Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Polexit

Polska poza Unią?

Jedna trzecia Polaków, czyli z grubsza elektorat PiS, twierdzi, że Unia nadmiernie ogranicza suwerenność Polski. Jedna trzecia Polaków, czyli z grubsza elektorat PiS, twierdzi, że Unia nadmiernie ogranicza suwerenność Polski. Jarek Stachowicz / Forum
Jeszcze przed rokiem wyjście Brytyjczyków z Unii wydawało się mało prawdopodobne, dziś Brexit jest całkiem możliwy. W Polsce, do czasu zwycięstwa PiS, taki pomysł wydawał się skrajnie absurdalny. A teraz, krok po kroku, dokonuje się cichy mentalny i faktyczny Polexit. Z fatalnym skutkiem.
Widmo Polexitu, do niedawna zupełnie absurdalne, dziś zaczyna krążyć, bo karmi się pisowską zajadłością, grymasami i obelgami.Krzysztof Żuczkowski/Forum Widmo Polexitu, do niedawna zupełnie absurdalne, dziś zaczyna krążyć, bo karmi się pisowską zajadłością, grymasami i obelgami.
Marek Sobczak/Polityka

Artykuł w wersji audio

Brytyjczycy to paradoks: najbardziej kosmopolityczny kraj w Europie ma najbardziej wyspiarską mentalność. Rodzą się z jakąś egzystencjonalną nieufnością do kontynentu. Nigdy nie mieli okazji głosować za Unią. To nie tylko nostalgia za dawnym panowaniem nad światem, ale i opór przed wypieraniem tradycji, spychaniem Commonwealthu w zapomnienie, utratą mitycznej suwerenności, a nawet utratą szylingów, za to inwazją metrycznych miar i wag. John Micklethwait, b. naczelny „The Economist”, obecny naczelny Bloomberg News, tłumaczył w Nowym Jorku: „U torysów być przeciw Europie, to tak jak u republikanów być przeciw aborcji. Najłatwiejsza droga do partyjnej kariery”.

Za wyjściem z UE w czerwcowym referendum będą przede wszystkim głosować ludzie, którzy uważają, że stracili na globalizacji, że świat ich pozostawił samym sobie, którzy pytają: dlaczego dzieje się tak źle? Tenże Micklethwait uczciwie przyznaje, że istotnym dziś powodem groźnego dla Europy referendum jest niechęć do emigrantów z Unii: do Polaków, Czechów, a zwłaszcza do przyznawania im zasiłków rodzinnych. I to mimo że bez emigrantów kraj by sobie nie poradził.

Widmo rozłamu

Zostańmy jeszcze chwilę przy Anglikach, zanim dojdziemy do Polski. George Osborne, kanclerz skarbu, ostrzegł rodaków, że opuszczenie Unii zrobi z Wielkiej Brytanii kraj trwale biedniejszy, bo Brexit zaszkodzi gospodarce. Ekonomiści punkt po punkcie rozwiewają mity eurosceptyków: w Unii Wielka Brytania zyskuje. Dziś 51 proc. brytyjskiego eksportu trafia do krajów Unii. Sondaż fundacji Bertelsmanna wśród 700 firm ustalił, że w razie Brexitu prawie jedna trzecia z nich wyemigruje z Wysp.

Brytyjscy eurosceptycy mówią: po co nam jakaś Unia, mamy pół świata w naszym Commonwealth i specjalne stosunki z Ameryką. Takie myślenie brutalnie wykpił prezydent Obama w ub. tygodniu w Londynie. Nie będę ustawiał waszych głosów – powiedział. Ale jeśli po wyjściu z Unii liczycie na wynegocjowanie dealu handlowego z USA, to nie będzie szybko, bo my chcemy najpierw umowy z Unią. U nas pójdziecie na koniec kolejki. Nie dlatego, że nie mamy z wami specjalnych stosunków, ale dlatego, że bardziej nam się opłaca porozumienie z dużym blokiem krajów niż osobne układy z jednym. Trudno o jaśniejszy wykład potrzeby Unii, nie tylko dla Brytyjczyków, ale i dla nas.

Unia dziś związana jest setkami, jeśli nie tysiącami regulacji handlowych. Traktat przewiduje dwa lata na wyplątanie się z tej sieci. „Rokowania z Kanadą ciągną się już 6 lat, a my rozwiążemy swoje problemy w dwa lata? Jakim cudem?” – pytał jeden z brytyjskich europosłów. Mimo solidnych raportów rządowych na konkretne pytania – co po Brexicie – nie ma jasnych odpowiedzi. Jak widać, nie rozum, kalkulacje i realne korzyści, ale mity i emocje grają w referendum największą rolę. A młodych nawet pociąga sytuacja niepewności i zagrożenia. Sondaż na wczoraj: 47 proc. zostać, 41 – wyjść, 11 – niezdecydowani. To nie będzie wybór między racjonalnością a głupotą. Często wyborcy nie myślą nawet o skutkach finansowych swojego głosowania, mimo że już od listopada funt szterling stracił 12 proc. do euro.

Nie wiadomo, czy skutki znają Polacy. Przykład: koperta finansowa Unii na lata 2014–20 przewiduje dla Polski 82,5 mld euro. Ale Brytyjczycy już liczą, że oszczędzą na składce 11 mld euro rocznie. Jeśli oni przestaną płacić, to koperta pozostanie? Dalej: 15–20 proc. naszego eksportu do Wielkiej Brytanii (drugi nasz rynek po Niemczech) to eksport rolny. Czy nasi chłopi łatwo znajdą sobie inny rynek? Na świecie jest mnóstwo tańszej żywności. A prawo pobytu i rynek pracy? Wielu Polaków będzie musiało Wyspy opuścić. Czy przyjmą ich do pracy inne kraje? Może nasi ministrowie pracy i rolnictwa powiedzieliby coś głośniej o przewidywanych skutkach Brexitu?

Najdotkliwiej ucierpiałaby sama Wielka Brytania. Szkoci nie zgodzą się na wyjście z Unii i jeśli Anglicy zagłosują za wyjściem, dojdzie nieuchronnie do rozpadu Zjednoczonego Królestwa. Będzie to dla kraju katastrofa o gigantycznej skali. Ale dojdzie też do ogromnego osłabienia Unii. Z amputowaną drugą co do wielkości otwartą na świat, konkurencyjną gospodarką, duchem przedsiębiorczości, największą chyba potęgą wojskową Unia straci część swojej dynamiki ekonomicznej, globalnych wpływów i prestiżu. W polityce zagranicznej kurczy się front twardszej polityki wobec Rosji.

Widmo Brexitu krąży po Europie. Widmo zaburza trzeźwość spojrzenia. Nagle większość Francuzów nie oponowałaby przed podobnym referendum. A w Polsce? Widmo Polexitu, do niedawna zupełnie absurdalne, dziś też zaczyna krążyć, bo karmi się pisowską zajadłością, grymasami i obelgami. Premier rządu w pierwszym wystąpieniu kazała usunąć flagi unijne z podium. Gest symboliczny, niby narodowy. Ale wszyscy pamiętali wcześniejszą wypowiedź posłanki Krystyny Pawłowicz, która tę flagę jeszcze w 2013 r. nazwała szmatą. A ówczesny rzecznik partii Andrzej Duda (tak, ten sam) w wypowiedzi dla RMF FM zbagatelizował to szokujące sponiewieranie symbolu. W PiS są osoby z różnym temperamentem – tłumaczył. Ale Krystyna Pawłowicz to prawdziwa twarz PiS. Mówi to, co wielu pisowców myśli, lecz wstydzi się powiedzieć do kamery.

Dowodów na niechętne czy wręcz wrogie traktowanie Unii przez rząd PiS jest bez liku. W wypowiedziach oficjalnych podkreślano, że nie będziemy iść w głównym nurcie. W exposé ministra spraw zagranicznych główne kraje unijne zostały zmarginalizowane, Unia praktycznie pominięta. Najmilszy sojusznik – Londyn, który stoi jedną nogą w drzwiach. Jeden z ideologów PiS, prof. Krasnodębski, zasugerował, że jeśli politycy Unii będą krytykować nasz rząd, to wkrótce Polska „stanie przed koniecznością” takiego referendum jak Brytyjczycy. Dodatkowo ciągła retoryka antyniemiecka. Prof. Wolfgang Merkel (zbieżność nazwisk przypadkowa) mówi w wywiadzie, iż Niemcy widzą, że PiS chce zbić kapitał polityczny na nacjonalistycznej retoryce. W podtekstach chodzi o skojarzenie Unii z Niemcami. Minister Ziobro wysyła list do unijnego komisarza Oettingera – z powodu uruchomienia mechanizmu kontroli praworządności w Polsce – i wytykając mu, że jest Niemcem, przypomina wojnę z Niemcami. Wicemarszałek Sejmu z PiS Brudziński na zaniepokojenie Martina Schulza, przewodniczącego parlamentu UE, mówi, że „ma w poważaniu”, co ten „bełkoce”. Prof. Legutko, w imieniu europosłów PiS, w liście do Martina Schulza, przewodniczącego europarlamentu, zarzuca mu arogancję, złą wolę i brak uprawnień.

W czerwcu wypadałoby obchodzić 25-lecie polsko-niemieckiego Traktatu o dobrym sąsiedztwie, ale pisowskie media jeszcze w styczniu jechały na całego. Na okładce „wSieci” kanclerz Merkel z Martinem Schultzem i carycą Katarzyną szykują rozbiór Polski. Niezmordowana w głupstwach posłanka Pawłowicz ogłosiła bojkot niemieckich towarów. „Wprost” na okładce rysuje Merkel pośród postaci w mundurach wojskowych nad mapą Europy. Na wspólnej konferencji Waszczykowskiego i Steinmeiera w Warszawie niemiecki minister akcentował elementy wspólne, a polski – rozbieżności.

Kulminacją tej antyunijnej propagandy było powołanie w Sejmie zespołu do badania wpływu Unii na Polskę, konkretniej – jak głosi uchwalony regulamin – monitorowanie działań organów UE wobec Polski i okresowe opracowywanie bilansu członkostwa. Zespół ów chce najwyraźniej zakwestionować to, co widać gołym okiem jako skok cywilizacyjny naszego kraju. Można tak sądzić po słowach posłanki Pawłowicz, która przystępując do tego gremium, oceniła: „Polska nie może czuć się państwem, które jest zaszczuwane i pouczane”. Więc choć Unia Polskę zaszczuwa i poucza, minister Waszczykowski publicznie zapewnia: „Nie mamy żadnej antyeuropejskiej retoryki, nie chcemy wyprowadzić Polski z Unii Europejskiej, to są wszystko jakieś dziwaczne zarzuty opozycji. Jesteśmy wiarygodnym członkiem UE…”.

Kotwica bezpieczeństwa 

Słowa te są o tyle nieszczere, że dostojnicy PiS od dawna prezentowali chore myślenie o korzyściach z członkostwa. Minister Waszczykowski pytany w radiu o rozwój Polski dzięki unijnym funduszom, w niczym Unii nie pochwalił, lecz z miejsca replikował: na otwarciu polskiego rynku partnerzy zachodni skorzystali dużo więcej. Jakiego poziomu to argument? Polska jest ciągle krajem niezamożnym i nie ma własnego, wielkiego kapitału, poziom oszczędności własnych należy do najniższych w Europie. Potrzebujemy zagranicznych inwestycji i kapitału. Od chwili przystąpienia do Unii do dziś Polska otrzymała dotacje o łącznej wartości 125 mld euro. Inwestycje bezpośrednie z krajów unijnych to około 110 mld euro. Polski eksport zwiększył się o 200 proc. Czy rzeczywiście minister nie ma pojęcia o gospodarce czy tylko struga wariata, by się przypodobać wyborcom PiS?

Ponadto badając stosunek PiS do Unii, można się – jak ze stosunkiem do Trybunału Konstytucyjnego – odwołać do tego, co w nich siedzi od dawna. Przepisuję z archiwum hasła prawicy z okresu tuż przed referendum akcesyjnym: „Ratuj Polskę przed UE”, „Wczoraj Moskwa, jutro Bruksela”, „Polowanie na Polskę”, „Niewolnicy UE”, „Nie sprzedam Polski do UE”, „Tow. Lenin mówi tak UE”, „Bieg do niewoli”, „Ekonomiczny rozbiór Polski 2004”, „Czy znasz te daty: 2004, 1939, 1795, 1793, 1772?”. Rolę sloganów spełniały też tytuły artykułów w „Naszym Dzienniku”, „Naszej Polsce”, „Głosie”, „Najwyższym Czasie!”, „Tygodniku Samoobrona” z intencją wywołania lęku przed Unią. Nie było słowa „przystąpienie”, było „wcielenie” albo jeszcze mocniej – „anszlus”, Unia zrównana z totalitaryzmem: „Eurodyktat”, „Barbarzyństwo UE” i już potworne: „Cyklon B – Auschwitz – Ru 486 – UE”. PiS się od tego nie odcinał.

Cała ta propaganda chybiła. Polacy, wymęczeni PRL, stali się euroentuzjastami, zwłaszcza na tle zachodnich partnerów. Można więc prognozować, że i tym razem PiS Polakom Unii łatwo nie obrzydzi. Dr Elżbieta Skotnicka-Illasiewicz, która od lat bada w Polsce akceptację społeczną dla Unii, zwraca jednak uwagę na nowe, niepokojące zjawisko. O ile dawniej ludzie młodzi byli w awangardzie poparcia dla Unii, bo pierwsi dostrzegali możliwości, jakie przynależność do Zachodu daje, o tyle od 3 lat są wyraźnie poniżej polskiej średniej poparcia (81 proc.).

Skąd się bierze sceptycyzm młodzieży? Mniej szans zarobkowych za granicą, waśnie i konflikty z cudzoziemcami, dewaluacja modelu Unii, przekonanie, że nie tak bardzo nas lubią, jak się wydawało – wszystko po trochu, ale najgorsze – spadek zainteresowania polityką i nawet niechęć do ściślejszej integracji. Jedna trzecia Polaków, czyli z grubsza elektorat PiS, twierdzi, że Unia nadmiernie ogranicza suwerenność Polski. Nawet wśród młodzieży widać poparcie dla przywracania barier granicznych. Umacnia się więc w głowach obraz Unii jako worka z kaszą manną, a z myślenia społecznego znika Unia jako kotwica bezpieczeństwa, projekt przyszłości, wspólnota wartości, rzecz warta Beethovenowskiej „Ody”.

W przypadku Wielkiej Brytanii Brexit może się ziścić w świecie realnym, w przypadku Polski zaczyna się ziszczać w świecie politycznym i mentalnym, co też jest groźne. Czyni nas wsobnymi, skłóconymi ze światem, innymi (znów kłania się wykład Waszczykowskiego). Łatwo nas jako kraj przestawić na Dzikie Pola, w stronę Wschodu, którym na Polach Elizejskich mało kto się przejmuje.

Rządowi Camerona nie podoba się traktatowy kierunek – ever closer Union, coraz ściślejsza Unia. I uzyskał dla siebie wyjątek, taki kierunek go już nie obowiązuje. Co gorsza, Polska półoficjalnie czy nawet oficjalnie Cameronowi przyklaskuje. Można się założyć, że w ten wyłom wejdą wszyscy eurosceptycy dziś u władzy w Polsce, na Węgrzech i Słowacji, a może jutro w Austrii, Szwecji, Finlandii, a nawet we Francji. Unia wróci do zwykłego porozumienia handlowego?

PiS żadnego osamotnienia się nie boi, pokładając nadzieje w sojuszu z USA. Zupełnie do pisowców nie dociera, że Ameryka już im grozi palcem. Już nie chcę myśleć o Trumpie, który zapowiada rozwód z NATO i Europą. Barack Obama w zeszłotygodniowym przemówieniu do Europejczyków mówił, że musimy być czujni w obronie filarów demokracji: nie samych tylko wyborów, ale także rządów prawa, wolnej prasy, energicznego społeczeństwa obywatelskiego. I powinniśmy być nieufni wobec tych, którzy głoszą, że noszą w sercu interesy Europy, a jednak nie praktykują wartości dla Europy podstawowych. Trzeba być głuchym, żeby nie słyszeć i nie wiedzieć, do kogo te twarde słowa są skierowane.

W ubiegłym tygodniu w Warszawie był Emanuel Macron, numer dwa we francuskim rządzie, a aspirujący wyżej, minister gospodarki i finansów: „Nie mogę być zatrzymany przez ludzi, którzy nie chcą dalszej integracji. Nie zapisuję się do takiego klubu. Nasza młodzież marzy o Europie, widzi w niej przyszłość”.

To więcej niż ostrzeżenie. Odbywają się spotkania rdzenia Unii – bez państw spoza systemu euro, a ta waluta, o czym się u nas niechętnie wspomina, pozostaje potężną kotwicą Unii. Wszyscy chcą je zachować. Ale już raz spotkało się jeszcze węższe grono: w lutym w Rzymie, nieoficjalnie zebrali się ministrowie spraw zagranicznych tylko szóstki krajów założycielskich, by debatować, jak szybciej iść naprzód. Tendencje antyunijne narastają tylko na obrzeżach: w Polsce, w Rumunii i Bułgarii – wracają teorie, że integracja europejska udała się dzięki żelaznej kurtynie. Na Zachodzie odżywa niechęć do Polski i jej sąsiadów jako krajów na innym etapie ewolucji, niedojrzałych, przyjętych do Unii za wcześnie. Ugruntowuje się pogląd, że rdzeń Unii może dużo lepiej funkcjonować bez obciążeń. Brexit tylko przyśpieszy polityczną integrację Europejskiej Unii Walutowej (EMU), jednego z fundamentów UE. Nawet jeśli formalnie nie wyjdziemy, to nas wypchną. Czy raczej – pójdą naprzód, a my zostaniemy jak za dorożką.

Bo to nie będzie tak, że wszystko się rozsypie jak domek z kart. Rdzeń Unii zachowa się jak konstrukcja antysejsmiczna. Posypią się obrzeża. Zostaniemy poza głównymi ramami. W takich samych relacjach z Unią jak Białoruś? Znajdziemy się w sytuacji, której chcieliśmy uniknąć i zawsze powinniśmy się bać jak ognia: ani z Zachodem, ani z Rosją – w jakiejś szarej strefie. Polexit się zaczął.

Polityka 19.2016 (3058) z dnia 03.05.2016; Temat okładkowy; s. 12
Oryginalny tytuł tekstu: "Polexit"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną