Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Kamienice u szyi

Czy czeka nas bitwa warszawska?

Prezydent Gronkiewicz-Waltz podczas imprezy miejskiej przy warszawskiej Syrence. Prezydent Gronkiewicz-Waltz podczas imprezy miejskiej przy warszawskiej Syrence. Mariusz Grzelak / Reporter
Rozpoczynająca się bitwa o Warszawę może mieć dla PO podobne konsekwencje jak przegrana Bronisława Komorowskiego z 2015 r. A w warszawskim Ratuszu wciąż panuje optymizm w stylu „nie mamy z kim przegrać”, jak z początku ostatniej kampanii prezydenckiej.
Pani prezydent na tle panoramy Warszawy.EAST NEWS Pani prezydent na tle panoramy Warszawy.

Artykuł w wersji audio

Hannę Gronkiewicz-Waltz atakuje lewicowe stowarzyszenie Miasto Jest Nasze Jana Śpiewaka, podgryzają Nowoczesna i Kukiz’15, krytykuje „Gazeta Wyborcza”. PiS, który ma najpotężniejsze działa – jak komisarza – na razie wysyła tylko harcowników, domagających się ukarania Gronkiewicz-Waltz przez szefa PO Grzegorza Schetynę.

Prezydent stolicy ponosi polityczną odpowiedzialność za skandale związane z reprywatyzacją, a nie jest ich mało. Partia, której jest wiceprzewodniczącą, współodpowiada za to, że wciąż nie ma solidnej ustawy reprywatyzacyjnej. Nie są to argumenty błahe, a w dodatku wybrzmiewają tuż przed politycznym przesileniem w stolicy.

Gronkiewicz-Waltz już jakiś czas temu ogłosiła, że w 2018 r. nie będzie walczyła o czwartą kadencję w Ratuszu. Skandal reprywatyzacyjny przyspieszył debatę w PO, kto powinien zostać jej następcą.

W Ratuszu ekipę zmontował wiceprezydent Jarosław Jóźwiak, ale może się okazać politycznie za słaby, by wywalczyć nominację od Platformy. Do startu namawiany jest Rafał Trzaskowski, ale on akurat nie wyraża entuzjazmu. Padają też nazwiska Andrzeja Halickiego, Małgorzaty Kidawy-Błońskiej, a nawet Ewy Kopacz.

Ktoś, kto wygra prezydenturę w Warszawie, automatycznie znajdzie się w gronie kilku osób, z których wybrany zostanie kandydat na prezydenta Polski w 2020 r. – twierdzi rozmówca POLITYKI z PO. Rzecz w tym, że zanim Platforma zacznie myśleć o następcy Gronkiewicz-Waltz, musi pomyśleć o strategii na najbliższe miesiące.

Na nieszczęście dla prezydent Gronkiewicz-Waltz ustawa o samorządzie gminnym w kwestii wprowadzenia komisarza jest nienachalnie precyzyjna. Otwiera premier Beacie Szydło dwie furtki.

Komisarz czy referendum?

Według art. 96 wojewoda ma prawo wnioskować do premiera o odwołanie prezydenta, jeśli ten narusza ustawy lub konstytucję, a wezwanie wojewody do zaprzestania naruszeń nie odnosi skutku. Funkcję prezydenta przejmuje osoba wskazana przez szefa rządu. Z kolei w myśl art. 97 premier na wniosek ministra spraw wewnętrznych może zawiesić organy gminy i ustanowić zarząd komisaryczny w razie „nierokującego nadziei na szybką poprawę i przedłużającego się braku skuteczności w wykonywaniu zadań publicznych przez organy gminy”. Na ten przepis najczęściej wskazują przeciwnicy Gronkiewicz-Waltz; argumentem za komisarzem byłaby kulejąca reprywatyzacja.

Wcześniej jednak rząd musi przedstawić zarzuty i wezwać gminę do przedłożenia planu naprawczego. Ale nie jest jasne, ile czasu miałaby prezydent na „zaprzestanie naruszeń” ani, co ważniejsze, na przedłożenie i zrealizowanie planu naprawczego. Tu przepisy stawiają w lepszej sytuacji rząd, który działa w drodze uznania administracyjnego. Sporna pozostaje kwestia kluczowa: kiedy komisarz powinien przejąć władzę? Z chwilą decyzji Szydło czy po klepnięciu decyzji przez sąd administracyjny? I czy wystarczy wyrok pierwszej instancji – wojewódzkiego sądu administracyjnego – czy należy poczekać do prawomocnego orzeczenia Naczelnego Sądu Administracyjnego?

Orzecznictwo NSA wskazuje na to ostatnie rozwiązanie, a ciekawy przykład dała gmina Parysów, w której wójt i komisarz zamieniali się miejscami dwukrotnie. Komisarza wprowadził tam premier Donald Tusk w marcu 2009 r. ze skutkiem natychmiastowym. Wójt odwołał się do WSA, który po pięciu miesiącach przyznał mu rację, dzięki czemu wójt odzyskał władzę. Nie na długo jednak, bo po kolejnych paru miesiącach NSA uchylił wyrok sądu niższej instancji i przywrócił komisarza.

W tym wyroku z 24 listopada 2009 r. NSA sformułował kilka uwag generalnych, z których wynika, że komisarz może przejąć władzę dopiero po prawomocnym rozstrzygnięciu sądu.

NSA przyznał, że ustawa nie określa terminu powołania komisarza ani przejęcia przez niego obowiązków. Podkreślił wszakże, że „przedwczesne powołanie komisarza nie uzasadnia podjęcia przez niego czynności przed uprawomocnieniem się rozstrzygnięcia nadzorczego”. I dalej: „Rozstrzygnięcie nadzorcze staje się prawomocne, a tym samym wykonalne, dopiero po bezskutecznym upływie terminu do wniesienia skargi do sądu albo z datą oddalenia lub odrzucenia skargi przez sąd, a orzeczenie sądowe musi być prawomocne”. NSA ujął się więc za niezależnością samorządu. Podkreślił, że „wykonanie rozstrzygnięcia nadzorczego przed wykorzystaniem drogi sądowej czyniłoby ochronę sądową samodzielności jednostki samorządu terytorialnego iluzoryczną”.

Późniejsza praktyka dowodzi, że rząd – także PiS – uznał tę argumentację. W styczniu Szydło wprowadziła zarząd komisaryczny w monstrualnie zadłużonej gminie Ostrowice, ale nie wskazała komisarza i – nawet po korzystnym dla niej rozstrzygnięciu w pierwszej instancji – czeka na wyrok NSA. W Warszawie oczywiście sprawy mogą potoczyć się innym torem. Jeśli rząd może ignorować wyroki Trybunału Konstytucyjnego, to może też – przy niejasnych przepisach ustawy o samorządzie – z dnia na dzień wprowadzić w stolicy komisarza. W stolicy na długie miesiące zapanowałby chaos, zwłaszcza gdyby Gronkiewicz-Waltz nie podporządkowała się decyzji premier, powołując się na opinie prawne i cytowany wyżej wyrok NSA.

Tym bardziej że argumenty za powołaniem komisarza są wciąż wątłe. W sprawie reprywatyzacji toczą się wprawdzie śledztwa – dziewięć postępowań prowadzi prokuratura we Wrocławiu – ale prawomocnych wyroków nie ma.

Paradoksalnie prostszą drogą odwołania Gronkiewicz-Waltz mogłoby się okazać referendum. W 2013 r. skończyło się fiaskiem z powodu zbyt niskiej frekwencji, ale dziś prezydent jest w trudniejszej sytuacji. PO jest słabsza, PiS i inni przeciwnicy – silniejsi, a do odwołania prezydent wystarczy niższa niż trzy lata temu frekwencja (żeby referendum było wiążące, wystarczy udział 3/5 wyborców z poprzednich wyborów, czyli 374 tys. głosów, o 15 tys. mniej niż trzy lata temu).

Referendum byłoby rozwiązaniem „czystszym” niż siłowe wprowadzenie komisarza, a porażka Gronkiewicz-Waltz w plebiscycie byłaby klęską PO na skalę ogólnopolską. Na razie widać, że Platforma broni swojej prezydent, mając nadzieję, że afera warszawska jak wiele innych w końcu straci dynamikę i przygaśnie. Pytanie jednak, czy PiS i inni przeciwnicy Gronkiewicz-Waltz na to pozwolą. Zwłaszcza że – poza wszystkim – mechanizm pozwalający na przejmowanie kamienic powinien zostać dobrze zbadany; zwłaszcza to, czy pojawił się za przyczyną łamania istniejącego prawa, czyli był to przestępczy proceder czy też zawinił brak odpowiedniego prawa.

Dziwna reprywatyzacja

Przyjęty w 1945 r. i wciąż obowiązujący tzw. dekret Bieruta zakładał przejęcie przez gminę Warszawa, a następnie Skarb Państwa nieruchomości w granicach miasta. Właściciele mogli wystąpić do miasta z wnioskiem o własność czasową lub domagać się odszkodowania, ale władze PRL często łamały dekret i nie rozpatrywały wniosków. Po 1989 r. spadkobiercy właścicieli zaczęli dochodzić roszczeń. Najczęstszym sposobem na odzyskanie nieruchomości jest złożenie do Ministerstwa Infrastruktury wniosku o unieważnienie decyzji władz PRL o nieprzyznaniu dawnym właścicielom własności czasowej. Spadkobiercy powinni przy tym wykazać, że ówczesne decyzje były sprzeczne z dekretem Bieruta. Następny krok po pozytywnej decyzji resortu to wniosek do urzędu miasta o przyznanie prawa do użytkowania wieczystego gruntu i własności budynków. Jeśli nieruchomość odkupiły osoby trzecie, można wnioskować o odszkodowanie.

W odzyskiwanie nieruchomości włączyło się wiele osób niezwiązanych z dawnymi właścicielami. Praktyką stało się skupowanie roszczeń za bezcen i żądanie milionowych odszkodowań. Popularność zdobyła metoda na kuratora: osoba zainteresowana nieruchomością wnioskowała do sądu o ustanowienie kuratora dla osoby zaginionej w czasie wojny i w jej imieniu sprzedawała roszczenia nieformalnym wspólnikom.

W ten sposób przejętych zostało wiele działek i budynków, nieraz zamieszkanych przez lokatorów, których nowi właściciele starali się zmusić do wyprowadzki. Najgłośniejsza stała się sprawa kamienicy przy ul. Nabielaka odzyskanej przez antykwariusza Marka Mossakowskiego. Walcząca z nękającym lokatorów właścicielem Jolanta Brzeska została zamordowana, a jej ciało odnaleziono w Lesie Kabackim w 2011 r. Sprawcy nie wykryto, ostatnio śledztwo w tej sprawie wznowił Zbigniew Ziobro.

Reprywatyzacji nie reguluje żadna ustawa, do czego przyczynili się politycy różnych partii. W 2001 r. Sejm przyjął ustawę, która zakładała zwrot nieruchomości w naturze lub wypłatę odszkodowania w wysokości 50 proc. jej wartości. Zawetował ją Aleksander Kwaśniewski.

Prace nad nową ustawą prowadzili w poprzedniej kadencji posłowie PO i urzędnicy Ministerstwa Finansów, ostatecznie światło dzienne ujrzał jedynie senacki projekt „małej reprywatyzacji”. Zakłada ona, że sprzedaży roszczeń wynikających z dekretu Bieruta musi towarzyszyć akt notarialny, a notariusz musi o umowie zawiadomić warszawski Ratusz lub Ministerstwo Skarbu. Obie instytucje zyskują prawo pierwokupu nieruchomości, a miasto może odmówić jej zwrotu, jeśli jest wykorzystywana na cele publiczne (np. przedszkole czy szkoła). Ustawę przyjął Sejm w czerwcu 2015 r. głosami PO-PSL, ale Bronisław Komorowski na trzy dni przed ustąpieniem z urzędu wysłał ją do Trybunału. W połowie sierpnia tego roku Trybunał ogłosił jej konstytucyjność, a Andrzej Duda podpisał, za co Gronkiewicz-Waltz dziękowała mu na Twitterze.

O reprywatyzacji jest znów głośno dzięki „Gazecie Wyborczej”, która temat drąży od kilku miesięcy w stołecznym dodatku. W sierpniu „Magazyn Świąteczny” naświetlił sprawę przejęcia jednej z najdroższych działek (ok. 160 mln zł), o dawnym adresie Chmielna 70. Decyzję o reprywatyzacji wydał w 2012 r. długoletni wicedyrektor Biura Gospodarki Nieruchomościami Jakub Rudnicki, który kilka tygodni później zrezygnował z pracy w Ratuszu. Według „Gazety” z przejmującym działkę mecenasem Robertem Nowaczykiem łączyły go relacje biznesowe. Rudnicki został potem właścicielem willi przy ul. Kazimierzowskiej, do której roszczenia mieli wykupić jego rodzice – zwrot willi podpisał następca Rudnickiego w BGN w niespełna rok po jego odejściu. Tymczasem działka przy Chmielnej 70 w ogóle nie powinna była podlegać reprywatyzacji, bo przed wojną należała w większości do obywatela Danii, której Polska wypłaciła odszkodowanie za nacjonalizację.

Ratusz po artykule „Gazety Wyborczej” wyjaśniał, że Rudnicki został zatrudniony, gdy w Warszawie rządził PiS, a działka przy Chmielnej została zwrócona, bo resort finansów nie miał potwierdzenia wypłaty odszkodowania byłemu właścicielowi. Władze miasta zaznaczyły, że sprawę zgłosiła do prokuratury sama prezydent i że Ratusz od dawna walczy o ustawę reprywatyzacyjną.

Nieoficjalnie współpracownicy Gronkiewicz-Waltz zrzucają winę na PO za brak współpracy przy rozwiązaniu problemu i – przede wszystkim – na prezydenta Komorowskiego, który opóźnił o rok wprowadzenie „małej ustawy”. Twarzą Ratusza stał się wiceprezydent Jóźwiak, tłumaczący, dlaczego miasto przez lata tolerowało nieprawidłowości i dlaczego rządząca przez osiem lat Platforma nie zrobiła nic, by uregulować reprywatyzację. Ratusz zamieścił też w prasie reklamy, w których pochwalił się sukcesem uchwalenia „małej ustawy”.

Na koniec tygodnia z urlopu w Hiszpanii wróciła prezydent stolicy i po konsultacjach z Grzegorzem Schetyną ogłosiła, że decyzja o zwrocie działki przy Chmielnej 70 była pochopna. Dlatego odpowiedzialni za nią urzędnicy (m.in. szef BGN Marcin Bajko) zostali zwolnieni dyscyplinarnie, a Biuro – rozwiązane. Prezydent zapowiedziała powołanie komisji w Radzie Miasta, złożonej z przedstawicieli wszystkich partii, która ma zorganizować audyt reprywatyzacji od 1990 r. Obiecała również, że PO we wrześniu złoży nowy projekt w sprawie reprywatyzacji i że wszystkie zwroty nieruchomości zostaną wstrzymane do czasu uchwalenia „dużej” ustawy.

Prezes zdecyduje

Decyzję w sprawie Warszawy, jak większość ważnych decyzji w Polsce, podejmie Jarosław Kaczyński. Z wypowiedzi polityków PiS wynika, że planu bitwy o stolicę jeszcze nie ma, a przynajmniej go nie znają.

Na wiosennym zjeździe warszawskiego PiS Kaczyński mówił, że „dobra zmiana” powinna zostać wprowadzona także w stołecznym samorządzie. Nie oznacza to jednak, że komisarz w Warszawie jest przesądzony; jego wprowadzenie mogłoby scementować opozycję, a ewentualna przegrana w sądzie administracyjnym byłaby dla PiS bolesnym ciosem – przeciwnicy Kaczyńskiego dostaliby na tacy argument o „politycznym skoku na Warszawę” i „żądzy władzy prezesa”.

Druga droga – referendum – jest dla PiS także ryzykowna, ale potencjalne korzyści byłyby niezmierne. Zwycięstwo partii Kaczyńskiego w kampanii referendalnej i wcale niewykluczone wzięcie władzy w przyspieszonych wyborach uderzałoby Platformę w bardzo czuły punkt, bo pokazywało słabość tej partii w układzie lokalnym na długo przed wyborami samorządowymi, a ponadto odbierałoby jej dotychczasową wielkomiejską „twierdzę”. Kandydatem PiS mógłby zostać młody poseł Jarosław Krajewski, w kuluarach zaczęło też krążyć nazwisko minister cyfryzacji Anny Streżyńskiej.

Trzecia droga – cierpliwe czekanie na kolejne błędy Gronkiewicz-Waltz – wydaje się najmniej prawdopodobna w kadencji, w której Kaczyński gra o wszystko.

Polityka 36.2016 (3075) z dnia 30.08.2016; Temat z okładki; s. 18
Oryginalny tytuł tekstu: "Kamienice u szyi"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną