Był czas, gdy Kościół stał murem za Wałęsą. Wspierał go w krótkiej epoce pierwszej Solidarności, mniej zdecydowanie pod koniec PRL, kiedy podziemna Solidarność słabła, ponownie podczas rozmów Okrągłego Stołu, kiedy Solidarność z Wałęsą wrócili do gry o Polskę. Wówczas Kościół wysłał swych przedstawicieli, by byli świadkami tego przełomowego wydarzenia. Ks. (a dziś biskup) Alojzy Orszulik bywał w Magdalence razem z Wałęsą, Czesławem Kiszczakiem, Adamem Michnikiem i Lechem Kaczyńskim.
Lech Wałęsa był wtedy w Kościele ikoną patriotyzmu i ludowej katolickości. Z perspektywy Kościoła idealnie pasował do roli przywódcy narodowego: zna doskonale kod kulturowy masowego Polaka katolika, umie mówić jego językiem i rozumie jego emocje. Kościół mógł mieć nadzieję, że pod rządami Wałęsy Polska będzie katolicka, a to było i pozostaje celem polityki kościelnej, i ma poparcie sporej części społeczeństwa, która dziś zwykle głosuje na PiS.
Mowa pogardy
Po latach bp Orszulik zdystansował się od transformacji, bo jego zdaniem wiele postulatów Kościoła nie zostało spełnionych. Jednak o Wałęsie nadal mówił dobrze: „Nic nie wskazywało, że Lech Wałęsa był agentem – oświadczył Katolickiej Agencji Informacyjnej w 2005 r. – Wałęsa był twardym rozmówcą, walczącym o prawa robotnicze, o Solidarność, która reprezentowała całe społeczeństwo, w rozmowach, w których brałem udział, mogę to zaświadczyć”.
Obecnie głosów o Wałęsie, oddających mu sprawiedliwość, w episkopacie prawie nie słyszymy. Chlubne wyjątki to abp Tadeusz Gocłowski („Wałęsa odegrał fantastyczną rolę w historii współczesnego świata”) i bp Tadeusz Pieronek („Wałęsa skutecznie wybawił Polskę od komunizmu, kto chce rzucić kamieniem, niech najpierw zajrzy we własne sumienie”).