Gładki PiS i prawdziwy PiS
PiS na konwencji wciąż swoje: Obecna Polska to kraj w ruinie
Z precyzyjnie wyreżyserowanej przez politycznych piarowców do mediów przebić się miały zapewne, po pierwsze, mobilizujące i tonujące komunikaty Jarosława Kaczyńskiego w rodzaju: „Nie możemy w tym momencie myśleć o żadnym rewanżu, żadnym odwecie” czy „To nie sondaże zwyciężają. (…) Czas na owacje będzie po 25 października”.
Po drugie zaś – wizerunek kandydatki na premiera (a jednak!) Beaty Szydło. Stąd więc chwyt ze stertą tekstów, które mają być projektami ustaw do przegłosowania w parlamencie.
Rzecz w tym, że nie można było wyeliminować wśród „drużyny Prawa i Sprawiedliwości – Zjednoczonej Prawicy” nastroju triumfalizmu oraz, co najgorsze, niechęci do dotychczasowej Polski.
Oto rolnik spod Stargardu Szczecińskiego żalił się, że musi walczyć o obronę „naszej polskiej ziemi” (także na „mrozie i śniegu”), bo władza oddaje grunty obcokrajowcom, a sala wołała po adresem państwa polskiego: „hańba, hańba”.
Przedsiębiorca z Pcimia przekonywał, że kraj ma wielki „potencjał osobowy” (w tym „piękną młodzież i śliczne kobiety”, jesteśmy też „piękni wewnętrznie”), ale niestety przez 25 ostatnich lat ten potencjał był marnowany, bo ten „piękny kraj” był „słabo” zarządzany. Po czym wzywał, żeby było jak najmniej „państwa w państwie”.
Emerytka mówiła o niskich emeryturach oraz o braku szans rozwoju dla dzieci i wnuków. Z kolei student politologii skarżył się już po imieniu na PO i Bronisława Komorowskiego – że to ich winą są umowy śmieciowe i wyjazdy za granicę oraz że młodym „zabrano nadzieję”. On już wprost wzywał do wręczenia rządzącym „czerwonej kartki” i głosowania na PiS.
Była wreszcie przedstawicielka „polskich rodzin” z patetyczną opowieścią o miłości do Ojczyzny jako miłości do Matki, ale też kpiną, że dogoniliśmy Zachód, bo mamy „globalne ceny”.
Komunikat był więc w sumie tyleż prosty, co znany: obecna Polska to kraj w ruinie. Tej fałszywej tezie – czy po prostu: temu kłamstwu – towarzyszyły obrazki mogące budzić różne inne skojarzenia. A to sala skandująca miarowo na wezwanie „Zwyciężymy”, „Beata, Beata”, „Jarosław, Jarosław”. A to stojący w pierwszym szeregu były szef CBA, skazany za bezprawne prowokacje i nadużycia władzy Mariusz Kamiński (na dodatek to właśnie w związku z nim jego partyjni koledzy zapowiadali, że po zwycięstwie trzeba będzie rozliczyć sędziów, którzy wydali ów wyrok).
Ale i przemówienie Beaty Szydło mówi wiele, zwłaszcza w powiązaniu z reakcją sali. Namaszczona już przez PiS na szefa rządu deklarowała, że jest osobą konkretną i jeśli coś mówi, to nie obiecuje, a realizuje. Rzecz w tym, że zaprezentowany przez nią pakiet priorytetowych rozwiązań znowu sprowadził się do rzucania mniej lub bardziej słusznych haseł (wsparcie rolników i przedsiębiorców, uszczelnienie VAT, pomoc dla rodzin, dodatkowe dochody dla budżetu) i… pokazania pliku papierów – a bez przedstawienia najistotniejszych konkretów. Bo trudno uznać za poważne rozwiązanie pomysł wprowadzenia minimalnej stawki godzinowej w wysokości 12 złotych brutto...
Brakuje wciąż odpowiedzi na podstawowe pytanie, skąd państwo pod ewentualnymi rządami PiS brałoby pieniądze na realizację takich obietnic – bo ulubiona teza Beaty Szydło, że „w Polsce nie trzeba nikomu zabierać, a tylko uczciwie rządzić”, trąca o marzycielstwo, niekompetencję lub, co równie groźne – o bezwzględny cynizm. Sala zaś, co też znamienne, szczególnie owacyjnie przyjęła zapowiedź opodatkowania „sieci wielkopowierzchniowych”, którą liderka PiS podała w prostym – by tak rzec, narodowo-socjalistycznym sosie – nie tylko jako źródła kasy, ale i wsparcia dla „polskich firm rodzinnych”.