Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Bilet bez miejscówki

Polska wojna o uchodźców

Uchodźcy syryjscy na granicy węgiersko-serbskiej. Uchodźcy syryjscy na granicy węgiersko-serbskiej. Łukasz Dejnarowicz / Forum
Targujemy się, ale moglibyśmy przyjąć nawet 100 tys. uchodźców. Przecież i tak wiadomo, że zaraz uciekną do Niemiec lub do Skandynawii. Gdyby mieli zostać i gdybyśmy naprawdę chcieli ich w Polsce przyjąć i zatrzymać, musimy jeszcze sporo u nas zmienić.
Omar Al-Shehabi, Palestyńczyk. Uważa, że Polacy są narodem otwartym, acz niepozbawionym uprzedzeń.Leszek Zych/Polityka Omar Al-Shehabi, Palestyńczyk. Uważa, że Polacy są narodem otwartym, acz niepozbawionym uprzedzeń.
Anwar, Syryjczyk. Prowadzi bar w Warszawie. Polaków lubi i chciałby ich karmić. Trochę się tylko martwi, że interes idzie słabo – Polacy mało jadają na mieście.Anna Musiałówna/Polityka Anwar, Syryjczyk. Prowadzi bar w Warszawie. Polaków lubi i chciałby ich karmić. Trochę się tylko martwi, że interes idzie słabo – Polacy mało jadają na mieście.

Artykuł w wersji audio

Według ostatnich deklaracji rządu w ciągu najbliższych dwóch lat Polska przyjmie kilka tysięcy uchodźców. Być może – nawet oczekiwane przez Unię i wyliczone algorytmem Junckera – 11 287 osób. To niewiele. Aktualizowane na bieżąco statystyki dotyczące liczby osób, które nielegalnie przekroczyły granice Unii Europejskiej, od początku tego roku obejmują ponad 300 tys. osób, choć niektóre źródła podają już nawet pół miliona. I wielka wędrówka ludów wciąż trwa.

„Musimy pomagać, to nasz moralny obowiązek” – piszą na internetowych forach zwolennicy przyjęcia do Polski uchodźców i zwołują w wielu miastach manifestacje solidarności. „Zamiast Arabów i Murzynów Polska powinna najpierw sprowadzić Polaków ze Wschodu” – taki przekaz płynął choćby z przemówienia Beaty Szydło.

W Sejmie awantura: terrorystami straszy Beata Kempa ze Zjednoczonej Prawicy, lawirowanie i kłamstwa w sprawie planów przyjęcia uchodźców zarzuca PO Przemysław Wipler z partii KORWiN, a Mariusz Błaszczak z PiS przekonuje, że w ogóle nie ma żadnych uchodźców, bo przecież oni jadą do nas z Węgier, Włoch i Grecji, więc nie mają prawa nazywać siebie uchodźcami.

Trwa przerzucanie się definicjami – kim właściwie jest uchodźca, uciekinier, a kim imigrant ekonomiczny. Oraz odpowiedzialnością – prawica wytyka rządowi uległość wobec Unii Europejskiej i Niemiec, a lewica niejednoznaczność i chaotyczność w podejmowaniu decyzji.

Bardzo bliski wschód

Pierwszy poranny pociąg przyjeżdża z Brześcia do Terespola po siódmej. Wychodzą z niego grupkami – po kilka, kilkanaście, czasem po kilkadziesiąt osób i ustawiają się w kolejce na przejściu granicznym. Proszą o azyl, bo jeśli nie poproszą wprost, odbijają się od granicy i muszą jechać z powrotem.

Przejście graniczne w Terespolu to na razie główna brama, przez którą uchodźcy przedostają się do Polski – ponad 90 proc. wniosków o azyl składanych jest właśnie tu. I niezmiennie najwięcej z nich od wielu już lat pochodzi od Czeczenów (w statystykach urzędowych występujących jako obywatele Rosji). Syryjska i iracka fala wciąż jeszcze nas omija.

Od samego początku, czyli od 1992 r., kiedy Polska zaczęła przyjmować uchodźców, struktura narodowościowa osób, które szukają w Polsce ochrony, niewiele się zmienia. Są to głównie przyjezdni z Kaukazu (Czeczenia, Gruzja) oraz nasi sąsiedzi zza wschodniej granicy (Ukraina, Białoruś). Konwencja genewska z 1951 r. mówi, że uchodźcą jest osoba, która przebywa poza krajem swego pochodzenia i posiada uzasadnioną obawę przed prześladowaniem w tym kraju ze względu na rasę, religię, narodowość, poglądy polityczne lub przynależność do określonej grupy społecznej – a więc opuszczenie przez nią kraju jest przymusowe, a nie dobrowolne, jak w przypadku tak często wspominanych obecnie migrantów ekonomicznych.

Przez ostatnie lata mieliśmy do czynienia z kilkoma falami napływu ludzi, którzy uważali, że ich życie było zagrożone. Lata 2009 i 2012 to dwie fale napływu do Polski Gruzinów, najpierw tych zachęconych obietnicami prezydenta Kaczyńskiego, który aktywnie wspierał prezydenta Saakaszwilego w sporze z Rosją o Osetię Południową i deklarował pomoc narodowi gruzińskiemu, a potem politycznej opozycji będącej z Saakaszwilim w konflikcie.

Z kolei 2014 r. to natężenie przyjazdów z ogarniętej wojną Ukrainy – Ukraińcy wyprzedzili wtedy Gruzinów i stali się drugą po Czeczenach najliczniej reprezentowaną narodowością poszukującą w Polsce azylu. Jednocześnie przyjazdy osób pochodzących z krajów Bliskiego Wschodu, gdzie wojenne konflikty skutkowały ucieczkami tysięcy, a nawet milionów ludzi (Irak, Afganistan, a zwłaszcza Syria), były u nas zupełnie śladowe, sięgające najwyżej kilkuset osób.

Tak naprawdę jednak osoby przyjeżdżające do Polski w poszukiwaniu azylu, w porównaniu z liczbą imigrantów trafiających do nas na studia lub do pracy, to margines. W pierwszej połowie 2015 r. wojewodowie wydali w sumie ponad 35 tys. decyzji pozytywnych w sprawie legalizacji pobytu w Polsce (pobyt czasowy, stały lub rezydenta UE), w tym ponad połowę dla Ukraińców (19,2 tys.). Poza tym najliczniejsze obywatelstwa to: Chiny – 1,8 tys., Białoruś – 1,7 tys., Wietnam – 1,6 tys., Rosja – 1,2 tys. oraz Turcja – 1 tys.

Tymczasem do końca sierpnia 2015 r. na 6,7 tys. wniosków, które trafiły do szefa Urzędu ds. Cudzoziemców, odpowiedzialnego za przyznawanie azylu i opiekę nad uchodźcami w Polsce, ponad połowa (3,8 tys.) złożona została przez Czeczenów, na drugim miejscu plasowali się Ukraińcy (1,6 tys.), a na trzecim Gruzini (292).

Czym innym jednak jest liczba złożonych wniosków o status uchodźcy, a czym innym liczba przyznanych: na tle innych europejskich krajów ta proporcja jest u nas bardzo niska – w 2014 r. wynosiła 16 proc., a w 2015 r. spadła do 14 proc.

Doświadczyli tego zarówno Ukraińcy, jak i Gruzini. Władze polskie uznały, że mimo konfliktów zbrojnych toczących się na części terytorium lub problemów politycznych ich kraje są jednak w stanie zapewnić im bezpieczeństwo, więc wnioski o nadanie statusu uchodźcy zostały przez Polskę odrzucone albo – częściej – umorzone. Umorzenia to osobna kwestia. Biorą się przede wszystkim z tego, że wielu kandydatów na uchodźców nie czeka wcale w Polsce na rozpatrzenie ich sprawy, tylko od razu przejeżdża dalej, do Niemiec lub innych krajów Europy Zachodniej.

Przyjazdy–wyjazdy

Wróćmy na przejście graniczne w Terespolu, żeby prześledzić polskie procedury. Po złożeniu wniosku, wstępnym przesłuchaniu i pobraniu odcisków palców Straż Graniczna przystępuje do weryfikacji przybyłych, przede wszystkim próbując sprawdzić, czy nie stanowią zagrożenia dla Polski. Jeśli wszystko przebiegnie pozytywnie, ubiegający się o status uchodźcy ma 48 godzin, aby samodzielnie stawić się w tzw. ośrodku recepcyjnym (najbliższy Terespola jest w Białej Podlaskiej, oddalony o 33 km), skąd następnie trafi do docelowego ośrodka dla cudzoziemców, gdzie oczekiwać będzie na decyzję (w całej Polsce jest 11 takich ośrodków i w sumie dysponują 3136 miejscami, choć obecnie wolnych jest tylko 500).

I to właśnie na tej 33-kilometrowej trasie, według statystyk Straży Granicznej, przepada już jedna trzecia cudzoziemców, którzy złożyli wnioski o nadanie statusu uchodźcy. Nie docierają nawet do ośrodka recepcyjnego. Uciekają, najczęściej dzięki już wcześniej umówionym transportom. Członkowie rodziny lub znajomi, którym wcześniej udało się osiedlić na Zachodzie, przyjeżdżają po nich i zabierają samochodami z niemieckimi lub austriackimi rejestracjami. Ci bez kontaktów radzą sobie na własną rękę, opłacają np. prywatnych przewoźników.

I właściwie można by powiedzieć, że to dla nas żaden problem – chcą jechać gdzie indziej, to niech jadą, ich wybór – gdyby nie to, że w rezultacie większość z tych uciekinierów prędzej czy później może być do Polski odesłana.

Dzieje się tak za sprawą Konwencji Dublińskiej, którą Polska ratyfikowała wraz z przystąpieniem do Unii Europejskiej i strefy Schengen. Według jej postanowień człowiek, który w danym kraju złoży swój pierwszy wniosek o nadanie statusu uchodźcy, staje się do tego państwa przypisany do czasu, aż jego decyzja nie zostanie rozpatrzona, a w razie ucieczki na terytorium innego państwa, cofnięty do „kraju pierwszego kontaktu”. System ten odciąża kraje Europy Zachodniej, do których kieruje się większość uchodźców i które nie muszą dzięki niemu po raz drugi rozpoznawać wniosku tej samej osoby – obciąża natomiast bardziej państwa na granicach Unii, w tym m.in. Polskę, Węgry czy Grecję, dokąd uchodźcy spoza UE trafiają przeważnie w pierwszej kolejności.

Statystyki Dublina, jak potocznie się je nazywa, pokazują jasno, że Polska nie jest terenem atrakcyjnym dla uchodźców. Od 2014 r. nagromadziło się już 11 tys. osób, które powinny zostać do Polski odesłane (głównie z Niemiec, Austrii, Francji i Szwecji), a jedynie 334, które to Polska ma odesłać do innego kraju.

Co więcej, cofnięcia nie pozostają bez konsekwencji dla samych imigrantów. Zgodnie z przepisami polskiej ustawy o cudzoziemcach (w nowej formie weszła w życie 1 maja 2014 r.) osoba, która złamała prawo i nielegalnie przekroczyła granicę (będąc np. właśnie w procedurze uchodźczej), powinna zostać skierowana do ośrodka strzeżonego.

W ciągu ostatnich lat ośrodki strzeżone budziły sporo kontrowersji. W 2012 r. grupa ponad 70 osób, przede wszystkim Gruzinów, w czterech ośrodkach (wszystkich jest sześć, zarządza nimi Straż Graniczna) zorganizowała strajk głodowy. Za sprawą listu jednej z protestujących, Ekateriny Lemondżawy, do mediów dotarły wtedy sygnały o nieludzkich warunkach panujących wewnątrz, kratach w oknach, przetrzymywaniu w ośrodkach dzieci i kobiet w ciąży, braku odpowiedniej opieki medycznej oraz więziennym reżimie. Ministerstwo Spraw Wewnętrznych zorganizowało razem z grupą przedstawicieli organizacji pozarządowych monitoring w ośrodkach strzeżonych. W rezultacie poprawiły się nieco reguły dotyczące umieszczania w nich cudzoziemców, choć organizacje pozarządowe wciąż donoszą, że trafiają tam dzieci (stanowią czasem nawet jedną czwartą osadzonych). Według zapowiedzi z okien mają zniknąć też kraty – jednak proces jest rozłożony w czasie i usuwane będą aż do końca 2017 r.

Organizacje zamiast organizacji

Załóżmy jednak, że ubiegający się o status uchodźcy nie uciekł, nie został cofnięty, ale cierpliwie oczekuje na decyzję w swojej sprawie w polskim ośrodku dla cudzoziemców.

Czekanie wymaga cierpliwości, ponieważ średni czas rozpatrzenia wniosku przez szefa Urzędu ds. Cudzoziemców to obecnie 5 miesięcy i 8 dni. Choć Helsińska Fundacja Praw Człowieka z łatwością wylicza trafiające do nich przypadki cudzoziemców, których postępowania w pierwszej instancji trwają nawet kilka lat.

Procedura wydłuża się zwłaszcza w przypadkach osób pochodzących z mniej nam znanych krajów. Ostatnio zetknęliśmy się np. z kobietą z Bangladeszu, która na decyzję czekała trzy lata, po czym jej wniosek został negatywnie rozpatrzony. Inny skrajny przypadek to Kameruńczyk – tu czas oczekiwania wyniósł cztery lata – mówią Maja Łysienia i Jacek Białas z Programu Pomocy Prawnej dla Uchodźców i Migrantów HFPC.

Osoba czekająca na nadanie statusu uchodźcy przez 6 miesięcy nie ma prawa podjąć legalnej pracy. Jeśli nie pracuje na czarno, na życie muszą jej wystarczyć pieniądze z zasiłku: 50 zł miesięcznie kieszonkowego plus ewentualnie 9 zł dziennie na wyżywienie dla dziecka, które chodzi do szkoły.

Z braku zajęć oraz pieniędzy ośrodki dla cudzoziemców to inkubatory depresji oraz konfliktów – jak to zwykle bywa, gdy na małej powierzchni przebywa ze sobą duża grupa ludzi, często wyznawców innych religii i obyczajów (głośnym ostatnio przypadkiem był nagrany i wrzucony do internetu film z ośrodka dla cudzoziemców w Lininie, na którym Czeczeni kłócą się z Ukraińcami i Gruzinami o zasady panujące w ośrodku, wykrzykując, że tu jest państwo islamskie). Kierownicy ośrodków przyznają, że po paru miesiącach pobytu bardzo często dochodzi do ucieczek.

Osoby lepiej wykształcone, ambitniejsze i bardziej zaradne zwykle dość szybko decydują się więc na tzw. prywatę, czyli życie poza ośrodkiem. Zgodnie z prawem, czekającym w Polsce na azyl, ale nie zamieszkującym w ośrodku, przysługuje zasiłek wysokości 750 zł na osobę miesięcznie (dla czteroosobowej rodziny to 1500 zł). W 2015 r. już dwie trzecie osób pobierających zasiłki mieszkało poza ośrodkami.

Skromne pieniądze zapewnia kandydatom na uchodźców państwo (według wyliczeń MSW miesięczny koszt utrzymania cudzoziemca ubiegającego się o status uchodźcy wynosi obecnie 1380 zł) – ale cała pomoc życiowa w praktyce spada na organizacje pozarządowe. Chodzi przede wszystkim o porady prawne, zajęcia integracyjne dla dzieci, kursy orientacji kulturowej, pomoc w nauce języka polskiego czy nawet pomoc w szkołach podczas zajęć, w których biorą udział uchodźcze dzieci (zatrudnienie asystenta kulturowego leży w gestii dyrektora szkoły, który – jeśli ma wolne środki – najczęściej zatrudnia pracownika organizacji pozarządowej, często wspieranej przez projekty unijne). Ale jak wiadomo organizacje pozarządowe żyją z dotacji. W czerwcu tego roku zakończył się dla NGO poprzedni okres finansowania z Funduszu Azylu, Migracji i Integracji na projekty prawne i integracyjne. Kolejny miał zacząć się w lipcu, jednak MSW do tej pory nie rozpatrzyło wniosków, w związku z czym wiele organizacji musiało zawiesić działalność lub ograniczyć liczbę pracowników.

Liczba projektów skierowanych do cudzoziemców lub lokalnej społeczności żyjącej w pobliżu ośrodków dla cudzoziemców wynosiła do tej pory co najmniej kilkadziesiąt. Teraz zostały dwa. MSW uspokaja, że do początku października wszystkie wnioski zostaną już rozpatrzone, pieniądze na nowo popłyną i przestój się zakończy.

Integracja czy alienacja?

Jeśli mimo wielu trudności i długiego oczekiwania cudzoziemcowi uda się w końcu otrzymać w Polsce status uchodźcy lub ewentualnie inny, alternatywny rodzaj międzynarodowej ochrony (ochrona uzupełniająca lub pobyt tolerowany) – tak jak w tym roku udało się to 471 osobom (m.in. 167 Czeczenom, 153 Syryjczykom i 37 Irakijczykom), to tak naprawdę dopiero teraz zaczynają się dla niego schody.

Bo odcięty przez dłuższy czas od realnego życia musi teraz zmierzyć się z rzeczywistością, będąc nagle w posiadaniu praw właściwie równych każdemu polskiemu obywatelowi (osoba ze statusem uchodźcy nie ma prawa jedynie głosować).

W 2013 r. Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej przygotowało projekt dokumentu o nazwie „Polska polityka integracji cudzoziemców – założenia i wytyczne”, gdzie znalazły się m.in. krytyczne uwagi o obecnym systemie wsparcia cudzoziemców w uzyskaniu mieszkania, pomocy prawnej czy indywidualnych programów integracji, które trwają rok po otrzymaniu statusu uchodźcy (obecnie korzysta z niego tylko tzw. głowa rodziny, a pomoc otrzymywana w Powiatowym Centrum Pomocy Rodzinie sprowadza się głównie do poboru świadczeń i lekcji polskiego). Napisano o potrzebie powszechnego wprowadzenia asystentów dla nauczycieli w szkołach, gdzie uczą się uchodźcy, oraz konieczności podniesienia poziomu wiedzy na temat cudzoziemców wśród Polaków.

Jak wynika z dokumentu, pracodawcy nie wiedzą np., że do zatrudnienia osoby ze statusem uchodźcy nie potrzeba wcale zezwolenia na pracę, tak jak jest to wymagane chociażby w przypadku najliczniejszej grupy cudzoziemskich pracowników w Polsce, czyli Ukraińców, którzy najczęściej przebywają u nas na podstawie wiz i kart pobytu. Przykładem może być przypadek Czeczena, który ostatnio trafił do Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Od kilku lat ma w Polsce status uchodźcy, ale nikt nie chciał go legalnie zatrudnić. W końcu udało mu się znaleźć pracę w Niemczech. Ze statusem uchodźcy w Polsce może tam jeździć na maksymalnie trzy miesiące, tak samo jak Ukraińcy przyjeżdżający do Polski na podstawie wizy.

Tak więc mimo iż według wszelkich prognoz ekonomicznych, jak również deklaracji niektórych firm, praca dla uchodźców i w ogóle cudzoziemców w Polsce będzie, wiele dobrych chęci może się rozbić o brak rzetelnej i szczegółowej informacji.

Przyjadą. I co?

To, że uchodźcy, przydzieleni Polsce w ramach podziału między kraje Unii Europejskiej, w końcu do nas przyjadą, nie ulega wątpliwości. Polacy wydają się stopniowo z tą myślą oswajać – ostatnie sondaże opinii publicznej pokazywały poparcie dla przyjęcia do Polski uchodźców powyżej 50 proc.

Przydałoby się jednak skończyć wreszcie batalie o liczby, bo ilu by ich było, i tak znów może zdarzyć się to, co zawsze działo się z uchodźcami w Polsce – po jakimś czasie po prostu od nas wyjadą. Z ostatnich lat wystarczy chociażby przypomnieć słynnych „uchodźców Sikorskiego” – 16 osób z Erytrei i Nigerii, które przyjechały do Polski w 2011 r. po wizycie ówczesnego ministra spraw zagranicznych w Tunezji. Została jedna. Czy budzące kontrowersje sprowadzenie chrześcijan z Syrii przez Fundację Estera. Według nieoficjalnych informacji z grupy 157 osób ponad 70 uciekło już z Polski.

Nie zamkniemy ich tu na siłę – mówi prof. Irena Rzeplińska, która w latach 90. rozpoczynała pierwszy w Polsce program pomocy prawnej dla uchodźców w Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. – Żeby jednak ucieczki zminimalizować, powinniśmy postawić na jak najlepsze przygotowanie ich do przyjazdu do Polski. Uświadomić im dokładnie jeszcze przed podróżą, dokąd właściwie jadą, jak wygląda tu codzienne życie, łącznie z informacjami, co tu jest przestępstwem i gdzie jest najbliższy meczet. Nie powinniśmy lokować ich w dużych grupach w ośrodkach, tylko jak najbardziej rozsiać po Polsce. Dzięki dofinansowaniu z Unii tym razem na ich utrzymanie będziemy mieli więcej funduszy niż zazwyczaj.

Wiadomo, że uchodźcy będą do Polski sprowadzani grupami liczącymi ok. 150 osób, nie wiadomo jednak, czy trafią do kilku istniejących już ośrodków, jednego wybranego ośrodka czy również do parafii i osób prywatnych (wiele takich deklaracji już padło).

Wiadomo, choć to informacje bardzo ogólne, że relokacje mają nastąpić z Włoch, Grecji i z Węgier, ale dopiero po właściwej identyfikacji cudzoziemca przez te kraje. Jak informuje MSW, informacja na temat danej osoby będzie przedstawiana, wraz ze specjalnym dossier, szefowi Urzędu ds. Cudzoziemców bądź wskazanemu oficerowi łącznikowemu przybywającemu do kraju, z którego osoba ma być relokowana, a następnie służbom, które będą zajmowały się sprawdzeniem danej osoby pod kątem bezpieczeństwa. Z kolei wybór przesiedlanych dokonywany będzie spośród kandydatów przedstawionych przez Biuro Wysokiego Komisarza ds. Uchodźców (UNHCR). Ostateczna decyzja ma należeć do szefa Urzędu ds. Cudzoziemców, który ma się kierować preferencjami samych uchodźców, względami bezpieczeństwa państwa oraz możliwościami zapewnienia im ochrony (i warunków do życia) w Polsce.

Co jednak dalej? Na jakich zasadach będzie działać konwencja dublińska? Od 24 sierpnia Niemcy zawiesiły bowiem jej stosowanie względem wszystkich Syryjczyków. Czy również względem tych, którzy zmienią kraj po tym, jak przesiedlenia i relokacje dojdą już do skutku?

Co z możliwością łączenia rodzin? Obowiązująca w Polsce ustawa o cudzoziemcach gwarantuje możliwość sprowadzenia małżonka i dzieci, jeśli cudzoziemiec ma zapewnione źródło utrzymania i warunki mieszkaniowe. Czy to oznacza, że z początkowych 11 tys. osób za jakiś czas zrobi się 50 tys.?

Musimy mieć tu konkretny program integracyjny, określający bardzo szczegółowo każdy kolejny krok, jaki nowo przybyły uchodźca będzie stawiał w Polsce. Czy w miejscach, do których trafią, będą się nimi opiekować asystenci? Czy od razu zostaną uruchomione ekspresowe procedury uznawania kwalifikacji zawodowych i bazy ofert pracy (tak jak to miało miejsce w przypadku uchodźców z Donbasu)?

Czy tym razem uda nam się wreszcie przyjąć choć część uchodźców skutecznie i skorzystać z ich obecności w Polsce?

Pewne na razie jest jedno – musi pojawić się jakiś minimalny poziom zgody politycznej w tej sprawie. Gdyby kandydaci do azylu w Polsce mogli wysłuchać i zrozumieć przebieg debaty o uchodźcach w polskim Sejmie – tych tekstów o terrorystach, zabójcach polskich niemowląt, bluźniercach wobec Jezusa – nie daliby się tu zaciągnąć nawet siłą. Lub uciekliby z krzykiem.

***
 
***
 
W cyklu Raport Polska Przed Wyborem dotychczas ukazały się publikacje nt. JOW (POLITYKA 29), finansowania partii (POLITYKA 30), wymiaru sprawiedliwości (POLITYKA 31), systemu emerytalnego (POLITYKA 32), relacji państwo-Kościół (POLITYKA 33), służby zdrowia (POLITYKA 34) i demografii (POLITYKA 35), szkół (POLITYKA 36) i wojska (POLITYKA 37).
Polityka 38.2015 (3027) z dnia 15.09.2015; Temat z okładki; s. 16
Oryginalny tytuł tekstu: "Bilet bez miejscówki"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną