Przekonanie, że zawodowa armia załatwi sprawy związane z bezpieczeństwem narodowym, to ułuda. Przez pewien czas niedementowana zresztą przez samych wojskowych. Ale w dobie wojny na Ukrainie niedobrze byłoby karmić się iluzjami. Armia w kształcie, w jakim ją mamy, czyli 100 tys. żołnierzy zawodowych i 20 tys. (ale tylko na papierze) członków Narodowych Sił Rezerwowych, to zaledwie zalążek armii na czas wojny. W obliczu zagrożenia jednostki, jak gąbka wodę, wchłaniać mają rezerwistów.
I w tej wodzie jest pies pogrzebany, bo od pięciu lat nowych rezerwistów przybywało jak na lekarstwo. Wojsko jest zawodowe, a pobór zawieszony do odwołania. Starzy rezerwiści się wykruszali. W efekcie wielu ekspertów biło na alarm, że polski system mobilizacyjny jest tylko na papierze (patrz: wywiad z generałem Piotrem Makarewiczem). Wojsko od dawna zapewniało, że to nieprawda. Jednak długo zwlekało z sięgnięciem po empiryczne dowody.
Dzisiejsze ćwiczenia to ruch w bardzo dobrym kierunku. Przetestowany zostanie cały system. Wojskowe Komendy Uzupełnień, system doręczeń, przygotowanie jednostek do przyjęcia żołnierzy. No i na końcu sami rezerwiści.
Okaże się, ilu z nich spełnia jeszcze kryteria wojska i na ile temu wojsku mogą się przydać. 500 żołnierzy to może nie jest dużo, ale w sam raz, żeby przetestować system. A jednocześnie nie burzyć życia tysiącom rezerwistów. Zresztą nawet tych 500 nie bardzo będzie miało na co narzekać, bo wojskowi zastrzegają, że za wiele wymagać od nich nie będą. – Przeprowadzane ćwiczenie jest krótkotrwałe i rozgrywa się wyłącznie na terenie koszar wybranej jednostki – głosi komunikat MON.
Jedynym zagrożeniem może być termin. Rok podwójnych wyborów siłą rzeczy może skłaniać do wyciągania raczej optymistycznych wniosków. Ale wojskowi zapewniają, że to pierwsze z wielu podobnych ćwiczeń. Tylko w tym roku na ćwiczenia obowiązkowe rząd planuje powołać około 12 tysięcy rezerwistów.
Po latach zastoju, a wręcz zapaści systemu rezerw, Polska zaczyna odbudowywać zapasowy krwiobieg armii. I całe szczęście, bo armia w obecnym rozmiarze i stanie nie obroniłaby nas przed jakimś poważnym zagrożeniem, jak chociażby tym, które spadło na Ukraińców. Wojnę zaczynają żołnierze zawodowi, ale kończą rezerwowi. Dobrze, że politycy i wojskowi wreszcie do tego dojrzeli.
Więcej na ten temat w najnowszym numerze POLITYKI – dostępnym od najbliższej środy w kioskach, w wydaniach na iPadzie i Kindle, a od wtorku wieczorem w Polityce Cyfrowej.