Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

In vitro ad absurdum

Dlaczego Kościół walczy ze sztucznym zapłodnieniem

Mimo czytelnych krytycznych wypowiedzi kościelnych autorytetów trudno rozstrzygnąć, jak Kościół zapatruje się na metodę in vitro i jej dopuszczalność. Mimo czytelnych krytycznych wypowiedzi kościelnych autorytetów trudno rozstrzygnąć, jak Kościół zapatruje się na metodę in vitro i jej dopuszczalność. Jose Antonio Penas/Science Photo Library / EAST NEWS
Dlaczego akurat w sprawie in vitro Kościół zajmuje tak niezwykle ostre stanowisko i tak bardzo je nagłaśnia?
Jan Woleński - filozof analityczny, logik i epistemolog, teoretyk prawa oraz filozof języka, emerytowany profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego.Danuta Węgiel/Fotonova Jan Woleński - filozof analityczny, logik i epistemolog, teoretyk prawa oraz filozof języka, emerytowany profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Będę argumentował, że ostatnie poczynania Kościoła katolickiego w sprawie ustawy regulującej procedurę in vitro są przede wszystkim elementem gry politycznej, aczkolwiek ubranej w kostium moralno-teologiczny. Nie twierdzę, że Kościół opowiada się za swoją aksjologią instrumentalnie lub nieszczerze. Przez Kościół katolicki w Polsce rozumiem tutaj jego oficjalną reprezentację, tj. episkopat, oraz tych kapłanów niższego szczebla i katolików świeckich, którzy podzielają oświadczenia hierarchów w tej kwestii czy też je rozwijają.

Ma on oczywiście pełne prawo do wyrażania swoich opinii w dowolnej sprawie, a także przedsiębrania praktycznych kroków dla realizacji celów, jakie sobie stawia, również za pomocą nacisku na polityków deklarujących się jako katolicy. Z drugiej strony, Kościół nie może tłumaczyć swoich działań w taki sposób: „Ponieważ reprezentujemy nadprzyrodzony porządek rzeczy, a priori mamy rację w takiej to a takiej sprawie, a wszyscy, niezależnie od tego, czy wierzą lub jak wierzą, są zobowiązani do respektowania naszych zasad”.

Kwestia wiary

Przypomnę, że opracowanie metody sztucznego zapłodnienia przyniosło Robertowi Edwardsowi Nagrodę Nobla w 2010 r. Czy trzeba być zwolennikiem sztucznego zapłodnienia dlatego właśnie, że stosowana metoda okazała się sukcesem naukowym? Oczywiście, że nie i całkiem zrozumiałe jest preferowanie naturalnych sposobów prokreacji czy innych niż in vitro sposobów leczenia niepłodności.

Dlatego katolicki oficjalny (w sensie wypowiedzi najwyższych kościelnych autorytetów) sprzeciw wobec tej metody niekoniecznie dziwi. Wszelako informacja o naukowym uhonorowaniu Edwardsa jest starannie przemilczana przez kościelnych przeciwników metody in vitro, świeckich i duchownych. To od razu nasuwa przypuszczenie, że pomijanie kontekstu naukowego metody in vitro jest zwyczajną i nieuczciwą manipulacją argumentacyjną, podobnie jak przytaczanie rzekomo licznych przypadków poronień, nieprawidłowej ciąży czy nawet wyglądu dzieci urodzonych po sztucznym zapłodnieniu. Dyskusja tych kwestii dotyka materii empirycznych i można ewentualnie liczyć na zmianę kościelnego stanowiska wobec metody in vitro pod wpływem wiedzy biologiczno-medycznej.

Mimo czytelnych krytycznych wypowiedzi kościelnych autorytetów trudno rozstrzygnąć, jak Kościół zapatruje się na metodę in vitro i jej dopuszczalność. Ograniczam się zatem do tego, co można wyprowadzić z enuncjacji polskich biskupów.

Zarodek ludzki, niezależnie od tego, czy powstał naturalnie czy sztucznie, jest uważany za osobę ludzką. Z biologicznego punktu widzenia jest to kwalifikacja całkowicie arbitralna. Wszelako rzecz tak naprawdę nie dotyczy biologii, lecz teologii. Zarodek, wedle antropologii teologicznej, jest osobą, ponieważ został wyposażony przez Boga w duszę nieśmiertelną. To jest kwestia wiary, a nie dyskusji naukowej. Nie jest prawdą, że Kościół katolicki od zawsze uznawał, że człowieczeństwo przysługuje już zarodkowi. Tomasz z Akwinu uważał, że dusza (w sensie teologicznym) pojawia się u człowieka kilkadziesiąt dni po poczęciu. Na to obrońcy doktryny katolickiej powiadają, że Tomasz dysponował ograniczoną wiedzą przyrodniczą i dlatego pomylił się w swojej teorii. Jest to bardzo grube nieporozumienie. Tomasz albo rozwiązywał problem biologiczny, albo teologiczny. Jeśli pierwszy, to rzeczywiście jego wiedza była ograniczona, ale jeśli drugi, to nie wiadomo, jak mają się przesłanki przyrodnicze do konkluzji teologicznych. Filozof lub teolog katolicki może wierzyć, że nauki przyrodnicze potwierdzają teologię, ale powinien powstrzymać się od narzucania swego poglądu innym. Jakoż zdecydowana większość współczesnych filozofów i przyrodników nie uznaje zarodka za osobę ludzką.

Problematyczność katolickiej nauki o statusie zarodka ludzkiego może być dodatkowo zilustrowana prostymi uwagami o rozwoju tej doktryny. Aborcja została uznana za zabójstwo dopiero w 1869 r. (przez Piusa IX). Jest jednak rzeczą ciekawą, że prawo karne, np. polski kodeks z 1932 r., chociaż pozostający pod wpływem katolicyzmu, nie traktowało aborcji jako zabicia człowieka – był to odrębny typ przestępstwa. Ciągle, tj. od 1869 r., trwają dyskusje o dopuszczalności aborcji w pewnych przypadkach, a o ile mi wiadomo, także o tym, czy papieski sprzeciw wobec przerywania ciąży może być kwalifikowany jako przykład nieomylności w sprawach wiary.

Polscy biskupi uznali, że metoda in vitro może być podciągnięta pod aborcję lub jakąś inną formę zabicia człowieka. Jest to teoria absurdalna z biologicznego punktu widzenia i wręcz gorsząca w perspektywie moralnej. To drugie łatwo dostrzec, chociażby porównując przerwanie procesu rozwoju życia drogą aborcji z obumarciem zamrożonego zarodka. Identyfikacja tych rzeczy jest objawem patologii moralnej, dodatkowo spotęgowanej zaleceniem: „Jeśli nie możesz wyleczyć niepłodności, nie korzystaj ze sztucznego zapłodnienia, tylko pogódź się z losem zesłanym przez Boga” – zwyczajnie niegodziwym, o ile adresowanym do kobiety mogącej zostać matką tylko w wyniku in vitro.

Cóż takiego zawiera ustawa o in vitro? Ani nie nakazuje korzystania z tej metody, ani nawet nie zezwala na to, co było wcześniej zakazane. Ogranicza się do uporządkowania pewnych spraw z prawnego punktu widzenia, zgodnie z rozwiązaniami przyjętymi w innych krajach. Wszelako uchwalenie tej ustawy i jej podpisanie przez prezydenta RP spowodowało bezprecedensowy atak Kościoła (w przyjętym tutaj rozumieniu) na parlamentarzystów i Bronisława Komorowskiego. Stwierdzano, że są automatycznie ekskomunikowani, wzywano do skorzystania z tej kary, formułowano zalecenia w sprawie kontroli, czy poszczególne osoby korzystają z pełnego zakresu praktyk religijnych, a także domagano się publicznego wyznawania win i dokonania stosownego zadośćuczynienia.

Przekroczone granice

Niektórzy biskupi rychło zdali sobie sprawę z teologicznej absurdalności tego rodzaju dywagacji i wyjaśnili, że kwestia ewentualnych kar kościelnych jest dość skomplikowana. Natężenie inwektyw pod adresem ustępującego prezydenta RP nie dziwi, gdy przyjmie się hipotezę, że kościelna kampania miała na celu nie obronę wartości moralnych, ale zwyczajny cel polityczny polegający na dyskryminacji tej opcji politycznej, która jest identyfikowana z Bronisławem Komorowskim.

Skoro Kościół tak ostro zareagował na in vitro, rodzi się pytanie, dlaczego nie ekskomunikuje polityków, w tym także bliskich sobie, za grzech zaniechania w postaci braku inicjatywy ustawodawczej w sprawie całkowitego zakazu rozwodów, także jednoznacznie kwalifikowanej przez nienaruszalne prawo naturalne? Wyjaśnienie tolerancji Kościoła w tej materii jest proste, gdyż próba wykluczenia rozwodów na pewno skończyłaby się zdecydowanym wezwaniem Kościoła do zamknięcia drzwi z drugiej strony. Kampania w sprawie in vitro jest prosta, bo dotyka niewielu osób i przy totalnej niewiedzy ogółu, na czym polega sztuczne zapłodnienie, używanie argumentu o zabijaniu ludzi w postaci sztucznie wytworzonych zarodków przynosi pożądane efekty polityczne.

Kościół jest instytucją z tego świata i podlega ocenie wedle takich samych kryteriów jak każda inna organizująca jakiś fragment życia społecznego. To nie implikuje, że Kościół jest z natury zły, jak sądzą niektórzy niewierzący. Z drugiej strony, żadne przeszłe czy obecne zasługi Kościoła, których wcale niemało, np. w latach 80., nie immunizują go przed krytyką i odpowiedzialnością nawet prawną za to, co czyni. Jeśli Kościół czy też jakiś jego przedstawiciel uważa, że konkretna osoba pełniąca funkcję głowy państwa jest gorsza od nazistów i komunistów, jego sprawa, ale musi się liczyć z prawnymi konsekwencjami wyrażania takich opinii, niezależnie od tego, czy jest biskupem czy nie.

Udział Kościoła w grze politycznej, aczkolwiek, powtórzmy, dopuszczalny, przynosi całkiem konkretne szkody. Kwestionowanie prawa (dotyczy to nie tylko ustawy o in vitro, ale także tzw. konwencji antyprzemocowej czy ustawy o uzgadnianiu płci; nie chodzi przy tym tylko o krytykę, ale o wzywanie do niestosowania prawa) uchwalonego w ramach normalnego ładu demokratycznego i zgodnego z tendencjami światowymi jest psuciem państwa, i to w sytuacji, w której Kościół je uznał, podpisując stosowną umowę międzynarodową.

Wszystkie rządy po 1989 r. ponoszą odpowiedzialność za tolerowanie wielu destrukcyjnych działań Kościoła wobec państwa i społeczeństwa. Wielokrotnie zwracano uwagę władzom państwowym, że mają zadbać o to, aby konstytucyjne zasady działania Kościoła były przestrzegane. Czynili to np. sygnatariusze (w tym niżej podpisany) zeszłorocznego apelu przeciw klerykalizacji kraju. Odpowiedź nie nadeszła, a władze zwykle chowały głowę w piasek. Nikt nie protestował, gdy bp Zawistowski publicznie obrażał niewierzących w obecności prezydenta RP, a kard. Müller, przewodniczący Kongregacji Nauki Wiary, wzywał, także w obecności głowy państwa, do nieprzestrzegania prawa stanowionego, w imię poszanowania prawa natury w wersji katolickiej. Bronisław Komorowski był słusznie urażony nawałnicą inwektyw pod jego adresem. Zaapelował o to, aby państwo i Kościół pozostawały w przyjaznym rozdziale. To błędna postawa. Rozdział Kościoła od państwa (czy też autonomia obu podmiotów) to reguła prawna, a to, czy obie te instytucje są sobie przyjazne czy nie, jest stanem faktycznym. Jasne, że dochodzi do konfliktów pomiędzy tronem i ołtarzem, by użyć starej metafory. Zawsze tak było i zapewne będzie. To nie powinno ani dziwić, ani gorszyć. Są jednak pewne granice, których przekroczenie świadczy o tym, że źle dzieje się w państwie duńskim lub jakimkolwiek innym. Kościół polski przekroczył te granice i tym samym jego poczynania są groźne dla racjonalnego biegu spraw w naszym kraju. Jeśli sprawdzą się prognozy wyborcze, ministrowie (gender jest tu istotny) dodatkowo staną się ministrantami, a „strażnik żyrandola” obejmie jakże zaszczytną funkcję „pierwszego baldachimowego”. Czy tego chcemy?

***

Jan Woleński - filozof analityczny, logik i epistemolog, teoretyk prawa oraz filozof języka, emerytowany profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego, członek PAN, PAU, Academia Europea i Międzynarodowego Instytutu Filozofii. Jest uważany za kontynuatora tradycji szkoły lwowsko-warszawskiej.

Polityka 34.2015 (3023) z dnia 18.08.2015; Społeczeństwo; s. 36
Oryginalny tytuł tekstu: "In vitro ad absurdum"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną