Jednego Witoldowi Waszczykowskiemu odmówić nie można: lubi rozmawiać z dziennikarzami. Co prawda odkąd dołączył do rządu Beaty Szydło, wypowiada się przede wszystkim o polityce zagranicznej, odszedł bowiem od doraźnego komentowania spraw krajowych – i dobrze. Za to o dyplomatycznej kuchni mówi chętnie, także przy włączonych kamerach i mikrofonach. I w przeciwieństwie do wielu swoich kolegów ze świata czy poprzedników w fotelu ministra z ochotą opisuje perspektywy rozmaitych posunięć, np. prowadzonych negocjacji, ich stawkę i polskie oczekiwania.
Co do zasady ministrowie spraw zagranicznych, nawet ci bardzo szczerzy i rozmowni, ważą słowa, bo wiedzą, że komentarze, które wymagają później errat, komentarzy i głos zaczynają żyć własnym życiem. Zagraniczna prasa je podchwytuje, a media w kraju ministra rozdmuchują – lepiej więc unikać dawania podobnych okazji.
Przykładem obecne perypetie ministra Waszczykowskiego: szczerość, szczególnie w połączeniu z opinią, jaką rząd wypracował wśród europejskich polityków, urzędników i m.in. dziennikarzy, wyprowadza ministra na pola minowe.
Minister bronił się w poniedziałek rano w TVN24, że dziennikarze, jak w głuchym telefonie, nie potrafią albo jego słów przytoczyć poprawnie, albo wyrywają je z kontekstu. Słowa ministra są więc przekręcane. Nadmiernie skracane. Źle streszczane. Nieprecyzyjnie omawiane. Nadinterpretowane. Dlatego MSZ specjalizuje się ostatnio w poprawianiu doniesień o dokonaniach szefa dyplomacji. Dziś w południe trzy pierwsze wiadomości na stronie ministerstwa dotyczyły sprostowań: wywiadu dla Agencji Reuters oraz materiałów „Wydarzeń” Polsatu i „Wiadomości” TVP.
Prostować jest co, bo z wywiadu dla agencji Reuters wyciągnięto wnioski, że polski rząd chce przehandlować zasiłki dla Polaków na Wyspach za brytyjskie wsparcie dla baz NATO w naszej części Europy. Z rozmowy z niemieckim tabloidem „Bild” wynika natomiast, że rząd dopisał do listy wrogów Rzeczypospolitej wegetarian i rowerzystów, którzy są emanacją jakiegoś cyklomarksizmu mającego nadwątlić zdrową tkankę narodu nadmiernym pedałowaniem i przejściem na warzywną dietę, co jest niezgodne z tradycyjnymi polskimi wartościami.
W zamyśle ministra wątek marksistowsko-rowerowo-dietetyczny miał być żartem w duchu, w którym utrzymany jest „Bild”. Nie do końca się udało, chyba dlatego, że krytycy rządu, tak w Polsce, jak w Unii, nie wierzą, że ktokolwiek z ekipy PiS ma po nocnym naprawianiu Polski jeszcze siły na poczucie humoru.