Sprawa dotyczy audytu zleconego przez byłego już komendanta głównego policji Zbigniewa Maja. Kontrola miała sprawdzić, czy funkcjonariusze policyjnego Biura Spraw Wewnętrznych nielegalnie inwigilowali dziennikarzy.
W ramach BSW utworzono za czasów komendanta Marka Działoszyńskiego specjalną grupę badającą, kto stoi za przekazywaniem mediom treści podsłuchanych w warszawskich restauracjach rozmów polityków i biznesmenów. Sam Zbigniew Maj w niedawnym wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” dość surrealistycznie oświadczył, że audyt nie pozwala na stwierdzenie, że dziennikarzy inwigilowano niezgodnie z prawem, ale nie ma też dowodów, że nie inwigilowano. Prokuratura zapoznała się z raportem z audytu i na tej podstawie zajęła stanowisko, że nie ma podstaw do wszczęcia śledztwa.
Prawa nie złamano, BSW jest czyste, ale to rzecz jasna nie oznacza, iż inwigilacji nie było. Z przekonaniem graniczącym z pewnością można stwierdzić, że zapewne kontrolowano operacyjnie różne osoby, w tym zapewne niektórych dziennikarzy, bo chciano wiedzieć, kto i z jakich pobudek rozdaje materiały z podsłuchanych rozmów.
A to dziennikarzom, a to niejakiemu Stonodze, który drukował tajne materiały ze śledztwa na swoim facebookowym profilu. Jako dziennikarz mogę się oburzać, że policja i inne służby próbują zdemaskować moich informatorów, ale jako obywatel muszę mieć świadomość, że jeżeli ci informatorzy łamią prawo, to podlegają ściganiu.
Ze sprawy rzekomej inwigilacji dziennikarzy za czasów PO i PSL politycy rządzącego PiS uczynili swój sztandar. Śmierdziało na kilometr hipokryzją, kiedy oburzali się na tę okropną Platformę, która łamała demokrację, podsłuchując media. Sprytnie próbowali zagrzebać pamięć o latach 2005–2007, kiedy to podczas ich rządów faktycznie służby państwa nielegalnie inwigilowały dziennikarzy, co potwierdził sąd, przyznając kilku podsłuchiwanym status pokrzywdzonych.
Jeden z dziennikarzy na drodze sądowej uzyskał przeprosiny Centralnego Biura Antykorupcyjnego za nielegalną inwigilację. Tak było kiedyś, ale teraz trafiła się okazja i należało przerzucić winę na Platformę. I prawie się udało, bo niektóre media już przystąpiły do demaskowania układu. Oberwało się byłemu premierowi Donaldowi Tuskowi, byłemu ministrowi Bartłomiejowi Sienkiewiczowi i byłemu komendantowi głównemu policji Markowi Działoszyńskiemu.
A tu taka niespodzianka. Prokuratura nie znajduje nic nagannego. Grupa z BSW nie przekroczyła uprawnień. Jak znam życie, decyzja prokuratury zostanie zaskarżona. Może sąd coś znajdzie, może inna prokuratura przejmie sprawę i postawi komuś zarzuty. W przeciwnym razie ci, którzy grzmieli o bezprawnej inwigilacji (np. minister Mariusz Błaszczak czy Jacek Sasin), powinni zachować się honorowo i przeprosić za kalumnie, a to w wykonaniu tych panów wydaje się nie do wykonania.