Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Manewry Anakonda 2016 w Polsce. Amerykanie jedyną nadzieją naszej armii?

ppor. Robert Suchy / Flickr CC by 2.0
Największe ćwiczenia od wejścia Polski do NATO mają w założeniu pokazać, że Sojusz będzie bronił swojej wschodniej flanki. W praktyce oznacza to, że Amerykanie są jedyną nadzieją i dlatego dostali w Polsce wolną rękę.

Największe ćwiczenia od wejścia Polski do NATO mają w założeniu pokazać, że Sojusz, a przynajmniej jego główne kraje, jest w stanie i ma wolę bronić tych na wschodniej flance. W praktyce oznacza to, że Amerykanie są jedyną nadzieją i dlatego dostali w Polsce wolną rękę.

W pierwszej dekadzie czerwca na polskich poligonach będzie więcej żołnierzy z USA niż z Polski. O dwa tysiące więcej, bo prawie 14 tysięcy. Po 1200 żołnierzy przyślą Wielka Brytania i Hiszpania – kraj, który w tym roku rotacyjnie stoi na czele natowskiej „szpicy”, czyli sił natychmiastowego reagowania. Wszystkich pozostałych przedstawicieli NATO będą w sumie niecałe dwa tysiące, w tym po setce Węgrów i Słowaków, zaledwie 25 Czechów, 80 Łotyszy i czterech Estończyków. Statystykę uzupełnia pięć krajów partnerskich NATO: Gruzja, Ukraina, Macedonia, Szwecja i Finlandia, w sumie wysyłających do Polski prawie 500 żołnierzy. Spory wysiłek jak na „niezrzeszonych”.

Amerykanie rządzą, Europa śpi

Nic dziwnego, że przy relatywnie niewielkim uczestnictwie krajów zachodniej Europy wojska USA dominują na historycznym polskim ćwiczeniu. Polskim, bo nie udało się Anakondy włączyć do „rozkładu” ćwiczeń Sojuszu. Niektórzy europejscy sojusznicy mieli bowiem obiekcje, że gromadzenie kilkudziesięciu tysięcy wojsk u granic Rosji tuż przed szczytem NATO w Warszawie będzie sygnałem zbyt prowokacyjnym, niepotrzebnym, wręcz szkodliwym.

To dobitny znak rozdźwięku w Sojuszu, który warszawski szczyt za wszelką cenę będzie chciał zagłuszyć. Zobaczymy, z jakim powodzeniem. Tymczasem fakty mówią same za siebie: to Amerykanie przeprowadzą największy w Polsce desant, nocną symulację helikopterowego ataku, przerzut sił w skali strategicznej i taktycznej. Wniosek jest prosty: bez USA ani rusz.

Desant wprost z USA

We wtorek po południu, jeśli pozwoli pogoda, podtoruńskie lądowisko zobaczy coś, czego Polska nie widziała nigdy: bezpośredni desant amerykańskich spadochroniarzy z terytorium USA. Dziesięć godzin przed planowaną godziną zrzutu o 15:30 polskiego czasu prawie 2 tys. komandosów powinno wsiąść na pokład samolotów C-17 Globemaster II w bazie 82. Dywizji Powietrzno-Desantowej w Fort Bragg w Karolinie Północnej. Po przespanym locie nad Atlantykiem powinni w słoneczne popołudnie wyskoczyć z ramp samolotów na wysokości kilkuset metrów, by wprost po wylądowaniu wejść do walki, zająć największy most w Toruniu i przygotować go do przeprawy wojsk lądowych.

To tak zwana operacja wejścia siłowego, wprost na teatr działań, mająca pokazać, że mimo cięć w budżecie i wielkości armii Siły Lądowe USA ciągle są w stanie jednym skokiem zająć pozycje bojowe w Europie, i to na jej wschodniej flance. Amerykanom towarzyszyć będą spadochroniarze z Wielkiej Brytanii i Polski, żeby operacja była wielonarodowa.

Nocny atak Apaczy

Potem będzie jeszcze ciekawiej. Nocą z piątku na sobotę przez zachodnią Polskę przeleci ponad 30 śmigłowców, które wykonają nalot na poligon w Wędrzynie w Lubuskiem. To również będzie operacja, jakiej Polska nie widziała i pewnie nie zobaczy, bo wszystko dziać się będzie pod osłoną nocy, a przelot śmigłowców zdradzać będą jedynie wymagane polskimi przepisami światła pozycyjne.

Amerykanie podobno nalegali, by je wyłączyć, ale Polacy się nie zgodzili. Również dlatego, że mogłoby to wywołać panikę. Trzonem uderzeniowych sił zaangażowanych w ten epizod będą śmigłowce AH-64D Apache z 12. Brygady Lotnictwa Bojowego Sił Lądowych USA, przebazowane do Polski już na czas majowych ćwiczeń natowskiej szpicy Brilliant Jump. Nie przypadkiem poprzedzały one Anakondę, taka sekwencja miała bowiem sprawdzić skuteczność operacji natychmiastowego reagowania, z użyciem wojsk na co dzień stacjonujących w Europie, kontynuowanej przez strategiczny przerzut sił z USA.

W hipotetycznym scenariuszu potencjalnego konfliktu tak właśnie by to wyglądało: broni się wojsko narodowe kraju członkowskiego przy wsparciu „szpicy”, a potem docierają siły reagowania NATO (NRF) i kluczowe siły wsparcia, głównie z USA.

Nie myśliwce, a transportowce

To rozczarowanie dla spotterów. Nie będzie setek najeżonych amunicją szybkich samolotów taktycznych. W Anakondzie kluczową rolę odegrają grube i powolne transportowce. Ale to one decydują o przebiegu wojny, oczywiście pod warunkiem wywalczenia panowania w powietrzu. Przed i w czasie Anakondy częstymi gośćmi w Polsce będą największe amerykańskie samoloty cargo-C-5A Galaxy. Lądowały nawet na cywilnych lotniskach, przewożąc sprzęt, wyposażenie, czasem i amunicję, której Amerykanie wysłali do Polski 5 tys. ton.

Anakonda ma bowiem pokazać, że do Polski można dostarczyć strategiczne wsparcie nawet w czasie kryzysu i konfliktu. W ten sposób ma też odstraszyć potencjalnego agresora. Nie tylko na terytorium Polski, bo nasze bazy lotnicze i linie kolejowe będą kluczowe w razie ewentualnej agresji Rosji przeciw krajom nadbałtyckim.

Rakiety przeciw rakietom

Do Polski na czas Anakondy (a być może i szczytu NATO) przyjechały baterie systemu obrony powietrznej i antyrakietowej Patriot. W czerwcu ćwiczą na centralnym poligonie sił powietrznych w Ustce, ale ich rola sprowadzi się do zapewnienia danych do wspólnego zobrazowania sytuacji powietrznej. Innymi słowy, radary Patriotów będą śledzić potencjalne cele i dostarczać danych o nich dla polskich baterii krótkiego zasięgu.

Bałtycki poligon nie umożliwia strzelań rakietami przeciwlotniczymi średniego zasięgu, te trzeba realizować np. w Grecji na kreteńskim NAMFI (NATO Air and Missile Firing Installation). Nie jest wykluczone, że Patrioty zostaną alarmowo skierowane do ochrony Warszawy na czas szczytu NATO w lipcu. Wtedy rakiety Raytheona staną w Sochaczewie i będą widocznym znakiem twardego zaangażowania USA w zwiększenie polskich możliwości obronnych, w czasie gdy sprawa wyboru dostawcy polskiego systemu obrony powietrznej i antyrakietowej średniego zasięgu „Wisła” pozostaje nierozstrzygnięta...

Promocja na VIP-day?

Ale i tak wszyscy potencjalni dostawcy uzbrojenia dla Polski szykują się na 16 czerwca. Wtedy na największym polskim poligonie w Drawsku Pomorskim odbędzie się „distinguished guests day” z udziałem wybranych przez MON mediów. Na wojskowych forach już teraz można znaleźć mniej i bardziej (częściej) złośliwe komentarze, że Anakonda 16 służy wyłącznie temu, by pokazać się i pokazać swoje oferty właśnie tam.

Z nieoficjalnych przecieków wiadomo, że US Army zamierza pokazać polskim oficjelom możliwości swej precyzyjnej amunicji artyleryjskiej Excalibur. Niezwykle kosztownej, ale za to trafiającej w cel z dokładnością metrów na odległości kilkudziesięciu kilometrów dzięki kierowaniu GPS. Ta amunicja miałaby się stać atutem polskiego systemu Krab, armatohaubicy samobieżnej kal. 155 mm bardzo poważnego działa, które po niemal 20 latach wejdzie do służby w Wojsku Polskim.

Co Rosja na to?

Moskwa na razie nie reaguje. I to powinno nas naprawdę niepokoić. O ile spójność NATO zwiększają rosyjskie prowokacje w powietrzu i na morzu, o tyle bezczynność wojsk Kremla działa przeciwko niej. Widać, że największe kontynentalne armie (francuska i niemiecka) w Anakondzie nie uczestniczą wcale albo na bardzo niewielkim poziomie. Francja jest w sojuszu „usprawiedliwiona” przez stan wojenny, który angażuje jej siły w kraju i operacje na Bliskim Wschodzie i w Afryce. Niemcy to już inna historia: politycznie deklarują pełne wsparcie dla NATO i są gotowe wysłać rotacyjny batalion na Litwę, ale do Polski na ćwiczenia już nie.

Częściowo może to mieć związek z pogorszonym stanem stosunków polsko-niemieckich od chwili rządów PiS. W Kwaterze Głównej Sojuszu słychać coś podobnego: Niemcy pozostają kluczowe dla obrony wschodniej flanki i się z niej nie wycofają, nie muszą jednak otwarcie wspierać przeciw Rosji ćwiczeń nieprzychylnego im rządu. Na razie rosyjskie siły pozostają w koszarach i nie widać planów ich uaktywnienia.

Jednak oficerowie w NATO przyzwyczaili się ostatnio, by oczekiwać nieoczekiwanego. W najbliższych dniach można spodziewać się komunikatów o przerzucie nuklearnych głowic do Kaliningradu lub nagłych manewrach Floty Bałtyckiej czy jednostek spadochronowych z Pskowa. Wszystko powinniśmy przyjmować spokojnie, jako element strategicznej gry, którą Rosja zaczęła, a której NATO nie mogło nie podjąć.
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną