Partie płacą, obywatele płaczą
Pieniądze polityków, czyli jak finansuje się partie polityczne
Wyniki trzech sondaży (TNS – 73 proc., IBRIS – 74 proc. i CBOS – 75 proc.) wskazują, że na pytanie referendalne Polacy odpowiedzieliby „nie”. A więc skoro nie chcemy tak jak dziś finansować partii, to trzeba poważnie porozmawiać o tym, co nam się w tym systemie nie podoba, co można zmienić i czy rzeczywiście jest on aż tak zły?
Ogólnie biorąc, istnieją dwa sposoby finansowania ugrupowań: albo ze składek członkowskich i darowizn sympatyków albo z budżetu państwa. W praktyce często funkcjonuje model mieszany, gdzie jest zarówno dotacja państwowa, składki, jak i kontrolowane oraz limitowane wpłaty osób prywatnych. Ma to powodować, że partia może utrzymać niezależność, bo ma zapas finansowy gwarantowany ustawą, ale też pozwala korzystać z hojności zwolenników. Dotacja z budżetu ma jeszcze jeden sens: czyni z partii podmioty niejako państwowe, włącza je do systemu i nakłada na nie obowiązek kierowania się dobrem publicznym, na podobnej zasadzie, jak działają inne publiczne instytucje. W tym właśnie kierunku poszły polskie rozwiązania.
Uchwalone przez Sejm wiosną 2001 r. rewolucyjne, jak na tamte czasy, przepisy o finansowaniu partii politycznych przede wszystkim z budżetu państwa, miały być remedium na skandale finansowe, które wybuchały w latach 90. .Przed wprowadzeniem zmian partie mogły prowadzić działalność gospodarczą, posiadać udziały w spółkach, a przede wszystkim zbierać środki bez ujawniania źródła. Groziło to nielegalnym lobbingiem i kupowaniem przez biznesmenów przychylności polityków. Przepychanki w sprawie zapisów ustawy były ostre, ale ostatecznie politycy zgodzili się, by anonimowe finansowanie zastąpić kontrolowanym i jawnym, z budżetu państwa.