Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Artur Domosławski o zakończonym procesie w sprawie biografii Kapuścińskiego

Wavebreak Media Ltd / PantherMedia
Orzeczenie sądu jest salomonowe. Przytłaczającą większość zarzutów sąd oddalił.
Wyd. Świat Książki/materiały prasowe

Jakub Majmurek: –Przegrałeś sprawę z wdową po Ryszardzie Kapuścińskim…
Artur Domosławski: – … no właśnie nie wiem, czy przegrałem. Orzeczenie sądu jest salomonowe. Przytłaczającą większość zarzutów przeciwko książce „Kapuściński non-fiction” sąd oddalił. Uznał w zasadzie jeden zarzut dotyczący naruszenia dóbr osobistych powódki w obszarze kultu pamięci po zmarłym mężu. Dotyczy to informacji z jednego rozdziału książki „O miłości i innych demonach”, który opowiada o relacjach Ryszarda z żoną Alicją, romantycznej naturze pisarza, a także miejscu kobiet w jego twórczości reporterskiej i poetyckiej. To dziesięć stron, książka ma sześćset. Jeśli porównamy to z ugodą, jaką Świat Książki zawarł za moimi plecami z panią Alicją Kapuścińską, łamiąc solidarność ze swoim autorem, widać wyraźnie bezzasadną nadgorliwość nowych właścicieli wydawnictwa. Oni przystali na usunięcie czterech rozdziałów – warto dodać, że w momencie, w którym niemal cały nakład książki został sprzedany, a licencja wydawnictwa była bliska wygaśnięcia. I tak więc już nigdy nie wydaliby tej książki. Ja nie byłem częścią ugody, a Świat Książki od listopada 2014 r. nie ma już praw do „Kapuścińskiego non-fiction”.

Konieczność usunięcia jednego rozdziału to nie jest przegrana?
Cały czas nie mam pewności, czy chodzi o cały rozdział, czy o jakieś fragmenty. Czekamy na pisemne uzasadnienie orzeczenia i poprosimy sąd o jego wykładnię. Przecież w tym rozdziale są fragmenty mówiące o kobietach w twórczości Kapuścińskiego, które nie mogą chyba nikogo urazić. Oczywiście, autor nigdy nie jest szczęśliwy, gdy sąd nakazuje usunięcie choćby najmniejszego fragmentu. Nie mam jednak poczucia, że proces jest przegrany. To ważny jego etap, lecz orzeczenie nie jest prawomocne.

Sąd kazał ci też przeprosić powódkę. Czujesz, że masz za co?
Dodajmy, że nakazał mi przeprosić panią Alicję Kapuścińską listownie. Nie mam żadnego problemu z tym, by listownie – czy nawet w tym wywiadzie, czyli publicznie – wyrazić ubolewanie, że informacje zawarte w jednym z rozdziałów książki sprawiły pani Alicji przykrość. Nie było to moim zamiarem. Niestety – jak wnoszę z odczuć pani Alicji – nie było możliwe napisanie pełnej biografii Ryszarda bez sprawienia przykrości. Trzeba rozróżnić dwie sprawy: subiektywną przykrość i obiektywne naruszenie prawa. Nie mam poczucia, że naruszyłem prawo. I nadal uważam, że książka nie odbiera nikomu z bliskich Ryszarda powodów do kultywowania dobrej pamięci o nim.

Będziesz w takim razie odwoływał się od wyroku?
Zastanawiam się nad tym, poczekam na pisemne uzasadnienie orzeczenia. Jak każdy autor jestem przywiązany do integralności utworu. A sporny fragment książki opowiada o zdarzeniach, które faktycznie miały miejsce, więc...

Jakie konsekwencje ten wyrok będzie miał dla sfery publicznej w Polsce?
Jeśli uznać, że naruszyłem prawo, to mogłoby znaczyć, że nie można napisać niczego o życiu osobistym znanych postaci.

Jeśli orzeczenie się uprawomocni w tej formie, następni autorzy biografii czy nawet prasowych artykułów biograficznych, sylwetek i portretów, filmów dokumentalnych będą się poddawali autocenzurze. Uważam, że opisałem tę sferę łagodnie, bez eskalowania bolesnych czy drastycznych szczegółów, by nie sprawić przykrości bliskim Ryszarda. Pani Alicja odebrała to inaczej, potrafię to zrozumieć. Żałuję jednak, że wybrała drogę sądową. Sądzę, że mamy tu po prostu zderzenie dwóch wartości: uczuć bliskich i swobody twórczej. Bardzo trudno je ze sobą pogodzić, nie wiem, czy w pewnych sytuacjach jest to w ogóle możliwe.

Czujesz się ofiarą cenzury?
Dopóki orzeczenie się nie uprawomocni, trudno mówić o cenzurze. Widzę i naprawdę doceniam to, że sąd próbował ważyć racje, szukać salomonowego wyjścia. Z jednej strony nie dewastować książki i autora, z drugiej – wyjść naprzeciw urażonym uczuciom powódki.

Niezależnie jednak od najlepszych intencji sądu, nakaz usunięcia fragmentu utworu może budzić u opinii publicznej skojarzenie z cenzurą. Nawet jeśli to są trzy strony, czy tylko trzy zdania.

Proszę sobie wyobrazić nowe wydanie tej czy jakiejkolwiek innej książki, której fragmenty objęte są zakazem, z nawiasami kwadratowymi i informacją: orzeczenie sądu z dnia itd. Nie będzie to wyglądało dobrze.

Rozumiałbym taki zakaz, gdyby chodziło o kłamstwa, kalumnie czy jakieś niesłychane okrucieństwo. To nie jest przypadek mojej książki.

Czy twoim zdaniem prawo w Polsce przyznaje zbytnią ochronę osobom publicznym i im bliskim? A może problemem jest zła praktyka sądów?
Nie jestem prawnikiem, ale z mojego doświadczenia w sądach z książką o Kapuścińskim, jak i obserwacji innych procesów, które toczyły się w tym czasie, odnoszę wrażenie, że prawo w tej materii jest szalenie niejasne. Podam przykład. Orzeczenie sądu okręgowego w mojej sprawie mówi o naruszeniu dobra, jakim jest kult pamięci o zmarłym. Lecz sąd apelacyjny, który oddalił wniosek córki Ryszarda o zablokowanie dystrybucji książki, napisał w uzasadnieniu, że książka „nie przeszkadza powódce w kultywowaniu pamięci o ojcu jako uczciwym człowieku i prawym obywatelu”.

Rozbieżności orzecznictwa i ich uzasadnień pokazują z jednej strony, z jak skomplikowaną materią mamy do czynienia, a z drugiej – jak bardzo nasze prawo jest nieprecyzyjne, daje możliwość interpretacji w obie strony. Bardzo wiele zależy tu – jak sądzę – od wrażliwości i poglądów sędziego. Dla pisarzy, uczonych, dziennikarzy, filmowców dokumentalistów, wydawców to sytuacja fatalna, bo gdy prawo nie jest jasne, w głowie rodzi się autocenzor.

Oczywiście życzyłbym sobie, by prawo było bliżej twórców i wolności twórczej. W dodatku nie mamy prawa precedensowego i jedno orzeczenie sądu nie gwarantuje podobnego orzecznictwa w innej sprawie. Czasem to dobrze, a czasem niedobrze. Niedawno mieliśmy przypadek, gdy jeden sąd uznał, że opublikowany w „Gazecie Wyborczej” tekst, określający poglądy jednego z kandydatów na prezydenta jako faszystowskie, narusza jakieś jego dobra, a drugi sąd uznał, że ten sam tekst umieszczony w internecie tych dóbr nie narusza.

Dla nas wszystkich, dla całej sfery publicznej, lepiej by było, żeby prawo było w tej materii i precyzyjne, i po stronie swobody wypowiedzi.

Pozostaję z nadzieją, że nie są to marzenia (nie)ściętej głowy.


*

Wywiad ukazał się w Dzienniku Opinii Krytyki Politycznej.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną