Szkolna znajomość historii każe się szczycić tym, że to w Polsce – niedługo po USA, ale przed Francją – spisano drugą na świecie nowoczesną konstytucję państwową. Niemniej w głowach mamy bardziej samą datę niż literę tamtej „Ustawy rządowej”. A ona znosiła liberum veto. Tworzyła instytucje centralne państwa, w tym stałą armię. Ustanawiała monarchię dziedziczną. Rozszerzała prawa obywatelskie mieszczan, choć jeszcze nie chłopów. Słowa „Poloneza trzeciego maja” – wiwat król, wiwat naród, wiwat wszystkie stany – Jan Paweł II przytoczył w pamiętnym wystąpieniu w Sejmie RP w 1999 r. Ale dumie z Konstytucji 3 maja towarzyszy dziś powszechne przekonanie, że mamy właśnie do czynienia z najgłębszym w naszej najnowszej historii kryzysem konstytucyjnym.
Ponad 60 proc. ankietowanych uważa, że w Polsce praworządność jest zagrożona pod rządami partii mającej w nazwie słowa „prawo” i „sprawiedliwość”. Zarazem ta właśnie partia wciąż prowadzi w sondażach. Rządzący szyderczo zapewniają, że Trybunał Konstytucyjny Polaków nic nie obchodzi. Jednak – kolejny paradoks – aż 74 proc. ankietowanych obywateli uważa, że rząd powinien opublikować werdykt TK i go respektować. Sprzyjający rządowi widzą w KOD nową targowicę, agenturę obcego hegemona, choć tym razem może nie Moskwy, lecz Brukseli i Berlina. Zaś opozycja z Trybunału i konstytucji uczyniła główną broń przeciw samowoli rządzących. Późno, bo późno, ale zaczęła się w Polsce kształtować postawa na Zachodzie zwana „patriotyzmem konstytucyjnym”.
Pojęcie to wywodzi się jeszcze od Cycerona, klasyka republikanizmu, który ponad 2 tys. lat temu pisał, że republika to wspólna sprawa, o którą „dbamy pospołu, nie jako bezładna gromada, tylko liczne zgromadzenie, jednoczone uznawaniem prawa i pożytków z życia we wspólnocie”.