Rozbity Trybunał Konstytucyjny; połamana, głównie przez prezydenta, ale przy walnym udziale parlamentarnej większości, konstytucja; administracja, w oczekiwaniu na dokonujące się rozbicie służby cywilnej, w letargu; Sejm w totalnym chaosie; legislacja w wyjątkowym nieładzie i nieprzewidywalna; język debaty publicznej radykalny, a czasem wręcz rynsztokowy. Dodajmy jeszcze postępującą destrukcję wizerunku Polski w Unii Europejskiej i nadwyrężenie powagi w oczach NATO. Długo zresztą można by wyliczać wszystko, co doprowadziło do wrzenia temperaturę życia publicznego, ale także tego prywatnego, rodzinnego, towarzyskiego. Dorobkiem tych dwóch miesięcy są oczywiście także dziesiątki tysięcy ludzi na ulicach, czyli fala protestów, jakich Polska dawno nie widziała.
Takich demonstracji partia Jarosława Kaczyńskiego w rewolucyjnym zapale zapewne nie przewidziała. Przecież tłumy miały się zbierać tylko na wezwanie PiS, Solidarności, Radia Maryja, dla poparcia zamiarów rządu. A zaczęły się gromadzić w zupełnie innej sprawie. Poza tym resztę można było przewidzieć. Sejmowa opozycja jest przecież słaba, dopiero zaczyna porządkować szeregi, a więc przeprowadzenie każdej „dobrej zmiany”, nawet nocnej, nie jest problemem. Opozycyjne ławy mogą trochę pokrzyczeć, ale marszałkowie z PiS i tak wyłączą mikrofon (w tym są zdecydowanie bardziej bezwzględni niż ktokolwiek wcześniej).
Przykładem nowego prawodawstwa jest kolejna nowelizacja ustawy o Trybunale Konstytucyjnym. Pierwsza wersja spotkała się z jednoznacznie negatywną opinią najważniejszych środowisk prawniczych. Więc to i owo zmieniono. Ale fakt, że to nie marszałek Sejmu, a prezydent będzie nadal przyjmował ślubowanie sędziów, brzmi jak żart w sytuacji, kiedy Andrzej Duda nie przyjmuje ślubowania od trzech jak najbardziej prawidłowo wybranych członków TK.