Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Dudów dwóch

Jak PiS gra na Dudach

Piotr Duda Piotr Duda Rafał Klimkiewicz / Edytor.net
W tym sezonie politycznym kampania wyborcza miesza się z kampanią protestów związkowych. Politycy PO mówią, że to „PiS gra na Dudach”.
Andrzej DudaBeata Zawrzel/Reporter Andrzej Duda

W ostatnim wywiadzie, jakiego premier Donald Tusk udzielił POLITYCE tuż przed wyjazdem do Brukseli, zapytaliśmy, co sądzi o kandydacie PiS na prezydenta. Tusk nie miał zdania. Andrzej Duda niczym mu w pamięć nie zapadł, przyznał nawet, że gdy usłyszał, iż Jarosław Kaczyński wystawia Dudę, pomyślał o Piotrze Dudzie, liderze Solidarności, bo przecież na ten temat spekulowano. Nie jeden Tusk wtedy mylił osoby i o innym Dudzie myślał. Zapewne i dziś jest takich wielu, i wielu będzie obu panów mylić aż do wyborów.

Czy ze zbieżności nazwisk dwóch zupełnie różnych osób, ale politycznie w tym roku kluczowych, coś dla polskiej polityki wyniknie? Czy prezydencki kandydat PiS zyska, bo jakiś procent pomyli się, kreśląc krzyżyk na karcie przy znanym sobie nazwisku, czy straci, bo radykałowie jako potencjalni prezydenci nie są jednak mile widziani? Tak czy inaczej, nie ulega wątpliwości, że w kampanii ich losy się splotą. Cel mają przecież wspólny jak nazwisko: odsunięcie od władzy rządu Platformy i prezydenta Bronisława Komorowskiego. Właściwie jednego tylko nie wiadomo: czy Jarosław Kaczyński, wystawiając do prezydentury Andrzeja Dudę, zażartował sobie z Piotra Dudy?

Przyszłość prawicy

W PiS na serio rozważano kandydaturę Piotra Dudy na prezydenta, a jego nazwisko pojawiało się w tych spekulacjach dawno i uporczywie. Od pierwszych publicznych występów nowego przewodniczącego Solidarności – pełnych energii, emocji, demagogii, ale i argumentów – 50-latek Piotr Duda został okrzyknięty przyszłością prawicy. Mówiono nawet otwarcie, że mógłby zastąpić Jarosława Kaczyńskiego (i w roli kandydata na prezydenta, i w przyszłości szefa partii), bo na tle opatrzonych, znanych aż do bólu i do bólu przewidywalnych polityków wydawał się nową jakością. Konserwatywnych poglądów nie ukrywał, język miał cięty, polemiczny i jeszcze nie był tak jak teraz radykalny, kiedy to coraz chętniej politykom dawałby po pysku.

Początkowo zaliczano go nawet do sierot po PO-PiS i podejrzewano o sprzyjanie Platformie. Jakąś tam zaliczkę na ewentualne polityczne awanse Duda więc zgromadził, choć do wizerunku prezydenta, który miałby zjednywać mieszczańskie centrum, ten Ślązak w pierwszym pokoleniu, dawny tokarz z Gliwic po szkole zawodowej, komandos i saper bez solidarnościowego rodowodu, słabo przystawał.

Ale na tle zupełnej posuchy kadrowej i coraz bardziej rozpaczliwego braku w miarę rozpoznawalnego i akceptowanego przez szefa partii kandydata pogłoska, że mógłby nim być Piotr Duda, trafiała na podatny grunt. Być może wyszła nie z PiS, ale z samej Solidarności, bo ambicje polityczne w związku zawsze były żywe. Był prezydentem Lech Wałęsa, dlaczego miałby nim nie zostać Duda, którego oceniano pozytywnie, a po sejmowym wystąpieniu w debacie nad wnioskiem o referendum w sprawie wieku emerytalnego prawie z zachwytem. Było to wystąpienie dobre i to premier Tusk był wyraźnie zdenerwowany, kiedy mówił o argumentach godnych „pętaka”. Niewykluczone, że mimo przeprosin, oficjalnie przyjętych, ten „pętak” do dziś rzutuje na nazbyt emocjonalny stosunek Dudy do rządów Platformy.

Sam zainteresowany plotek, że mógłby kandydować, nie dementował. Być może te pogłoski były mu nawet na rękę, umacniały jego pozycję i zaspokajały własne ambicje, bo że jest ambitny, nie ulega wątpliwości. Wcześniej przecież wielokrotnie nagabywany o polityczną przyszłość używał znanej formułki, że wprawdzie polityka go brzydzi, ale nigdy nie mówi się nigdy. Dopiero gdy 11 listopada Jarosław Kaczyński na spotkaniu w Krakowie nieoczekiwanie, zanim jeszcze wypowiedziały się jakiekolwiek partyjne gremia, wskazał na prezydenckiego kandydata Andrzeja Dudę (zupełne przeciwieństwo Piotra, bo z krakowskiego profesorskiego domu, z początkującą karierą akademicką i równie niewielką urzędniczą, zdobywającego dopiero pierwsze polityczne szlify jako szef kampanii do Parlamentu Europejskiego), zaskoczony Piotr Duda zaczął się szybko dystansować. – Nigdy nie będę politykiem – powtarzał w kolejnych wywiadach – jestem i pozostanę związkowcem.

Związkowiec jednak to też polityk, a polityczna rola związków zawodowych, nie tylko w Polsce, jest oczywista. Duda od 2011 r. miał właściwie jedno przesłanie – trzeba obalić rząd Tuska, który nie prowadzi społecznego dialogu. Mówił więc w istocie to samo co Jarosław Kaczyński, a więc nic dziwnego, że tak często było im po drodze i okresami maszerowali wspólnie, choć tuż po wyborze na szefa Solidarności Duda za jedno z czołowych zadań uznał odcięcie związku od partii politycznych. Jeśli jednak związek miałby się od kogoś odcinać, to przecież wyłącznie od PiS, do którego mocno przywiązał go Janusz Śniadek (dziś praktycznie niewiele znaczący i rzadko przywoływany poseł tej partii). Zresztą Solidarność zawsze była propisowska, czołowi działacze związku nigdy nie ukrywali swoich politycznych preferencji.

PiS też nie ukrywało, że związki z Solidarnością są silne, ale jednak Jarosław Kaczyński bardzo pilnował, aby na listach wyborczych działacze nie dostawali zbyt wielu dobrych miejsc. Nie chciał mieć w klubie żadnego związkowego lobby, żadnej w miarę zwartej grupy. Solidarność jest dobra jako zaplecze i narzędzie w walce z rządem, bo może dostarczyć ludzi na manifestację i ciągle jeszcze daje coś w rodzaju rodowodowej legitymacji. Ale bez przesady. Kaczyński polega na mechanizmach partyjnych, podporządkowanych mu całkowicie. Czy w ogóle mógł myśleć o kandydacie, który nie byłby całkowicie jego, który nie gwarantowałby absolutnej podległości, a w spekulacjach był pasowany na jego następcę?

 

Piotr Duda wiele gwarantuje, ale nie absolutną podległość. Wdał się w bliski alians z PiS przy okazji organizacji marszu mającego „Polskę obudzić”, starał się lawirować między PiS a Solidarną Polską Zbigniewa Ziobry, która ideowo wydawała mu się bliższa, ale pewnie szybko zauważył to, co było w gruncie rzeczy oczywiste – że w rezultacie jest pionkiem w cudzej grze. On sprowadził ludzi, a profity zebrał Kaczyński. – Bez nas nie byłoby ich tylu, ilu potrzeba do niesienia transparentów – sarkastycznie, a nawet z pewną pogardą powtarzał Duda, wskazując na słabość partyjnej reprezentacji. Na kolejne manifestacje przestał już zapraszać polityków i zaczął prowadzić własną grę. W ubiegłym roku, wspólnie z Pawłem Kukizem, w którym obudziła się polityczna potrzeba przebudowy polskiej polityki za pomocą wprowadzenia wyborów w okręgach jednomandatowych, próbował stworzyć coś w rodzaju ruchu oburzonych.

Propozycje i obietnice

Zanosiło się na nowy polityczny projekt pod nazwą Platforma Oburzonych. Tak jak kiedyś PO do Hali Olivii zwołała tych, którzy chcieli poprzeć Olechowskiego, Tuska i Płażyńskiego, tak oni w Stoczni Gdańskiej zgromadzili niezadowolonych od Sasa do Lasa, ale na nowe polityczne projekty najwyraźniej nie ma zapotrzebowania i wejście do tej samej rzeki sukcesu nie gwarantuje. Żadna trzecia siła się z niej nie wyłoniła.

Kukiz walczy politycznie dalej, w wyborach samorządowych zdobył mandat radnego sejmiku woj. dolnośląskiego i teraz zapowiada start w wyborach prezydenckich. Kandydat nie ukrywa, że liczy na poparcie Solidarności, ale choć krąży jak błędny rycerz po strajkowych skupiskach krok w krok za przewodniczącym związku, może się przeliczyć. Sympatie związkowców są głównie przy PiS i nawet widoczna sympatia Dudy do Kukiza oraz jego pomysłu jednomandatowych okręgów niewiele da. Zapewne pierwszą próbą będzie zbiórka podpisów poparcia dla kandydata na prezydenta. Dla Kukiza, bez zaangażowania się przynajmniej części związku, jest to przeszkoda praktycznie nie do pokonania. Tych podpisów, aby było przy rejestracji bezpiecznie, bo PKW z reguły sporo kwestionuje, trzeba mieć grubo ponad 100 tys.

W PO panuje przekonanie, że na rok wyborczy istnieje układ między PiS a Solidarnością. Mówi się nawet, że Kaczyński gra na Dudach. Związek będzie przeciągał już rozpoczęte protesty do jesieni, w zamian za to dostanie miejsca dla części działaczy na listach do Sejmu. Jest oczywiste, że działacze w terenie się układają, że między związkowcami a politykami prowadzone są rozmowy, składane propozycje i obietnice. Tak to po prostu działa. Zdecydowany, publicznie brutalny Piotr Duda w opinii polityków różnych opcji uchodzi za człowieka miłego, dowcipnego, koleżeńskiego. To go zresztą łączy z Andrzejem Dudą, o którym też wszyscy zgodnie mówią jako o wyjątkowo sympatycznym, grzecznym (prywatnie) i towarzyskim człowieku. Rozmowy o politycznej przyszłości działaczy związkowych i poparciu związkowców Dudy dla kandydata Dudy należy więc traktować jako coś zwyczajnego.

Po konwencji PiS, podczas której Andrzej Duda wygłosił swoje pierwsze programowe wystąpienie, zwrócono uwagę, że nie odniósł się do żadnej kwestii będącej w bezpośredniej gestii prezydenta – bezpieczeństwa, tak ważnego w kontekście Ukrainy i zmian w układzie globalnym, czyli całej sfery polityki międzynarodowej. Nie było nawet tradycyjnej frazy, że nie będziemy na kolanach przed kimkolwiek, ale twardo będziemy bronić polskiego interesu. Nie było nic o armii, o funduszach dla niej. Praktycznie nie zaistniały kwestie samorządu terytorialnego, będące przedmiotem debat w ośrodku prezydenckim. Andrzej Duda powtórzył w istocie to, co Piotr Duda mówi na konferencjach, wzywając na dywanik panią premier – żąda obniżenia wieku emerytalnego, przywrócenia tzw. dialogu społecznego, i to prowadzonego w sposób bezpośredni, pochylenia się nad każdą grupą społeczną, przede wszystkim górnikami i stoczniowcami, tak aby nikt nie musiał już strajkować. Kandydat Duda zapowiedział też ukaranie winnych upadku stoczni oraz afery Amber Gold, ochronę polskiej ziemi i polskiego rolnika. Jest to dość oczywista próba odgrzania dawnego podziału na Polskę solidarną i liberalną, który w 2005 r. wyniósł Lecha Kaczyńskiego do władzy.

Ta próba podjęta została świadomie, bo przecież to mitologizowany Lech Kaczyński, jako ucieleśnienie polityki „prospołecznej”, ma być patronem tej kampanii, to jego dzieło kandydat ma dokończyć. On jako prezydent, a potem PiS jako siła rządząca. Stratedzy PiS słusznie wyszli z założenia, że polityką zagraniczną, kwestiami bezpieczeństwa wiele nie wygrają. Gdy wróg na granicach, obywatele na ogół skupiają się przy władzy, czego dowiodły w pewien sposób wybory do Parlamentu Europejskiego, kiedy sytuacja na Ukrainie pozwoliła się podźwignąć Platformie.

Potrzebny jest więc program wewnętrzny, a ten najlepiej dotychczas spisał w swych twardo artykułowanych postulatach Piotr Duda i on może o nim systematycznie przypominać. Strajkami, demonstracjami, wyzywaniem i wzywaniem rządu oraz prezydenta do raportu. Jest w swym gniewie bardziej autentyczny niż inteligencki kandydat, który raz i drugi się postara, ale mocy Piotra Dudy nie ma. To szef Solidarności może zdublować zapowiadane przez PiS marsze i protesty, on strajkami może skuteczniej szarpać rząd. I nawet nie dlatego, że spisał jakieś porozumienie z Kaczyńskim, ale dlatego, że taka jest logika roku wyborczego.

Piotr Duda właściwie każdym wystąpieniem, czy tego chce czy nie, podbija wiarygodność programu Andrzeja Dudy, dodaje konkretne obrazki do jego tez. Powstaje oczywiście kwestia, czy nie przesadzi, bo nadmiar społecznych niepokojów może się obrócić przeciwko prezydenckiemu kandydatowi, ale przecież celem PiS nie jest wygranie wyborów prezydenckich, ale parlamentarnych. To wtedy rządy mają wpaść we właściwe ręce – Jarosława Kaczyńskiego. Duda jest ledwie „ścieżką przy drodze”. I jeden, i drugi. Kandydat na prezydenta i szef Solidarności. Tak więc, mimo wszystkich odmienności, łączy ich to, że w gruncie rzeczy obaj są posłusznymi narzędziami Jarosława Kaczyńskiego w walce o władzę.

Polityka 8.2015 (2997) z dnia 17.02.2015; Temat tygodnia; s. 10
Oryginalny tytuł tekstu: "Dudów dwóch"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną