Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

PiS odkrywa karty

PiS ma dobre pomysły, ale to nie są przemyślane projekty

PiS ma dobre pomysły, ale to nie są przemyślane projekty. PiS ma dobre pomysły, ale to nie są przemyślane projekty. Mirosław Gryń / Polityka
Chapeau bas, Panie Prezesie! „Przywrócenie merytorycznego wymiaru polityki”, które Pan postuluje, to podstawowy, powtarzany od przeszło dekady postulat krytyków IV RP, która przyniosła inwazję populizmu do głównego nurtu polskiej polityki.

Gdyby udało się Panu wymusić to choćby na swojej partii, polska polityka stałaby się lepsza i nam wszystkim lepiej by się żyło. Bo inne partie musiałyby się dostosować w miarę możliwości.

Pańskie wystąpienie na otwarciu kongresu PiS w Katowicach było obiecujące. Już to, że mówił Pan o „konkurentach”, a nie np. o ludziach niegodnych sprawowania władzy, robiło dobre wrażenie i zapewne uspokoiło wiele osób obawiających się kolejnej fali nienawiści, gdy dojdzie Pan do władzy.

I jeszcze trzeba przyznać, że program, który przedstawili Pańscy partyjni koledzy, imponuje nie tylko rozmachem, ale też prospołecznym i zarazem probiznesowym zwrotem. Martwi mnie tylko, że po blisko ośmiu latach w opozycji, nie mając za sobą gwałtownej wymiany przywództwa, przedstawiacie państwo raczej wizje niż konkretne projekty. W tym sensie nie wygląda to tak dobrze, jak powinno.

Najbardziej podoba mi się to, co zamierzacie zrobić w służbie zdrowia. Podniesienie wydatków z dzisiejszych 4,7 do 6 proc. PKB to oczywista konieczność. Jeśli zrobi się to w kilku krokach, inne pozycje budżetu nie ucierpią. Zresztą wciąż wydawalibyśmy na zdrowie proporcjonalnie mniej publicznych pieniędzy niż przeciętny kraj OECD (6,7 proc. PKB), mniej niż Holendrzy (10,1 proc. PKB), Francuzi (9,0 proc.), Niemcy (8,6 proc.), Amerykanie (8,5 proc.), Brytyjczycy (7,8 proc.), Słoweńcy (6,7 proc.) czy Czesi (6,3 proc.), ale wreszcie odrobinę więcej niż Słowacy (5,7 proc.). Przestalibyśmy się wstydzić, że pod tym względem jesteśmy na szarym końcu.

Przywrócenie opieki lekarskiej i stomatologicznej w szkołach też jest oczywiste. I niezbyt kosztowne. Bo dzieciom ta opieka i tak przysługuje. Po prostu część internistów i stomatologów przeniesie gabinety do szkół. Liczba świadczeń pewnie trochę wzrośnie, ale zwiększone nakłady spokojnie te koszty pokryją.

Sieć szpitali jest sprawą od lat oczywistą. Jeśli wystarczy wam odwagi i determinacji, by to zrobić, to super. Wyższe płace dla pielęgniarek to również oczywistość. Ktokolwiek by rządził, będzie musiał to zrobić, bo inaczej wymrą lub wyjadą. Ograniczenie cen lekarstw dla pacjenta to także konieczność, bo wielka liczba niewykupionych recept świadczy o tym, że ludzie się nie leczą, a to oznacza doraźną oszczędność pociągającą znacznie większe długookresowe koszty. To wszystko są dobre i realistyczne zamiary.

Ale dalej są schody.

Zlikwidowanie NFZ nie ma żadnego znaczenia. Jak by się ten urząd nie nazywał, będzie zbierał i dzielił pieniądze. Ważna jest logika. Obecna eskaluje publiczne koszty i kreuje łatwe prywatne zyski. Sektor prywatny wypiera publiczną służbę zdrowia z dochodowych procedur i spija śmietankę. A lekarze są demoralizowani, bo główne ich zajęcie to wypełnianie papierków i kombinowanie, jak więcej zarobić lub jak sfinansować jakąś procedurę. To jest ekonomiczny absurd. Pytanie, czy macie wizję takiej organizacji, żeby zerwać z mechanizmami prywatyzującymi zyski i upaństwowiającymi ryzyka oraz koszty? CBA nie da tutaj rady. Trzeba mieć nowe systemowe pomysły, a nic o nich nie słychać, choć jest ich wiele na świecie.

Tak jest w przypadku wielu zmian systemowych. Powrót do ośmioletniej podstawówki nie jest żadnym pomysłem. System 6+4+2 otworzyłby pole do nowych rozwiązań. Podobnie jak szkoła całodniowa. A 6+3+3 czy 8+4 – wychodzi na to samo i nic kompletnie nie mówi. Jeżeli nic się poza tym istotnie nie zmieni, jedynym skutkiem będą koszty reorganizacji i organizacyjny bałagan.

Kluczem jest zawartość. Nie jest specjalnie ważne, ile lat uczniowie chodzą do której szkoły. Ważne jest, co tam robią, czego się uczą, jakie zdobywają kompetencje społeczne. A tu poza wzmocnieniem nadzoru i dyscypliny istotnych pomysłów nie widać. Wygląda na to, że zmierzacie w kierunku zradykalizowania systemu produkującego zdyscyplinowane trybiki rynku pracy, które były niezbędne w połowie XX w. A ze wszystkich badań wynika, że trzeba dążyć do wzmacniania postaw krytycznych, twórczych, nonkonformistycznych, sprzyjających budowaniu nieformalnych więzi i otwartości na zmiany. Bez tego Polacy przegrają XXI w., tak jak przegrali XVIII w.

Trochę podobnie jest z armią. 150 tys. żołnierzy zamiast 100 tys. – to robi wrażenie. Ale dziś liczba żołnierzy nie ma specjalnego znaczenia. Liczy się jakość. Walczą drony, rakiety i siły specjalne. A istotną jakość bojową ma niewielka część z obecnych 100 tys. żołnierzy. Szybciej i taniej byłoby zmienić proporcje oraz poprawić wyposażenie i kompetencje, niż brać w kamasze kolejne kilkadziesiąt tysięcy. Przed amerykańskim atakiem Husajn miał od 300 do 500 tys. żołnierzy. Bronił się niespełna trzy tygodnie.

Podoba mi się też pomysł finansowania mediów publicznych głównie z publicznych pieniędzy i uczynienie z nich instytucji publicznych zamiast niby-spółek. Ale koncentrowanie się na TVP i PR jest anachroniczne. W obecnej strukturze i w obecnym kształcie są to instytucje schyłkowe. Kampania prezydencka dobitnie to pokazała.

No i kwota, o której myślicie, jest chyba wyssana z palca. Niemcy na media publiczne wydają ponad siedem miliardów euro. Nie możemy się z nimi równać, ale za półtora miliarda złotych można mieć tylko prowincjonalne stacje skazanie na wegetację, tanią globalną rozrywkę i tandetne plecenie trzy po trzy o sprawach krajowych. Na takie media publiczne szkoda wydawać pieniądze podatników, bo one nie wnoszą niczego ponad to, co dają media prywatne. Nowoczesnego społeczeństwa i państwa takie media nie ochronią przed kulturą bylejakości. Żeby media publiczne realnie w Polsce działały, muszą dostać przynajmniej jedną dziesiątą tego, co mają media niemieckie. Czyli dobre dwa razy więcej niż proponuje PiS. Bez tego będziemy skazani na los kulturowej, a potem też politycznej kolonii.

Sprawa mediów publicznych jest dość symptomatyczna. Kierunek niby dobry, ale w detalach problem.

Najgorzej jest tam, gdzie widać rękę Jarosława Gowina. Opowiadanie o ustawie, która wprowadzenie nowej regulacji uzależnia od zniesienia „tak samo istotnej, już istniejącej” – jest dobre w kabarecie, ale nie w programie szanującej się partii. A uchwalanie przepisów na 5 lat to pomysł kompletnie chory.

Dla gospodarki najważniejsza jest trwałość regulacji. Co to jest pięć lat, gdy mowa o poważnej inwestycji? Uchwalicie prawo, ktoś według niego skalkuluje swoją inwestycję, zbierze pieniądze, przygotuje projekty, zbuduje fabrykę albo cokolwiek innego – i już 3-4 lata prysły. A wtedy wy zaczniecie zmieniać prawo. Przecież to dom wariatów.

Irlandia według poważnych analiz zawdzięczała swój sukces temu, że dała inwestorom gwarancję niezmienności warunków działania przez 20 lat. To jest horyzont poważnych przedsięwzięć w gospodarce. A nie jedna prezydencka kadencja. Proszę poprosić Gowina, żeby trochę poczytał, zanim zacznie uszczęśliwiać biznes, bo przy takim obłędzie żadne podatkowe ulgi nas nie uratują.

Podoba mi się natomiast pomysł 500 zł zasiłku na dziecko. To jest dobra inwestycja w przyszłość pod warunkiem, że opowiecie o niej jako o części projektu, w którym dziecko staje się kluczową publiczną inwestycją, a przestaje być prywatną fanaberią rodziców. I podniesienie kwoty wolnej od podatku do 8 tys. zł też mi się podoba, zwłaszcza jeżeli będzie dotyczyło tylko osób z pierwszej grupy podatkowej. Dodałbym tu tylko propozycję prof. Elżbiety Mączyńskiej, prezeski PTE, żeby według jednej zasady oskładkować i opodatkować wszystkie dochody osobiste. To pozwoliłoby efektywnie obniżyć podatki osobiste i składki najmniej zarabiającym, a przy okazji podratowałoby ZUS i NFZ.

Takich dobrych pomysłów jest w programie PiS wiele. Szkoda tylko, że są to zaledwie pomysły, a nie konkretne, przemyślane i przeliczone projekty. Mieliście przecież masę wolnego czasu, żeby to wszystko zrobić. A teraz stawiacie swoją kandydatkę na szefową rządu w głupiej sytuacji. Bo widać grube szwy szybkich rachunków robionych na kolanie, kiedy na przykład podczas katowickiej konwencji Beata Szydło mówi o pięćsetzłotowym dodatku na drugie dziecko: „Zarzucano nam, że to będzie kosztowało 50 mld zł. To kłamstwo, bo 51 proc. rodzin wychowuje tylko jedno dziecko i kwota potrzebna do wypłacenia dodatków to 22 mld”. Czy 50 mld, czy 22 mld – to oczywiście jest ogromna różnica. Ale tak czy tak nie wiemy, jaki będzie realny koszt dla państwowej kasy.

Trzeba by się trochę przyłożyć i policzyć, jak będą działały mnożniki, czyli jak szybko ile z tych pieniędzy wróci do budżetu w postaci różnych podatków. Nie chodzi tylko o VAT. Ważne też, ile i jak opłacanych miejsc pracy dzięki temu dodatkowemu popytowi powstanie, czyli o ile zmaleją wydatki na bezrobotnych, o ile wzrośnie PIT i CIT etc. A to zależy od tego, do jakich grup dochodowych jaka część z tych pieniędzy trafi, jakie są ich style konsumpcji, w jakiej z grubsza sytuacji gospodarczej i podatkowej zamierzacie te dodatki wprowadzić itd. itp.

Są ekonomiści, którzy umieją to dość dokładnie szacować. Trzeba ich poprosić o pomoc, zanim przyszła pani premier wejdzie na mównicę i będzie swojego programu broniła przed konkurencją. Bo gdyby mogła taki rachunek w odpowiedzi na zmasowaną krytykę przedstawić, oponentom kapcie by pospadały. I wtedy merytoryczny wymiar polskiej polityki, o który Pan Prezes apeluje, ze słowa stałby się ciałem. Bo oni też musieliby porobić solidne rachunki, a potem nam je pokazać. I od razy bylibyśmy w trochę lepszej Polsce.

Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną