Słowa dyrektora FBI Jamesa Comeya wywołały w Polsce niepokojące wzmożenie. Nie podzielam go. I martwi mnie ono. Bo mniej wynika ze słów, które padły, bardziej z lęków, które się w nas kryją.
Na Bogu ducha winnego Comeya zrzuciliśmy już wszystkie bomby atomowe naszego oburzenia. Doprowadziliśmy go do „ubolewania”, co dyplomatycznie sprawę mogłoby i powinno zamknąć. Gdyby nie to, że parę słów jesteśmy winni sami sobie.
Comey – przypomnijmy – stwierdził, że „zwykli ludzie, którzy kochali swoje rodziny, zanosili zupę choremu sąsiadowi i chodzili do kościoła, pomagali złym ludziom w mordowaniu Żydów na masową skalę. Ci mordercy i ich wspólnicy z Niemiec, Polski, Węgier i wielu innych miejsc uważali, że nie robią nic złego”.
Polityka
18.2015
(3007) z dnia 27.04.2015;
Temat tygodnia;
s. 16
Oryginalny tytuł tekstu: "Zło zwykłych ludzi"