Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Audyt nad audyty

Jakie błędy popełnił PiS, prezentując audyt? Wyjaśniamy punkt po punkcie

KPRM / Flickr CC by 2.0
Aspekt tragiczny polega tu na tym, że rząd już przygotowuje się do wyjaśnienia swoich niepowodzeń. „To oni są winni, nie my” – powie Szydło.

„Wikipedia” wyjaśnia:

„Przedmiot audytu jest badany na zgodność z określonym punktem odniesienia – standardami, wzorcami, listami kontrolnymi, przepisami prawa, normami lub przepisami wewnętrznymi organizacji (polityki, procedury)”.

Jak to często bywa, rzeczownik oznacza czynność lub jej wytwór. Tak więc audyt może być rozumiany jako badanie zgodności itd. lub rezultat tej czynności, czyli pewien dokument zawierający ustalenia w sprawie zgodności itd. Taki dokument winien zawierać w miarę precyzyjne określenie przedmiotu audytu, adresatów, do których jest adresowany, zasady, część merytoryczną, tj. opis poszczególnych elementów, które zostały zbadane, i wnioski.

Obecny rząd przedstawił mieszankę badania jako czynności i efektu tego działania. Rezultatem tego pomieszania jest zamazanie granicy pomiędzy poszczególnymi elementami audytu. Weźmy pod np. uwagę adresata audytu. Winien on być skierowany do poprzednich (w latach 2007–2015) rządów, ponieważ one są odpowiedzialne za stan państwa (tak został określony przedmiot badania).

Tymczasem osoby przedstawiające wyniki audytu w Sejmie zwracały się do jego adresata(ów) z reguły przez „wy”. Faktycznie na sali sejmowej byli tylko niektórzy członkowie poprzednich Rad Ministrów. Aczkolwiek zdarzało się, że zarzuty (bo audyt zawiera tylko negatywne oceny) były kierowane do konkretnych osób, to cały sposób artykulacji audytu czynił wrażenie doraźnej retoryki obliczonej nie tyle na ocenę tego, co było, ile na osiągnięcie doraźnego celu politycznego, tj. dezawuowanie aktualnej opozycji. „Wyście zrobili to a to (lub: wyście nie zrobili tego a tego)” z dyskretnym rzucaniem wzroku w stronę ław zajmowanych przez PO, Nowoczesną i PSL.

Sposób adresowania rozważanego audytu jest rzecz jasna kwestią pewnej konwencji. Ktoś może zauważyć, że jest to sprawa drugorzędna, ponieważ najważniejsza jest treść. Tę jednakże trudno ustalić. Nie wiadomo, czy audyt został przedstawiony w całości czy w części. Prawdopodobnie trzeba przyjąć tę drugą wersję.

Skoro tak, co i w jakim zakresie zostało opuszczone? Szef PiS zapowiada kolejny audyt, tym razem obszerniejszy. Czyżby było tak, że obecny audyt jest tylko próbnym balonem wypuszczonym dla zorientowania się, jaka będzie reakcja na wersję, by tak rzec, prototypową? Na razie reakcja jest niezbyt zachęcająca dla PiS. 60 proc. respondentów zapytanych przez SW Research dla „Newsweeka” uznało, że audyt jest niewiarygodny.

Retoryczny zamysł PiS jest czytelny, gdy weźmie się pod uwagę taktykę ujawnienia audytu w formie wykorzystania posiedzenia Sejmu. Z formalnego punktu widzenia była to debata parlamentarna. Ponieważ 95 proc. czasu (z 10 godzin) zostało wykorzystanych przez narratorów rządowych, a tylko 5 proc. przez opozycję, była to parodia rzetelnej debaty.

Zostało to dodatkowo podkreślone przez notoryczne odrzucanie większości wniosków o udzielanie głosu przedstawicielom opozycji. Zasada „audiatur et altera pars” (należy wysłuchać drugiej strony) jest najwyraźniej obca politykom obozu rządzącego.

Sytuacja wyglądałaby zgoła inaczej, gdyby audyt został przedstawiony w formie spisanego dokumentu. Wtedy debata sejmowa miałaby jasną podstawę. PiS najwyraźniej nie chciał tego i wolał bazować na niesprawdzalnych (przynajmniej w ramach doraźnej dyskusji) faktach i ocenach.

Jedno z wyjaśnień tego, że audyt nie przybrał formy pisemnej, jest wyjątkowo groteskowe. Rafał Bochenek, rzecznik rządu, oświadczył: „Mamy bardzo obszerny dokument, który został przygotowany. Jest na biurku u pani premier. Nie wszystkie informacje, które się w nim znajdują, powinny podlegać ujawnieniu, bo są to informacje niejawne”. Dotychczas nie wiedziałem, że informacje niejawne to takie, które nie mogą być ujawnione? Teraz wiem, dzięki Bochenkowi.

Dalej jednak nie wiem, co zawiera „obszerny dokument znajdujący się na biurku u pani premier”. Powiedziałbym zresztą „na biurku pani premier”, ale w końcu to szczegół, podobnie jak zmagania Piotra Glińskiego, nomen omen ministra kultury, który lawirował pomiędzy określeniami typu „w roku dwutysięcznym czternastym” a „w roku dwa tysiące czternaście” i nie mógł się zdecydować, która forma jest poprawna.

Czy poprzednie rządy nie popełniały błędów? Na pewno popełniały. Sam napisałbym spore opracowanie na temat uchybień w zarządzaniu nauką. Jarosław Gowin, minister nauki i szkolnictwa wyższego, zdecydowanie oszczędził swoich poprzedników (poprzedniczki). Myślę, że okazał się zbyt łaskawy, ale najważniejsze jest to, co sam zaproponuje w dziedzinie, którą zarządza.

Czy poprzednie rządy działały zgodnie z prawem? Zapewne nie zawsze, ale na to pytanie może odpowiedzieć tylko sąd, a nie np. Ziobro czy Kamiński, nawet jeśli pierwszy jest prokuratorem generalnym, a drugi koordynuje służby specjalne.

Czy poprzednie rządy nie marnotrawiły pieniędzy? Ależ marnotrawiły, ponieważ nie ma możności rządzenia bez marnotrawienia środków. Wystarczy tylko zauważyć, że rządzenie jest wydatkowaniem energii (m.in. w formie środków), a każdy taki proces powoduje zjawisko zwane w fizyce entropią. Problem nie w tym, czy poprzednie rządy marnotrawiły środki (to samo czeka obecny rząd), ale w jakim stopniu. Beata Szydło, przedstawiająca audyt, podała, że Polacy stracili przez ostatnie 8 lat 340 miliardów złotych. Potem okazało się, że jest to przybliżone oszacowanie. To już rodzi pytanie o sposób szacowania. Na razie nie jest znany. Audytorzy załamywali ręce nad długiem wewnętrznym, ale okazuje, że Polska nie jest wyjątkiem w tej mierze, a ponadto obecny budżet przewiduje zadłużenie większe niż w poprzednich latach.

Skala marnotrawstwa czy dług wewnętrzny to sprawy wyjątkowo poważne. Wszelako audytorzy podawali także przykłady komiczne, chociażby złoty Mercedes, rozmaite gadżety, organizację koncertu Madonny czy koszty rozmaitych wyjazdów służbowych (ciekawe, czy ujęto też loty obecnego prezydenta na zajęcia w prywatnej szkole w Nowym Tomyślu, oficjalnie jako podróże związane z obowiązkami poselskimi).

Okazało się także, iż profesjonalni ministrowie mają poważne kłopoty z dodawaniem i odejmowaniem, Jan Szyszko, spec od ekologii, sam ustalił, że w Puszczy Białowieskiej zalega kilka milinów ton gnijącego drewna (zapomniał chyba, że takowe wywozi się, a nie wycina), a Krzysztof Jurgiel, władca pól uprawnych, uprzedził spisek polegający na oddaniu aukcji koni arabskich w obce ręce. Książę Konstanty Radziwiłł, zwierzchnik służby zdrowia i skądinąd zwolennik prorodzinnego nastawienia, bolał nad podrożeniem niektórych usług medycznych (np. onkologicznych), ale w tym samym czasie jego resort zmienił cenę świadczeń kardiologicznych w celu poprawienia ich rentowności. Okazuje się, ze wspomniany Piotr Gliński pomylił się w przedstawieniu marnotrawstwa w Instytucie Adama Mickiewicza.

Już te przykłady świadczą o braku kompetencji audytorów lub/i celowym zniekształcaniem danych.

Napięcie w czasie debaty sejmowej było dozowane. Ostatni zabrał głos Antoni Macierewicz i mówił około godziny. Ten wybitny specjalista od katastrof lotniczych i roli modlitwy w kształtowaniu obronności kraju oświadczył wprost, ze jego poprzednicy pozostawili Polskę całkowicie bezbronną i wystawioną na pastwę wrogów. Macierewicz podał kilka przykładów wprowadzania w Polsce wadliwych standardów obronnych. Słuchacz tej namiętnej tyrady jeno dziwował się, że Polska jeszcze nie wyleciała z NATO za zaniedbania w dziedzinie militarnej. A może prokuratura zbada, czy tenże orator nie ujawnił tajnych danych o standardach obowiązujących w NATO?

Donald Tusk, zapytany o to, jak ocenia to, co przedstawiła premier Szydło, odpowiedział: „Świnta prodwo, tyz prawdo, audyt”, modyfikując znane powiedzenie ks. Tischnera, oryginalnie kończące się frazą „g..o prawdo”. Ocena byłego premiera dotyczy farsowej części tragifarsy pod tytułem „Audyt nad audytami”. A aspekt tragiczny polega na wskazaniu, że rząd już przygotowuje się do wyjaśnienia niepowodzenia swojego programu socjalnego, a być może i totalnej katastrofy gospodarczej. „To oni są winni, nie my” – powie Szydło lub jej następca (następczyni).

A przebieg debaty, jak ktoś już zauważył, przypominał nagonkę na posłów grupy „Znak” w 1968 r., gdy protestowali przeciwko marcowej rozprawie ze studentami. Tychże posłom też odmówiono zastosowania zasady „audiatur et altera pars”. Wrócę do tej kwestii w następnym felietonie.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama