić na dłuższy marsz. W takiej perspektywie Kalisz jest mało obiecujący, a jego ostatnie wyniki, choćby w wyborach do PE, rozczarowują.
Pojawiają się też inne nazwiska: może Robert Biedroń, może Barbara Nowacka?