Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Portret Nieznanego Polaka

POLITYKA wybiera „Człowieka roku 2015”

W miejscu społeczeństwa w Polsce rozciąga się socjologiczna próżnia. W miejscu społeczeństwa w Polsce rozciąga się socjologiczna próżnia. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
Kiedy czas sprzyja medialnym zabawom w wybory „człowieka roku 2014”, POLITYKA proponuje spojrzenie w przyszłość: my wybraliśmy „Polaka roku 2015”.
Niezwykłą siłę plastycznego zarządzania swoją tożsamością Nieznany Polak pokazał podczas protestów przeciwko ACTA.Leszek Rusek/Reporter Niezwykłą siłę plastycznego zarządzania swoją tożsamością Nieznany Polak pokazał podczas protestów przeciwko ACTA.
Wyborcy nie znajdują w dzisiejszej ofercie partii nic atrakcyjnego, bo nie mówią one językiem ich rzeczywistości.Krzysztof Koch/Agencja Gazeta Wyborcy nie znajdują w dzisiejszej ofercie partii nic atrakcyjnego, bo nie mówią one językiem ich rzeczywistości.

To postać zbiorowa i tajemnicza. Może pokazać swoją twarz i swoją siłę. A może nie. Wiele wskazuje na to, że tego Nieznanego Polaka dotychczasowa polityka nie wyłapuje, a socjologia ledwie szkicuje jego portret. Ale to on będzie miał coraz większy wpływ na życie publiczne.

„Coś takiego jak społeczeństwo nie istnieje. Są pojedynczy mężczyźni i kobiety oraz rodziny”. Słynne twierdzenie Margaret Thatcher doskonale nadaje się do opisu Polaków wkraczających w 2015 r. – Gdy przeanalizowałam wyniki, zaniepokoiłam się i od razu na myśl przyszło mi stwierdzenie prof. Stefana Nowaka z lat 70. o próżni socjologicznej – tak prof. Barbara Fatyga, szefowa Instytutu Stosowanych Nauk Społecznych Uniwersytetu Warszawskiego, relacjonuje wstępne wyniki swoich najnowszych badań. Wyłania się z nich obraz Polaków jako istot sprywatyzowanych i doskonale odspołecznionych, dla których najważniejsze jest własne zdrowie i rodzina. Rodzina rozumiana jako „maszyna do życia”, bo do uczuć takich jak miłość Polak specjalnej uwagi nie przywiązuje. Podobnie jak nie wzbudzają w nim większych emocji cnoty i powinności obywatelskie.

Zbliżony obraz ujawnił już w latach 70. socjolog Stefan Nowak i zaproponował do jego opisu pojęcie próżni socjologicznej. Oznaczało ono, że między Polakami organizującymi się w podstawowe rodzinne wspólnoty a wspólnotą nadrzędną, narodową, zorganizowaną w państwo, nie istnieją struktury pośrednie zwane potocznie społeczeństwem. W miejscu społeczeństwa w Polsce rozciąga się socjologiczna próżnia.

Koncepcję próżni socjologicznej odnowił prof. Janusz Czapiński, prowadzący wielkie cykliczne badania Diagnoza Społeczna. Na ich podstawie można powiedzieć o Polakach wiele, poza tym, że tworzą społeczeństwo (a już zwłaszcza tzw. społeczeństwo obywatelskie). I tak horror vacui powiększają kolejne badania pokazujące, że choć Polska rośnie w siłę, a ludziom żyje się dostatniej, to próżnia zamiast maleć rośnie. Trudno zaakceptować tak ponurą konkluzję na początku roku, w którym zaplanowano wybory prezydenckie i parlamentarne. Bo jaki sens może mieć polityka w nieistniejącym społeczeństwie?

Polak w lustrze

Życie społeczne nie znosi jednak pustki, co stwierdza sama prof. Fatyga. Zresztą Stefan Nowak, choć miał rację, to jednak się pomylił. W rok po publikacji, która należy już do naukowej klasyki, w Polsce wybuchł festiwal Solidarności. W 1988 r. intelektualiści zbierający się w warszawskim kościele na Żytniej znowu straszyli anomią i próżnią społeczną, a w tym czasie Polacy już wyciągali łóżka polowe, szykując się do budowy kapitalizmu. Rok później „próżnia” obaliła ustrój noszący miano totalitarnego, dając impuls do przemian w całym bloku socjalistycznym.

Historia podpowiada więc, że jeśli w Polsce badacze zaczynają mówić o socjologicznej próżni, czas szykować się do rewolucji. Tyle że nie będzie to rewolucja, o jakiej marzy i jaką wieszczy Jarosław Kaczyński, inspirowany węgierskim przykładem. Twórcą zmian będzie Polak, którego dziś nie widać i o którym tak naprawdę niewiele wiadomo. Bo „twórcy społecznych luster”, czyli autorzy różnych sondaży i prób opisu, w istocie „nie znają przedmiotu swoich dywagacji i badań” – pisze prof. Anna Giza, socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego, w książce „Gabinet luster”, podsumowującej badania o tym, jak Polacy widzą samych siebie i jak konstruują obrazy rzeczywistości.

Takie stwierdzenie musi wzbudzać niepokój establishmentowych elit, zwłaszcza w chwilach, gdy ten Nieznany Obiekt nagle odzywa się swoim głosem. Tak jak młodzi Polacy zimą 2012 r., gdy wyszli na ulice w obronie „wolności internetu”, czy tak jak Nowi Mieszczanie, gdy podczas ostatnich wyborów samorządowych pokazali, że chcą wpływu na swoje miasta. Ale na co dzień ten Nowy Polak pozostaje „wielkim niemową”.

Po części tłumaczy to – spopularyzowane ostatnio – pojęcie prekariatu. Bo właśnie miliony pracujących na tzw. śmieciowych umowach prekariuszy wydają się najsłabiej związane z państwem i jego instytucjami. Na niewiele mogą liczyć i niewiele dostają. Nie są ani pracownikami w pełnym tego słowa znaczeniu, ani pracodawcami, nawet jeśli pozostają na samozatrudnieniu. Nie są właścicielami i nie wiadomo nawet, czy kiedyś zostaną emerytami. Egzystują praktycznie poza systemem, więc ich obecność w polityce i życiu publicznym musi się różnić od tej tradycyjnej, która wiąże się jednak z jakąś samoidentyfikacją: jestem pracownikiem w budżetówce, rzemieślnikiem, przedsiębiorcą, górnikiem, nauczycielem, rolnikiem itd. Do takich kategorii odnoszą się także politycy i partie.

W młodym pokoleniu trudno jednak o taką wyraźną tożsamość. Prekariusze, a nawet ci, którym udało się zdobyć stałe zatrudnienie, wykonują zawody i pełnią funkcje znacznie słabiej zdefiniowane: to praca przy projektach, grantach, w fundacjach, jako freelancerzy, w drobnym, często koleżeńskim biznesie, w nowych technologiach. Główne siły polityczne, PO i PiS, nie potrafią swoimi sieciami złowić tych nowych potencjalnych wyborców – nie ta wielkość oka sieci – a jednocześnie ci wyborcy nie znajdują w dzisiejszej ofercie partii, którą uznaliby za swoją, bo nie mówią one językiem ich rzeczywistości. Wzajemne oczekiwania się rozchodzą i to być może coraz bardziej.

Polska społeczna próżnia kipi życiem, które umykało i umyka klasycznym narzędziom analitycznym. Widać jednak, że wyczerpuje swą siłę model zarządzania społeczeństwem zgodny z hasłem „gospodarka, głupcze!” i polegający na zapewnieniu ciepłej wody w kranie. Wybory samorządowe pokazały, że nie wystarczą technokratyczne inwestycje w infrastrukturę i troska o wzrost PKB, by zaspokoić coraz trudniej uchwytne potrzeby i pragnienia Polaków. Jednocześnie jednak nie ma w Polsce podglebia dla hasła „naród, głupcze”, czyli dla polityki integrującej społeczną całość wokół wizji silnej narodowej tożsamości, tak jak zrobił to na Węgrzech Viktor Orbán.

Jak zauważa Paweł Kubicki, socjolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego, jednym ze skutków naszej obecności w Unii Europejskiej i poprawy jakości lokalnej infrastruktury jest wzrost znaczenia ojczyzny prywatnej, czyli najbliższego sąsiedztwa, rzadko przekraczającego granice gminy. Nie wytworzyła się natomiast tożsamość regionalna, przeciwnie, można nawet mówić o tym, że znaczenie regionalnych centrów zmalało. Dla mieszkańców Szczebrzeszyna i Zwierzyńca ważniejszy i bardziej realny jest powiatowy Zamość niż wojewódzki Lublin. Spostrzeżenia te zyskały potwierdzenie w wynikach wyborów samorządowych.

 

Jeszcze bardziej abstrakcyjnym punktem odniesienia jest w takiej sytuacji państwo. Z jednej strony Polacy bardzo by chcieli obciążać państwo różnorodnymi zadaniami, z zapewnieniem pracy włącznie (oczekuje tego 84 proc. obywateli, jak wynika z ubiegłorocznych badań POLPAN). Z drugiej strony jednak wiele się po państwie nie spodziewają, przekonani, że sami muszą być kowalami swojego losu. Ten utrwalony historycznie wzór społecznej samowystarczalności, autarkii, zyskał w ostatnim czasie wzmocnienie w postaci nowych narzędzi ułatwiających funkcjonowanie poza strukturami i instytucjami nowoczesnego społeczeństwa. To internet i cyfrowe media, za pomocą których Polacy, zwłaszcza młodszych generacji, zbudowali przestrzeń autonomii i samorealizacji. Trudno dostępną i mało zrozumiałą dla starszych pokoleń – budowniczych „analogowej” Trzeciej RP.

Nie chodzi wszakże o prosty podział na Polskę cyfrową i analogową, lecz o odklejenie się struktur i instytucji, jakie jeszcze do niedawna organizowały społeczeństwo, od codziennego doświadczenia coraz większych rzesz Polaków. Technologiczna sprawność to tylko jeden, najbardziej spektakularny aspekt owego odklejenia ujawniającego, że w Polsce mamy do czynienia z odwróconą piramidą modernizacyjną. Zazwyczaj to państwo i kierujące nim elity polityczne napędzają zmiany i określają standardy postępu. W Polsce, wskazują na to międzynarodowe badania, jest odwrotnie: pojedynczy Polacy wyprzedzają pod względem nowoczesnych aspiracji zarówno zorganizowany biznes, jak i struktury państwa. Klęska PKW w ostatnich wyborach ilustruje doskonale, w czym rzecz.

Polak w małym świecie

Analiza najpopularniejszego w pierwszej dekadzie XXI w. serwisu komunikacyjnego Gadu-Gadu, polegająca na zbadaniu relacji między milionami jego użytkowników, pokazała (to zasługa pionierskich badań dr. Dominika Batorskiego z Uniwersytetu Warszawskiego), że wszyscy oni tworzą gigantyczny klaster. Wielką rodzinę o strukturze tzw. małego świata, gdzie odległość między dwiema dowolnymi osobami, mierzona liczbą pośredników potrzebnych do przekazania wiadomości, nie przekracza sześciu. I właśnie na styku między tą przestrzenią a państwem już w 2010 r. ujawniła się energia naszej próżni socjologicznej. Rząd Donalda Tuska postanowił wprowadzić wówczas tzw. rejestr stron i usług niedozwolonych, co oznaczało de facto cenzurę prewencyjną internetu. Nieszczęśliwy pomysł legislacyjny wywołał gwałtowny opór internautów i zmusił władzę do ustąpienia. A Michał Boni, wówczas szef doradców strategicznych premiera, skwitował szczerze tę awanturę: „myśleliśmy, że to my budujemy społeczeństwo informacyjne, tymczasem ono powstało mimo nas”.

Trudno o lepszą definicję wyobcowania się politycznych elit z szybko zmieniającej się rzeczywistości społecznej. Niestety, zainicjowany przez Boniego projekt modernizacji „interfejsu” między państwem i społeczeństwem nie powiódł się: dwa lata później doszło do znacznie poważniejszego kryzysu w postaci protestów przeciwko porozumieniu ACTA.

Wszystkie te sygnały potwierdzają, że nasza próżnia pulsuje „ciemną energią”. Pytanie tylko, czy potencjał ten wyczerpie się na poziomie lokalnym, czy też stanie się podłożem dla zmiany w wymiarze krajowym? Czy rozładuje się w chaotycznych falach emigracji, czy urośnie w wybuchową masę krytyczną, zdolną rozsadzić zastany porządek? Czy dojdzie, używając języka współczesnych badań nad sieciami społecznymi, do perkolacji, czyli gwałtownej zmiany, kiedy nagle pojedyncze inicjatywy dostrzegą się wzajemnie, przekształcając w masowy ruch, tak jak w 1980 r. z próżni wyskoczyła Solidarność?

Rewolucji nie sposób przewidzieć, choć dziś wiadomo, że stosunkowo niewiele potrzeba do jej wybuchu – wystarczy, żeby przekonanie o potrzebie zmiany połączyło wspólnym komunikatem nieco ponad 10 proc. populacji. Gdy ten próg zostanie przekroczony, mniejszość może błyskawicznie przekształcić się w większość, żyjące oddzielnie wyspy odkrywają nagle ukrytą głębiej wspólną strukturę komunikacyjną i z archipelagu przekształcają się w konfederację.

Pytanie, skąd miałby dziś nadejść sygnał do zmiany? Czy szansę wykorzystają istniejące siły polityczne? Czy też pojawi się coś nowego, zaskakującego, podobnie jak w Hiszpanii nowa partia Podemos lub Majdan na Ukrainie? Pytanie nie jest banalne, bo dziś – poza samym pragnieniem zmiany – nie widać w Polsce jej celu, trudno też wskazać konkretnego wroga, przeciwko któremu można by się zmobilizować. Gromadzi się energia nieznajdująca politycznego ujścia.

Część jej potencjału wyładowuje się w obszarze kultury. Jak opowiadał w Elblągu podczas IV Forum Kulturoznawczego prof. Tomasz Szlendak, socjolog z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, kultura w Polsce tworzy archipelag wysp, niekomunikujących się subkultur i zróżnicowanych strategii uczestnictwa. To, co wspólne dla wszystkich, to ostentacja polegająca na ekspresji własnej tożsamości za pomocą kulturowych odniesień: od mody po miejsca, gdzie się bywa. Inaczej jednak uczestniczą i konstruują za pomocą kultury swoją tożsamość mieszkańcy wsi i małych miasteczek, inaczej wielkomiejscy hipsterzy, jeszcze inaczej aspirujący przedstawiciele klasy średniej. (W różnicach tych najlepiej widać najważniejszy bodaj społeczny skutek 25 lat transformacji: choć nie udało się nam zbudować społeczeństwa, doskonale powiodła się rekonstrukcja klas społecznych).

 

Dla opisania tej sytuacji pasuje określenie stworzone przez kanadyjskiego socjologa Barry’ego Wellmana: usieciowiony indywidualizm. Tak, jesteśmy zindywidualizowani, tradycyjne społeczeństwo nie istnieje, jednocześnie jednak jesteśmy razem dzięki nieustannej komunikacji umożliwionej przez coraz bogatszą infrastrukturę medialną. O skuteczności tej komunikacji decydują jednak nie tylko same media, lecz także symbole nadające wspólnemu działaniu znaczenia.

To nie fenomen ruchów miejskich jest najważniejszym odkryciem wyborów samorządowych, lecz to, że ujawniły one głęboką przemianę ram symbolicznych, jakimi posługują się Polacy. Dzięki tej przemianie mógł wygrać w Słupsku Robert Biedroń, a w Wadowicach Mateusz Klinowski. Wspominany już dr Paweł Kubicki nie jest zaskoczony taką dynamiką. Miejsc gotowych na zmianę jest więcej, brakuje tylko lokalnych liderów, bo nie pozwalają im się ujawnić miejscowe, zabetonowane struktury władzy. Coraz częściej jednak pojawiają się aktorzy spoza lokalnego układu, którzy jak Biedroń i Klinowski odkrywają, że mogą wpłynąć na jakiś kawałek rzeczywistości.

Polak, którego nie widać

2015 r. będzie rokiem Polaka, którego nie widać. Niezależnie, czy jest on tzw. cyfrowym tubylcem, należącym do młodego pokolenia, czy 40–50-latkiem znudzonym korporacyjnym życiem, czy inteligentem lub przedsiębiorcą, mającym dość układu rządzącego w jego małym miasteczku, jego siłą jest właśnie to, że uwolnił się od więzów krępującej struktury społecznej, a w socjologicznej próżni czuje się jak ryba w wodzie. Uzbrojony w nowe narzędzia komunikacji i w bogate zasoby symboli (pochodzących zarówno z uniwersalnego, jak i narodowego repertuaru) jest w stanie dynamicznie kształtować swoją tożsamość, w której zmieści się zarówno przywiązanie do niedzielnej mszy świętej, jak i akceptacja dla prezydenta geja.

Niezwykłą siłę plastycznego zarządzania swoją tożsamością Nieznany Polak pokazał podczas protestów przeciwko ACTA, kiedy razem wystąpili obok siebie przedstawiciele wszystkich ideowych formacji, od anarchistów po skrajną prawicę. Na czas walki o konkretną stawkę pragmatycznie ukryli ideowe sztandary, zjednoczyli się pod maską Guya Fawkesa i kotwicą Polski Walczącej z wpisanym w nią znakiem internetu (@). Potem się rozeszli. Część wróciła na scenę pod szyldem Nowej Prawicy. Inni też mogą nagle wrócić na scenę, choć nie wiadomo, w jakiej sprawie i pod jakimi symbolami.

A to kluczowe pytanie w roku, w którym decydować się będzie przyszłość politycznej struktury Polski. Na ile jednak Polak, którego nie widać, wiąże jeszcze z nią swoją przyszłość? Lub raczej ponówmy wcześniejsze pytanie: czy pojawi się polityczna siła, lider lub liderzy, którzy zaproponują nową opowieść o rzeczywistości, pomysł na nowy rodzaj wspólnoty, łączącej zindywidualizowane strategie życiowe Polaków z potrzebą bycia razem?

Taka opowieść musiałaby uwzględniać, że wraz z rozpadem starego społeczeństwa traci także moc stara koncepcja władzy. Dotychczas, żeby rządzić Polakami, wystarczało im nie przeszkadzać, dostarczając jedynie ciepłą wodę. Teraz chcą czegoś więcej, choć to pragnienie nie układa się w spójny ideowo obraz. Wyłaniająca się mozaika składa się z różnorodnych, sprzecznych nierzadko fragmentów: więcej sprawiedliwości społecznej i więcej wolności gospodarczej, więcej państwa i więcej wolności osobistej, więcej kosmopolitycznej otwartości i więcej narodowej dumy.

Polska próżnia socjologiczna kipi różnorodnymi, sprzecznymi zjawiskami. To doskonały czas dla nowych liderów politycznych. To także świetna okazja dla istniejących partii, by zrekonstruować swą polityczną ofertę. Kto tu ma większą szansę: lewica, prawica, liberałowie? Trudno powiedzieć, choć ideowy szyld nie będzie odgrywał pierwszorzędnej roli. Znaczenie tracą tradycyjne elity polityczne, a wpływ na rzeczywistość przesuwa się m.in. do sieci. Nie zrozumiał tego Viktor Orbán przekonany, że dysponuje pełnym mandatem do sprawowania władzy. Owszem, ale do czasu, gdy próbował opodatkować internet. Węgrzy z dumą i aprobatą przyjmujący kolejne pomysły Viktatora zareagowali z furią, gdy dotknął miejsca, które dla polityków starej daty ciągle jest zabawką, lecz dla coraz większej liczby mieszkańców współczesności jest źródłem władzy i autonomii. Ich prawdziwym światem.

Pojawia się popyt na nową politykę i polityków, którzy zaproponują wspólne poszukiwanie odpowiedzi na trzy kluczowe dylematy współczesności wskazane przez prof. Mirosławę Marody, socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego, w kapitalnej książce „Jednostka po nowoczesności”: „Kim jesteśmy w oczach innych? Kim inni są dla nas? Co nadaje sens życiu, jakie prowadzimy?”. Krótko mówiąc, przydałby się Donald Tusk 2.0, przywódca rozumiejący, że Polacy traktują już wodę w kranach za oczywistość, a teraz chcą bezpośredniego wpływu na jej temperaturę.

Ten nowy Nieznany Polak i wyborca pewnie jeszcze nie ujawni swojej siły w tegorocznych wyborach, zamykających symbolicznie ćwierćwiecze transformacji. Czas jednak najwyższy – i to się może zdarzyć w 2015 r. – aby zakończyła się nieproduktywna konfrontacja PiS i PO, a polska polityka odzyskała zdolność dostosowania się do nowej rzeczywistości społecznej, zaludnionej przez Nieznanych Polaków. I uwolniła się od politycznych zombie broniących świata, jaki nieuchronnie odchodzi w przeszłość.

Polityka 2.2015 (2991) z dnia 06.01.2015; Społeczeństwo; s. 20
Oryginalny tytuł tekstu: "Portret Nieznanego Polaka"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną