10 kwietnia, w 6. rocznicę tragedii smoleńskiej, były przemówienia. Dwa przede wszystkim zwróciły powszechną uwagę, bo znalazły się wobec siebie w pewnej opozycji. A rzecz to niebywała, gdyż ich autorzy, prezydent Andrzej Duda i Naczelnik Jarosław Kaczyński, nigdy wcześniej nie mówili różnymi głosami, to znaczy prezydent mówił tak, jak nakazywał Naczelnik.
Andrzej Duda wezwał mianowicie Polaków do pojednania i do wybaczenia, za słowa i „zdarzenia”, które miały miejsce po 10 kwietnia 2010 r., zaś Jarosław Kaczyński, kilka godzin później – wręcz odwrotnie. Wybaczenia nie wykluczył, ale jednak po pokucie i po wymierzeniu kar, zapowiedział śledztwa i procesy, wymienił głównego podejrzanego, czyli rząd Tuska i byłego premiera osobiście, jak można podejrzewać, już wskazanego na głównego oskarżonego.
Przemówienie było twarde, w znanym stylu prezesa PiS, pojawiły się wątki wcześniej już zapowiadane, takie choćby jak nowa polityka historyczna (z nowymi faktami w podręcznikach), jak budowa pomników. Były specjalne podziękowania dla Antoniego Macierewicza i dla „Gazety Polskiej” i jej redaktora naczelnego, także dla o. Rydzyka. Lista była dłuższa, ale bardzo – by tak rzec – jednorodna.
Całość zdecydowanie odbiegała od tonacji wystąpienia prezydenta, zresztą zauważono, że powitanie obu polityków było „zdawkowe”, jak gdyby Kaczyński nie krył swojego rozczarowania. Czy to zagrały dwa fortepiany, czy oto po raz pierwszy Andrzej Duda postanowił się odróżnić, czy inaczej – może był to świadomie poprowadzony koncert?
Jeden fortepian grał więc jakoby dla Polaków, drugi dla wyznawców Prawa i Sprawiedliwości.