Łowiectwa nie akceptuje ponad 60 proc. społeczeństwa. Dlatego gdy w poprzedniej kampanii wyborczej pojawiła się informacja, że Bronisław Komorowski jest myśliwym, obiecał on, że zrezygnuje z polowania. Wspomniał nawet, że od dzieci i wnuków dostał aparat fotograficzny, by zastąpić nim myśliwską broń.
Teraz w programie TVN24 „Fakty po Faktach” stwierdził, że to nie on obiecywał, ale jego sztab wyborczy. „Tak, poluję z moimi znajomymi, z synami, ale polowanie nie musi polegać na strzelaniu. Ale to trochę jak piwo bezalkoholowe” – powiedział w wywiadzie Bronisław Komorowski.
Trudno tę wypowiedź uznać za precyzyjną. Czy pan prezydent chodzi po lesie i patrzy, jak jego synowie i znajomi strzelają do zwierząt? Uprawia fotosafari, jak obiecał dzieciom i wnukom? Na czym miałoby polegać polowanie bez strzelania?
Dla wielu wyborców to ważny wątek. Chcieliby wiedzieć, czy na głowę państwa wybierają myśliwego, czy nie, bo kwestię ekologii i humanitarnego traktowania zwierząt traktują poważnie.
Lobby myśliwskie w polskiej polityce jest niezwykle silne. Członkami Polskiego Związku Łowieckiego jest 0,25 proc. Polaków i aż 20 proc. parlamentarzystów. Lobbują właśnie w Sejmie, bo trwa tam nowelizacja prawa łowieckiego. Przepadły zapisy dotyczące m. in. zakazu udziału dzieci w polowaniach, używania bardzo toksycznej, ołowianej amunicji czy zakazu nocnych polowań na ptaki, podczas których nie sposób odróżnić gatunków łownych od chronionych.
Więcej na ten temat w najbliższym numerze POLITYKI.