Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

„Bronimy demokracji” – ale kto ma jej bronić i jakiej właściwie demokracji?

Jacek Turczyk / PAP
Nie ma wątpliwości, że Polska a.d. 2016 jest państwem demokratycznym. Niemniej jednak szczegóły ustrojowej dobrej zmiany proponowanej przez PiS godzą w ład demokratyczny.

Demokracja uchodzi za dobro, którego należy bronić. Z drugiej strony notujemy notoryczne spory o istotę demokracji. Oto (niepełna) lista stosowanych kwalifikacji demokracji: pośrednia, bezpośrednia, parlamentarna, szlachecka, przedstawicielska, francuska, brytyjska, amerykańska, liberalna czy socjalistyczna. W jednej z nowel Mrożka trzej rozbitkowie wylosowali jednego do zjedzenia. Ten uznał, że to niesprawiedliwe. Odpowiedzieli mu, że nie ma racji z punktu widzenia prawdziwej sprawiedliwości. Gdy zapytał, na czym ona polega, usłyszał, że jest wtedy, gdy nie ma zwykłej. Demokracja socjalistyczna była reklamowana jako prawdziwa, ale powszechnie uważano to za posługiwanie się oksymoronem. Tedy zawsze trzeba pytać, co ktoś ma na myśli, gdy mianuje się obrońcą jakiejś wartości, np. demokracji.

Przyjmuję, że tzw. demokracja liberalna (chodzi o liberalizm polityczny, a nie ekonomiczny) najlepiej aproksymuje intuicje związane z ładem demokratycznym. Dany system jest taki, gdy jest przedstawicielski, funkcjonuje w społeczeństwie obywatelskim, zapewnia pluralizm polityczny, równość wobec prawa, rządy prawa, prawa obywatelskie i prawa człowieka. Taki jest standard demokracji w państwach należących do UE. Można dyskutować, czy ten katalog jest wyczerpujący, ale nie miejsce tutaj na rozwijanie tej kwestii.

Dwie dalsze uwagi są na miejscu. Po pierwsze, nie ma idealnej demokracji, ale tylko jej lepsze lub gorsze realizacje. Po drugie, demokracja nie jest czymś danym raz na zawsze, ale bywa, że znika lub bywa mniej lub bardziej ograniczana. W konsekwencji trzeba pytać w każdym wypadku, czy wprowadzane ograniczenia demokracji są jeszcze zgodne z jej duchem czy zmierzają do jej likwidacji.

Nasza konstytucja stanowi, że RP jest demokratycznym państwem prawa. W gruncie rzeczy można uznać, że nazwy „demokracja”, „państwo prawa” i „demokratyczne państwo prawa” odnoszą się do tego samego. Nie wszyscy tak sądzą. Najważniejszy polityk dzisiejszej Polski oświadczył: „Każdy, kto zna historię, historię doktryn polityczno-prawnych, historię teorii prawa, a tak się zdarzyło, że kiedyś się tym zajmowałem, wie, że to [państwo prawa i demokratyczne państwo prawa] nie znaczy to samo, to jest coś zupełnie różnego” i wyjaśnił to tym, że Cesarstwo Niemieckie było państwem prawa, ale demokracją. To prawda, ale każdy (lub prawie każdy, zważywszy na pogląd p. Kaczyńskiego) teoretyk prawa i historyk doktryn polityczno-prawnych uznaje, że obecnie każde państwo prawa jest demokratycznym państwem prawa i na odwrót.

J. Kaczyński deklaruje: „Bronimy [tj. on i jego partia] demokracji”. Jest więc tak (jego zdaniem), że coś zagraża demokracji w Polsce. Wszelako trudno zorientować się z wyjaśnień p. Kaczyńskiego, jakie to niebezpieczeństwa czyhają na polską demokrację. Komisja Wenecka? Trybunał Konstytucyjny? Komisja Europejska? Sądy powszechne? Opozycja? P. Kaczyński oświadczył:

„Trzeba bronić polskiej suwerenności i prawa polskiego społeczeństwa do wyboru rządu, który chce w Polsce bardzo dużo zmienić. Bo to jest też w tej chwili kwestionowane. W Polsce ma być tak, jak było, czyli w istocie półoligarchia z ogromną szarą strefą, nieformalny immunitet dla elit, nawet jeśli się dopuszczają przestępstw. [...] Gdy my się w Polsce w końcu za to wszystko weźmiemy, […] na pewno będzie krzyk, że to jest prześladowanie opozycji i łamanie demokracji. Powtórzę: nam kwestionuje się suwerenność i prawo do zmiany, naprawy Rzeczypospolitej”.

Tak więc demokracja to m.in. niekwestionowanie suwerenności, niekwestionowanie prawa polskiego społeczeństwa do wyboru rządu, który chce bardzo dużo zmienić, oraz rozliczanie tych, którzy rządzili wcześniej.

Powyższe rozumienie demokracji jest bardzo osobliwe. Idąc po kolei, obrona suwerenności i obrona demokracji są dość odległe od siebie. Polska wstępując do UE, zobowiązała się do przestrzegania określonych reguł, a w świetle prawa międzynarodowego skutkuje to zgodą na częściowe ograniczenie suwerenności. Jeśli tak, to oficjalne organy UE mają prawo zwracania Polsce uwagi na to, że nie przestrzega przyjętych przez siebie zobowiązań. Mogą się mylić w tym względzie, ale to nie znaczy, że naruszają polską suwerenność. Rząd p. Szydło jakoś nie deklaruje, że unijne dopłaty do rolnictwa lub autostrad zagrażają naszej suwerenności.

Niezależnie od tego rozszerzanie pojęcia demokracji przez włączenie do niego suwerenności jest typowym zabiegiem retorycznych, charakterystycznym dla propagatorów tzw. prawdziwej demokracji. Dalej: ustalenie tego, czy i jak poprzednia elita władzy zawiniła, nie jest sprawą p. Kaczyńskiego (chociaż może mieć swoje zdanie w tej materii) i nawet nie sprawą prokuratury, ale sądu. Po trzecie, obecna opozycja nie kwestionuje tego, że PiS objął władzę w wyniku demokratycznych wyborów. Ma jednak prawo, właśnie w imię demokracji, uważać, że tzw. dobra zmiana nie jest prowadzona w należyty sposób, oraz dążyć do zdobycia władzy w legalny sposób.

P. Kaczyński wyraźnie stwierdził (w tej samej oracji, w której uznał państwo prawa i demokratyczne państwo prawa za coś zupełnie różnego), że w Polsce ma miejsce rebelia przeciw dobrym zmianom. Wprawdzie słowo „rebelia” nie jest jednoznaczne, ale wygląda na to, że w rozważanym kontekście wskazuje na działanie niedemokratyczne. Jeśli tak jest, najważniejszy polityk w obecnej Polsce nie bardzo pojmuje, na czym polega funkcjonowanie demokracji.

Kolejny punkt dotyczy źródła obrony demokracji przez PiS. Politycy tej partii twierdzą, że otrzymali mandat od narodu jako suwerena do przeprowadzenia zmian. Wszelako ten mandat obejmuje tylko to, co PiS zawarł w swoim programie wyborczym. Nawet jeśli przyjąć, że został zawarty kontrakt pomiędzy większością wyborców a partią p. Kaczyńskiego, nie znaczy to, iż jest to umowa blankietowa, tj. swobodnie wypełniana przez rząd, „który chce bardzo dużo zmienić”.

Blankietowe kontrakty władzy ze społeczeństwem są akurat zaprzeczeniem demokracji, a nie jej obroną. W sumie ogólnikowe zapowiedzi p. Kaczyńskiego są nie tyle zapowiedzią obrony demokracji, ale jej kwestionowaniem.

Nie ma wątpliwości, że Polska a.d. 2016 jest państwem demokratycznym. Niemniej jednak szczegóły ustrojowej dobrej zmiany proponowanej przez PiS godzą w ład demokratyczny. Notoryczne ataki tej partii na sądy i utrzymywanie, że na pewno będą broniły tzw. układu, od razu rodzi wątpliwość, czy rzeczywiście chodzi o obronę demokracji. W szczególności pomysły wprowadzenia ciała mającego prawo do uchylania prawomocnych wyroków sądowych mają tyle wspólnego z demokracją, ile prawdziwa sprawiedliwość ze zwykłą sprawiedliwością.

To samo można powiedzieć o reformie procedury karnej w kierunku dopuszczenia tzw. owoców zatrutego drzewa, tj. dowodów zdobytych nielegalnie. O Trybunale Konstytucyjnym pisałem już wiele razy, ale nie od rzeczy jest przypomnienie tego, co p. (nie byle) Jaki (fachowiec) stwierdził kilka dni temu. Ten wyjątkowy (nie byle jaki) specjalista skonstatował:

„Trybunał Konstytucyjny, jestem przekonany, że w takim składzie […], jak chciała PO, […] blokowałby wszystkie nasze ustawy […], zmieniał wszystkie nasze decyzje. No wszystko, na przykład ustawę o 500 plus. Ja nie mam żadnej gwarancji, że Trybunał by tej ustawy nie zakwestionował, tym bardziej, że akurat osoby, które były wybrane z nadania PO, w innej postaci kwestionowały program 500”.

Otóż ani przekonania p. (nie byle) Jakiego, ani gwarancje, których oczekuje on i jego koledzy z PiS, nie mają żadnego znaczenia dla funkcjonowania sądu konstytucyjnego. To reguluje konstytucja i na tym kończy się dyskusja na temat stanu prawnego.

Gdybym miał określić rodzaj porządku ustrojowego bronionego przez PiS, rzekłbym, że jest to demokracja deklaratywna. I to jest nowy typ demokracji prawdziwej. Na razie mamy pierwsze jej jaskółki, które może jeszcze nie czynią wiosny, ale niejako zapowiadają państwo prawa jako coś zgoła innego niż ustrój demokratyczny. Może PiS zacząłby bronić demokracji przed nim samym? Będzie znacznie gorzej, gdy inni zabiorą się do tego w sytuacji determinacji p. Kaczyńskiego i jego partii, aby nie ustąpić.

PS Piszę to akurat 4 czerwca 2016 r., czyli w rocznicę wyborów w 1989 r. Jest rzeczą znamienną, że PiS uznał, że nie ma czego wspominać. Zapewne w imię prawdziwej demokracji. Trzeba demokratycznie sprawić, aby pozostała jeno deklaratywną.

Reklama
Reklama