Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Broń kobieca

„Projekt Magdalena Ogórek”

Jako kandydatka na urząd prezydenta dr Ogórek jest całkiem bez znaczenia. Jako kandydatka na urząd prezydenta dr Ogórek jest całkiem bez znaczenia. Tomasz Urbanek / EAST NEWS
Magdalena Ogórek jest Stanem Tymińskim XXI w. Ale mu nie dorówna.
Pod względem kompetencji formalnych (wykształcenia, znajomości języków) żaden dotychczasowy prezydent nie może się z dr Ogórek mierzyć.Filip Błażejowski/Forum Pod względem kompetencji formalnych (wykształcenia, znajomości języków) żaden dotychczasowy prezydent nie może się z dr Ogórek mierzyć.

O przypadku Magdaleny Ogórek klasyk by powiedział, że „wszystko się zgadza, oprócz kasy”. Oczywiście w przenośni. Jak w żarcie o rybaku, który złotą rybkę poprosił, by uczyniła go młodym, pięknym i bogatym, a chwilę później obudził go głos kamerdynera: „Arcyksiążę, proszę wstawać. Jedziemy do Sarajewa!”.

Nie wiemy, czy w tym przypadku Sarajewo to będzie 2 czy 8 proc. głosów w wyborach prezydenckich. Ale jak na kandydaturę mocno jednocyfrową dr Ogórek emocjonuje Polaków niebywale. Polki też. Może trochę zaraża nas Leszek Miller, który gra rozpieranego dumą „choćby nie wiem co”. Zupełnie jakby przedstawiał światu swoją nową synową. Kiedy np. „Playboy” pisze o kandydatce Millera, on mówi, że dzięki niej nawet w Ameryce piszą o SLD. Jeśli chodziło tylko o to, żeby pisali, wystarczy, by szef SLD wystąpił na konferencji prasowej nago. Pokazałyby go wszystkie telewizje świata. To by był sukces prawdziwie globalny, a nie tylko lokalny amerykański.

Emocje Leszka Millera nietrudno jest zrozumieć, bo to on wsiadł z panią Ogórek w salonkę do Sarajewa. I w jego pierś będą celowali wrogowie oraz partyjni zawistnicy. Miller już wie, że mimo woli ogłosił sezon strzelania do sylwetki biegnącego przewodniczącego. Chce biec jak najdłużej, a kandydatka Ogórek musiałaby zdobyć blisko 20 proc., żeby go uratować. Na to jednak kompletnie się nie zanosi. Chwilowo SLD idzie za przewodniczącym dosyć zwartym szykiem. Ale kiedy szef się odwraca, niemal wszyscy zerkają na boki. A kiedy zmrok w Warszawie zapada, liderzy SLD gromadzą się dyskretnie z różnymi osobami, żeby organizować sobie coś na przyszłość.

Jako kandydatka na urząd prezydenta dr Ogórek jest całkiem bez znaczenia. Jako ewentualna liderka projektu politycznego – też. W tych rolach nie zasługuje na dużą uwagę. Ale jako produkt polskiej polityki jest interesująca.

Elektryk i inni

Na krytykę Magdaleny Ogórek z powodu jej niekompetencji i braku doświadczenia błyskotliwy polityk SLD odpowiada: „a chce pan rozmawiać o elektryku?”. Że niby elektryk to dopiero był niekompetentny... Pod względem kompetencji formalnych (wykształcenia, znajomości języków) żaden dotychczasowy prezydent nie może się z dr Ogórek mierzyć. Ale nie to ważyło w wyborach prezydenckich.

„Elektryk”, nim został prezydentem, działał w opozycji, kierował strajkiem grudniowym 1970 r. i sierpniowym 1980 r. Był liderem 10-milionowego związku, negocjował Porozumienie Gdańskie, stał na czele solidarnościowego podziemia, prowadził setki negocjacji z władzą i rozmów z najważniejszymi osobami świata, był globalnym guru wymienianym jednym tchem z Mandelą, przeprowadził po stronie opozycji koszmarnie trudny proces Okrągłego Stołu i zwycięską kampanię wyborczą 1989 r. Inaczej mówiąc – zebrał ogromne doświadczenie i był największym kapitałem politycznym Polski. Tylko częściowo oddaje to pokojowy Nobel.

Następcy Wałęsy też nie wypadli sroce spod ogona. Kwaśniewski był w PRL ważnym działaczem młodzieżowym (SZSP), naczelnym ważnego tygodnika („ITD”), ministrem, a po 1989 r. twórcą i liderem postpezetpeerowskiej partii SdRP, posłem, szefem klubu w Sejmie, człowiekiem, który „oszlifował beton”.

Lech Kaczyński miał może najmniejszy dorobek. Był krótko szefem związku, ministrem, liderem partii i prezydentem miasta. Ale przez wiele lat szedł w drugim szeregu bardzo ważnych procesów – w opozycji, Solidarności, rozmowach Okrągłego Stołu, Magdalence, tworzeniu pierwszego niekomunistycznego rządu, w kancelarii prezydenta Wałęsy.

Obecny prezydent Bronisław Komorowski działał w opozycji przed 1980 r. i stworzył wydawnictwo w podziemiu po stanie wojennym, po 1989 r. pracował w kilku rządach jako minister i wiceminister, był posłem wielu kadencji i marszałkiem Sejmu.

Startując, wszyscy oni mieli polityczny kapitał oraz doświadczenie sukcesów i porażek zdobyte w różnych sytuacjach. Wiedzieli dobrze, jak świat na najwyższym szczeblu się kręci, a my dobrze wiedzieliśmy, z kim mamy do czynienia. Trudno to powiedzieć o wybrance Leszka Millera.

W odróżnieniu od czterech prezydentów, Magdalena Ogórek należy do kandydatów w rodzaju „królik z kapelusza”. Tacy kandydaci startowali we wszystkich dotychczasowych wyborach prezydenckich. Był pan, który oferował cudowne wkładki do butów. Próbował startować pan, który chciał być królem... itp. Ale tylko raz „królik z kapelusza” poważnie się liczył i o mało nie wygrał wyborów. Nazywał się Stan Tymiński. W 1990 r. pokonał Tadeusza Mazowieckiego, wszedł do drugiej tury i niemal przeciął drogę Wałęsy do prezydentury.

Nowy Stan?

Wbrew zewnętrznym pozorom Magdalenę Ogórek wiele ze Stanem Tymińskim łączy. Nie tylko brak jakiegokolwiek politycznego dorobku i doświadczenia, poza niskimi urzędniczymi funkcjami. I nie tylko mająca hipnotyzować widzów prywatna Wunderwaffe. Dla Tymińskiego taką cudowną bronią była czarna teczka (zawsze ją kładł przed sobą, kryła podobno jakieś sensacyjne prawdy, wszyscy czekali, kiedy ją otworzy). A dla Ogórek jest nią „broń kobieca”, czyli mocno eksponowany seksapil. Tych dwoje łączy jednak coś więcej.

„Projekt Tymiński” niemal doskonale odpowiadał na najgłośniej powtarzane oczekiwania wobec nowego prezydenta. Po pierwsze, żeby nie był z nomenklatury – starej ani nowej, czyli solidarnościowej (formalnie był prywatną osobą). Po drugie, żeby znał praktycznie rynek i demokrację, w których jako nuworysze czuliśmy się niepewnie (był biznesmenem, przyjechał z Zachodu, a każdy, kto przyjeżdżał z Zachodu, był w Polsce bogiem). Po trzecie, żeby porozumiewał się językami, poważnie wyglądał i mówił. To wszystko się zgadzało. I na dodatek jeszcze był z Ameryki (chociaż formalnie z Kanady), a miłość do Ameryki sięgała wtedy zenitu.

„Projekt Ogórek” sformatowano z podobną precyzją. Został odpalony wśród wrzawy okrzyków domagających się więcej kobiet na wysokich urzędach, zmiany pokoleniowej, wpuszczenia do polityki ludzi wykształconych, wyglądających, znających języki obce, otrzaskanych w świecie. Czyli znów, niby wszystko się zgadza. Teoretycznie po raz drugi dostaliśmy precyzyjną odpowiedź na społeczne zamówienie.

Wedle podstawowych reguł marketingu jako wyborcy powinniśmy pękać z radości. Przynajmniej tak licznie jak 25 lat temu. Bo po ćwierć wieku uprawiania demokratycznego kapitalizmu w Polsce znów odrzuciliśmy klasę polityczną in gremio, podobnie jak po pierwszym, rozczarowującym roku. Tusk – be. Kaczyński – be. Kopacz – be. Komorowski – mniej be, ale bez entuzjazmu. Duda też. Miller – fe. Palikot – be i fe.

Polityczne menu mamy niby stosunkowo obszerne, ale monotonne i – zwłaszcza – mało apetyczne. Przynajmniej jak na przejedzonych tymi samymi daniami serwowanymi przez lata. Bo na przykład Bułgarzy czy Rumuni, a może i Czesi, całowaliby nas po rękach, gdybyśmy im oddali naszą klasę polityczną. Może politycy aż tak nas nie wkurzają, jak w czasach Tymińskiego, ale zdążyli nas zanudzić i zamęczyć gadaniem tego samego w kółko. Każdy się zgodzi, że to stało się nie do zniesienia. Oczekiwanie zmiany zgęstniało w powietrzu, jak mgła wokół potwora z Loch Ness. Chcieliśmy radykalnej zmiany w politycznym menu, to ją mamy.

Polityczna mizeria

Między Magdaleną Ogórek a Stanem Tymińskim są jednak poważne różnice sprawiające, że nie ma ona szans na powtórzenie sukcesu „peruwiańskiego kondora” (żona Tymińskiego była Peruwianką), chociaż marketingowo są to produkty z podobną precyzją trafione.

Po pierwsze, za kandydaturą Magdaleny Ogórek stoi Leszek Miller, a kto stał za kandydaturą Stana Tymińskiego – mimo wysiłku służb – dokładnie nigdy nie zdołano ustalić. Tymiński mógł więc czarować swoją teczką wszystkich, a Ogórek – choćby była Marilyn Monroe i Piotrem Adamczykiem w jednym – może zdobyć tylko głosy tych, którzy mają przyjazny stosunek do Millera. Kto SLD nie cierpi, ten swego głosu na Ogórek nie odda. Choćby PiS nie wiem jak ją chwaliło. Strop jej wyborczego wyniku jest więc na wysokości kilkunastu procent. Sęk w tym, że pod stropem jest jeszcze niżej podwieszony plastikowy sufit. Bo Miller to jednak jakoś przewidywalny, doświadczony polityk. Magdalena Ogórek atutów Millera nie ma, a ciążą jej jego wady i własne słabości.

Po drugie, Stan Tymiński był podróbką tego, co w dużym stopniu stanowiło o sile Lecha Wałęsy (krytyka transformacji, obietnica rozliczeń, mętny język „wiem, ale nie powiem”), wolną od jakiejkolwiek odpowiedzialności za stan rzeczy, która Wałęsie ciążyła. A Ogórek jest podróbką Barbary Nowackiej, szybko wyrastającej na autentyczną liderkę i głos lewej części nowego pokolenia. Łączy je wiek, uroda i wykształcenie. Proporcje wad i zalet są jednak odwrotne niż w przypadku Wałęsy i Tymińskiego. Ogórek ma wady Nowackiej (brak doświadczenia w sprawowaniu urzędów), a nie ma jej zalet (powagi, autentyczności, wiedzy).

Po trzecie, Stan Tymiński mówił do społeczeństwa przerażonego zmianami, wstrząśniętego transformacją, niemającego o demokratycznej polityce zielonego pojęcia. Była to epoka, kiedy Kaszpirowski hipnotyzował Polaków w programie TVP, a kapituła przyznała mu za to specjalnego Wiktora. Tymiński użył w kampanii techniki Kaszpirowskiego i dużo na tym skorzystał.

Magdalena Ogórek mówi zaś do społeczeństwa, które już nie takie cuda w demokracji widziało, więc łatwo się nie nabiera na stosowaną przez nią, oferowaną przez kursy autoprezentacji, sztuczną mowę ciała asystentki prezesa. Może wiele osób jest obolałych, jak wtedy, ale aż tak ogłupiałych jest mało.

Po czwarte, Tymiński (jak Wałęsa) obiecywał rozliczenie, ukaranie, przepędzenie winnych, co wszystkim się podobało, i miał dość rozumu, żeby nieistniejący pozytywny program ukryć w czarnej teczce, której nigdy nie otworzył. A Magdalena Ogórek, na oczach całej Polski, niepewnym głosem odczytała z pogiętych karteczek niezbornie imitujący lewicowość program, który – jak to prezydencki program w kraju dającym prezydentowi bardzo mało władzy – nikogo nie zachęcił, wiele osób rozbawił, a lewicowy elektorat zniechęcił.

Przez ćwierć wieku demokracji w Polsce żadna z głównych partii nie wystawiła w wyborach prezydenckich „królika z kapelusza”. Takie oferty były specyfiką partyjek i nic nie znaczyły. A kandydatura Magdaleny Ogórek znaczy. Jest znakiem zużycia się dużej części klasy politycznej, która w istniejącym mechanizmie partyjnym nie umie się normalnie odnawiać. Trwa przy mocno zużytej ofercie albo chwyta się starych sztuczek obrażających inteligencję wyborców. Bo większość z nas dużo się przez ćwierć wieku nauczyło. A większość mających decydujący głos polityków – nie.

Polityka 5.2015 (2994) z dnia 27.01.2015; Polityka; s. 16
Oryginalny tytuł tekstu: "Broń kobieca"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną