Za kulisami wizyty trwały zabiegi rządzących w Polsce polityków, by wycisnąć z niej jak najwięcej korzyści propagandowych. Nie udało się nakłonić papieża do odwiedzin grobu Lecha Kaczyńskiego, ale udało się umówić go na spotkanie z Antonim Macierewiczem.
A przecież politycy pisowscy, tak chętnie manifestujący swoje przywiązanie do Kościoła i wiary, mieli tyle okazji, by się od Franciszka czegoś nauczyć. Jeśli już nie mówienia prawdy, to choćby skromności i szacunku dla innych. Nic z tego. Po wyjściu z mszy stawali przed kamerami, by wzorem prezesa Kaczyńskiego przekonywać, że „białe jest czarne, a czarne białe”. Był w nich stan napięcia: powie coś czy nie powie takiego, co by nam propagandowo zaszkodziło? Cóż, jeśli nawet nie powiedział, to pokazał.
Dni Młodzieży były manifestacją wiary żywej i przyjaznej ludziom. Ale też wiary ponad podziałami, która jednoczy wyznawców chrześcijaństwa w Europie, obu Amerykach, Afryce, Azji i Australii. Kraków wypełnił się ludźmi różnych ras, języków i kultur. To był komunikat szczególnie mocny w czasach nazwanych przez Franciszka w samolocie lecącym do Polski czasem „wojny w kawałkach”. Słowa te padły w kontekście ciągłych doniesień o kolejnych zamachach terrorystycznych. Papież zaznaczył, że to nie religie prowokują wojny, tylko grupy różnych interesów. A w samolocie w drodze powrotnej do Rzymu przestrzegał, by nie stawiać znaku równości między islamem i terrorem. Dni Młodzieży to był zlot młodzieży katolickiej, lecz niemającej nic wspólnego z ideologią konfrontacji z innymi religiami.
Wymiar charyzmatyczny
Wielu krakowian opuściło miasto na czas ŚDM, ale ci, którzy zostali, witali uczestników z otwartymi rękami.