Rafał Woś: – Kto nabroił?
Ewa Łętowska: – Wszyscy. Ta wojna o Trybunał pokazuje, że nikt nie ma monopolu na rację.
Jak pani to rozumie?
Pisząc nową ustawę o Trybunale w 2015 r., poprzednia władza ewidentnie chciała oszukać, wybierając na zapas dwóch sędziów. Wówczas PiS natychmiast zaskarżył to do Trybunału. I bardzo słusznie postąpił! Bo tak właśnie to powinno działać w systemie demokratycznym. Małe nadużycie władzy jest wyłapywane i blokowane środkami konstytucyjnymi. W tamtym momencie PiS miał rację zarówno prawną, jak i moralną.
Nowa władza twierdzi, że ma ją nadal.
Nie ma. Bo już po wygranych wyborach i na kilka dni przed ostatnim posiedzeniem starego Sejmu pisowcy wycofali swój wniosek z Trybunału. Postanawiając najwyraźniej, że oni zrobią coś takiego, jak PO i PSL w czerwcu. Tylko na większą skalę. To był moment, w którym stracili swoją wyższość moralną i prawną. I oni się wtedy z obrońców demokracji zaczęli przemieniać w jej niszczycieli. Kolejne kroki były już tylko konsekwencją tamtych decyzji.
Gdy pytałem o to bliskiego współpracownika premier Szydło ministra Henryka Kowalczyka, on powiedział wprost: „to prawda, nie nadstawiliśmy drugiego policzka”. Po czym uzasadniał, że żaden rząd, który chce na serio rządzić, nie pozwoli sobie wiązać rąk przez nieprzyjazny mu Trybunał.
Tylko że takie rozumowanie ma dwa słabe punkty. Po pierwsze, analiza orzeczeń Trybunału z ostatnich kilku lat absolutnie nie pozwala obronić tezy, że wyroki były zabarwione ideologicznie albo prorządowo. Odwrotnie. Pamięta pan wyrok dopuszczający ubój rytualny? Albo ten w sprawie lekarskiej klauzuli sumienia? Przecież w obu tych przypadkach TK brał stronę argumentacji konserwatywnej, dającej prymat wartościom religijnym.