Zapaść wymiaru sprawiedliwości w Polsce – tak opisywaliśmy stan rzeczy kilkanaście lat temu. Alarm podnosił Instytut Spraw Publicznych, który zebrał ekspertyzy w ogromnym tomie – „Przyszłość polskiego wymiaru sprawiedliwości”. Mimo poprawy, zwłaszcza mizerii materialnej i technicznej, i z górą 20 ministrów od 1989 r. – większość problemów pozostała. Największy – wizerunkowy. Afera podsłuchowa, która obaliła pół rządu, pozostaje tajemnicą bez rozliczenia. Główny podejrzany, jak słyszymy, współpracował z aparatem ścigania. Sprawy głośne na cały kraj prowadzone są niemrawo. Amber Gold przy oszustwie Bernarda Madoffa to kradzież kieszonkowa, ale kary nie widać na horyzoncie. Poszkodowani klienci zgłaszali się już trzy lata temu, jest wprawdzie akt oskarżenia, ale trudno liczyć na szybki osąd, bo akta zajęły ciężarówkę: 17 tys. tomów. Nieprzerwanie od 1989 r. rośnie liczba tak spraw karnych, jak i cywilnych kierowanych do sądów. O ile w 1989 r. wpłynęło do nich nieco ponad 2 mln spraw, to już w 2000 r. prawie 7,4 mln, a teraz rozpatrują 15 mln rocznie. Prawie siedem razy więcej!
Po doświadczeniach PRL nowe demokratyczne państwo podjęło ambitne zadanie, by to niezawisłym sądom powierzyć rozstrzyganie możliwie największej liczby skarg, sporów i konfliktów, także pretensji obywateli do władz. Ale bez rozeznania sił i środków. Na przykład konstytucja z 1997 r. nakazała, by w ciągu czterech lat sprawy dawnych kolegiów do spraw wykroczeń przekazać sądom. Było to zadanie na wyrost – bez diagnozy, czy przeciążony system może przyjąć prawie milion dodatkowych spraw mimo ewidentnych braków: finansowych, organizacyjnych, technicznych i kadrowych.