Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Sekrety Macierewicza

Tajemnicze powiązania ministra obrony

Pozycja Antoniego Macierewicza nie jest już tak silna jak jeszcze kilka tygodni temu. Pozycja Antoniego Macierewicza nie jest już tak silna jak jeszcze kilka tygodni temu. EAST NEWS
Przeczulony na wszystko, co wiąże się z Rosją i światem komunistycznych służb, Antoni Macierewicz jakby stracił czujność. Może dlatego nie zauważył, że nie dość, że punktuje na rzecz Rosji, to jeszcze ma w swoim otoczeniu ludzi o zagadkowej przeszłości.
Sekretarz obrony USA – Ashton Carter. Mimo zabiegów MON, dwukrotnie w ciągu ostatnich miesięcy nie znalazł czasu dla ministra Macierewicza, gdy ten był w Waszyngtonie.Adrian Cadiz/Wikipedia Sekretarz obrony USA – Ashton Carter. Mimo zabiegów MON, dwukrotnie w ciągu ostatnich miesięcy nie znalazł czasu dla ministra Macierewicza, gdy ten był w Waszyngtonie.
W 2016 r. Ministerstwo Obrony nie zawarło żadnego większego kontraktu zbrojeniowego.Sławomir Kamiński/Agencja Gazeta W 2016 r. Ministerstwo Obrony nie zawarło żadnego większego kontraktu zbrojeniowego.

Artykuł w wersji audio

Uchodzi za najmocniejszą po prezesie PiS osobę w państwie, która decyduje o wszystkim, co dzieje się w wojsku, jego służbach i spółkach zbrojeniowych. Ludzie Antoniego Macierewicza mają wpływ na inne strategiczne segmenty przemysłu, w tym na energetykę. Są tam właściwie nietykalni. Faktem jest jednak, że jego pozycja nie jest już tak silna jak kilka tygodni temu. Przyczyniła się do tego sprawa Bartłomieja Misiewicza, rzecznika i asystenta ministra, który bez wyższego wykształcenia trafił do rad nadzorczych spółek zbrojeniowych i energetycznych, stając się symbolem pisowskiego zawłaszczania państwa. Przyczyniły się także pojawiające się od pewnego czasu informacje o niejasnych relacjach Macierewicza z ludźmi o tajemniczej przeszłości, także w Rosji. Budzą one niepokój tym większy, że dotyczą szefa ważnego i wrażliwego resortu, który w dodatku nie wytłumaczył się z tych powiązań przed opinią publiczną.

Stawiamy pytania, które nurtują dziś wiele osób: czy minister Macierewicz, który słynie z antyrosyjskich uprzedzeń, niestrudzenie tropiący agentów komunistycznych służb, zdaje sobie sprawę, jaki jest efekt jego działań i powiązań? Zbierzmy zatem to dossier.

Dziwni współpracownicy

Najstarsze ślady związane są z Robertem Luśnią, byłym posłem LPR, uznanym prawomocnie w 2005 r. przez sąd lustracyjny za informatora SB. Sprawę opisał w „Gazecie Wyborczej” Tomasz Piątek. Autor zarzucił szefowi MON, że mimo esbeckiej przeszłości Luśni utrzymuje z nim relacje. Zanim w 2003 r. odkryto historię byłego parlamentarzysty, podążał za Macierewiczem krok w krok, m.in. w kolejnych partiach, które ten zakładał lub współzakładał: ZChN, Ruchu Katolicko-Narodowym, wreszcie Lidze Polskich Rodzin. Po przegranym procesie lustracyjnym Luśnia skupił się na biznesie (jest właścicielem firmy produkującej opakowania do leków), ale jego relacje z Macierewiczem nie ustały. Według Piątka jeszcze jako minister obrony zasiadał w radzie fundacji Głos, której Luśnia jest prezesem. A gdzie trop rosyjski? Oficerem prowadzącym Luśni był Józef Nadworski, który miał kontakty z radzieckim wywiadem. Jednym z jego bliskich kolegów był inny esbek Marek Zieliński, który od 1981 r. był agentem radzieckich służb, a po upadku ZSRR – do wpadki w 1993 r. – rosyjskiego GRU. W śledztwie miał obciążać Nadworskiego, jakoby ten również współpracował z Rosjanami. Nadworski temu zaprzeczał, ale przyznał, że to on poznał kolegę z jego późniejszym oficerem prowadzącym z ZSRR.

Idźmy dalej. Współpracownikiem Luśni, a także pełnomocnikiem partii Macierewicza przed wyborami 2005 r. był Konrad Rękas, dziś faktyczny szef proputinowskiej partii Zmiana (jej lider Mateusz Piskorski został niedawno zatrzymany przez ABW pod zarzutem szpiegostwa). Gdy po tekście Piątka w „GW” Macierewicz zaczął się wypierać kontaktów z Rękasem, twierdząc, że po 2000 r. nie miał z nim nic wspólnego, ten zamieścił na swoim facebookowym profilu taki wpis: „Ostatni raz faktycznie spotkaliśmy się bodaj w roku 2011 w Krasnymstawie podczas jednej z kolejnych kampanii. Moje nazwisko można też znaleźć na łamach czasopisma »Głos«, redagowanego przez p. Antoniego Macierewicza, którego serdecznie pozdrawiam”.

Z Rękasem i – pośrednio – szefem MON łączy się nazwisko Mariana Szołuchy, który pod koniec ubiegłego roku został wiceszefem rady nadzorczej Polskiej Grupy Zbrojeniowej, obsadzonej przez ludzi Macierewicza. Ale już pięć dni później podał się do dymisji, gdy okazało się, że był członkiem zarządu Europejskiego Centrum Analiz Gospodarczych, think tanku powiązanego z partią Zmiana. Szołucha publikował też w portalu geopolityka.org, który redagował Rękas. Tomasz Piątek w swym tekście cytował publicystę „Gazety Polskiej” Rafała Kotomskiego, który komentował sprawę tak: „Szołucha nie mógł trafić do rady nadzorczej PGZ, w skład której wchodzą największe polskie firmy zbrojeniowe, bez zgody szefa MON Antoniego Macierewicza. Polityk (...) najwyraźniej pominął to, z jakim środowiskiem związany był jego nominat”.

Kolejny „moskiewski ślad” związany jest z fundacją Narodowe Centrum Studiów Strategicznych. Fundacja powiązana jest z działającą na rynku nieruchomości firmą Grupa Radius, kontrolowaną przez Roberta Szustkowskiego, rajdowca i biznesmena ze szwajcarskim paszportem, prowadzącego od ponad 20 lat interesy w Rosji. Co ciekawe, do niedawna był w Moskwie przedstawicielem dyplomatycznym... Gambii.

W wielu radach i zarządach należących do Radiusa spółek zasiadał m.in. Jacek Kotas, prezes NCSS. Sama fundacja zresztą do niedawna miała swoją siedzibę w biurowcu będącym własnością Radiusa (dawna siedziba SLD przy ul. Rozbrat). Przypadek?

Kotas był kandydatem PiS w wyborach 2005 r. (nie wszedł wtedy do Sejmu), szefem Wojskowej Agencji Mieszkaniowej oraz kolegą Macierewicza w rządzie Jarosława Kaczyńskiego (2006–07), w którym obaj byli wiceministrami obrony. NCSS to kuźnia monowskich kadr i jego eksperckie zaplecze. To tam właśnie rodziła się koncepcja obrony terytorialnej dopuszczająca jej użycie w kraju, m.in. do tłumienia protestów, co znalazło się w projekcie ustawy przedstawionym niedawno przez MON.

Na stanowisku prezesa NCSS Kotas zastąpił Tomasza Szatkowskiego (obaj są założycielami tej fundacji), czyli obecnego wiceministra obrony, który przyszedł do resortu wprost z NCSS. Wcześniej był m.in. członkiem kierowanej przez Macierewicza komisji weryfikacyjnej WSI, która ujawniła tajemnice polskiego wywiadu i kontrwywiadu wojskowego. Sprawę NCSS ujawniło stowarzyszenie Miasto Jest Nasze, a nagłośnił publicysta POLITYKI Jacek Żakowski, który pisał w komentarzu dla Wirtualnej Polski: „W samym jądrze kierowanej przez Antoniego Macierewicza polskiej obronności są ludzie mający rosyjskie powiązania”.

Z NCSS do MON trafili też ludzie, którzy wygłaszają poglądy niemal żywcem wyjęte z prokremlowskich mediów. Ekspertem NCSS był dr Grzegorz Kwaśniak, dawny wojskowy, dziś pełnomocnik ministra do spraw utworzenia obrony terytorialnej, który po agresji Rosji na Ukrainę twierdził, że nie wierzy w skuteczność NATO.

Jeszcze ciekawszy jest inny ekspert NCSS płk Krzysztof Gaj, którego Macierewicz wyciągnął z rezerwy i w styczniu umieścił w Sztabie Generalnym na kluczowym stanowisku szefa wojskowych kadr, czyli zarządu organizacji i uzupełnień.

– Osoba, która zajmuje to stanowisko, wie o wojsku wszystko, przede wszystkim jak liczne i jak obsadzone są konkretne jednostki. To jest nerw armii – mówi poseł PO Tomasz Siemoniak, minister obrony w latach 2011–15. Płk Gaj też był zaangażowany w budowę OT, ale na początku października został po cichu odwołany przez Macierewicza i przeniesiony do rezerwy kadrowej szefa MON. Nieoficjalnie wiadomo, że tempo tworzenia formacji nie zadowalało ministra.

Warto mimo to zadać pytanie, dlaczego na tak ważnym stanowisku Macierewicz posadził kogoś, kto ma na koncie wypowiedzi chwalące działania na Ukrainie prezydenta Rosji i wykpiwające walczących z agresorem Ukraińców? Oto próbka możliwości płk. Gaja sprzed objęcia stanowiska w SG: „Nie jestem rusofilem (podkreślam to stanowczo), ale w tym miejscu doskonale rozumiem Putina – to są faszyści [Ukraińcy walczący z separatystami – red.]. I Putin ma w zupełności rację – z nimi trzeba walczyć, bo Europę z ich przyczyny ogarnie pożoga. To jakiś okrutny chichot historii, że ja przyznaję rację Putinowi i Rosjanom – ale w tej sytuacji nie widzę innego wyjścia”.

O działalności Gaja szerzej można poczytać na facebookowym profilu „Rosyjska V kolumna w Polsce”. Jeden z jego autorów, Marcin Rey, przyjrzał się znajomym pułkownika na FB. Okazało się, że wielu z nich to ludzie ze środowiska „prorosyjskiego i antyukraińskiego”. Rey sprawdził również, jakie profile płk Gaj polubił. Wśród nich były: „Nie dla Ukrainy w UE”, „Stop UPAdlaniu polskiej ziemi”, „Antymajdan Polska”, „Nie dla ingerencji polskich sił zbrojnych w wojnie ukraińskiej” czy grupa dyskusyjna „Grupa przeciwko OUN-UPA”, do której – jak dowodzi Rey – płk Gaj został zaproszony osobiście przez niejakiego Karola Surdego, którego przedstawia jako „jednego z najaktywniejszych organizatorów rosyjskiej propagandy w polskim Internecie”. Po publikacji Reya Gaj usunął swój profil na FB.

Rosyjski trop znajdziemy w sztandarowym projekcie Macierewicza, czyli działającej przy MON komisji mającej powtórnie zbadać katastrofę smoleńską. Jednym z jej ekspertów został mianowany Andriej Iłłarionow, ekonomista, przedstawiany również jako ekspert geopolityczny, w latach 2000–05 doradca prezydenta Władimira Putina. Dziś mieszka m.in. w USA, gdzie pracuje dla jednego z ultrakonserwatywnych think tanków związanych z Partią Libertariańską, która m.in. opowiada się za polityką izolacjonizmu Stanów Zjednoczonych i zniesieniem sankcji nałożonych na Rosję.

Nietypowi członkowie komisji

Nie wiadomo dokładnie, czym zajmuje się w komisji Iłłarionow, nie wiadomo nawet, czy nadal w niej pracuje – MON nie odpowiedział nam na pytania o jego rolę. Pewne jest natomiast, że Iłłarionow nie zajmował się nigdy badaniem wypadków lotniczych, za to chętnie – podobnie jak jego koledzy – na ten temat się wypowiadał. Już miesiąc po tragedii podpisał się pod listem, w którym nawoływał, by nie wierzyć w dobre intencje rosyjskich władz, krytykował też polski rząd, dla którego „udawanie zbliżenia z obecnymi władzami Rosji jest ważniejsze niż ustalenie prawdy w jednej z największych tragedii narodowych”. Trudno się więc dziwić, że został ekspertem zespołu parlamentarnego Macierewicza. Dwa lata temu mówił w „Dzień Dobry TVN”: „żadne drzewo, żadna brzoza nie była w stanie zniszczyć skrzydła takiego samolotu. To jest absolutnie jasne. I dlatego musimy wiedzieć, co się naprawdę stało. Musimy zadawać pytania. Dużo osób zadawało pytania do rządu i władz, ale nie mamy odpowiedzi”.

Iłłarionow krytykuje politykę Putina, tropiąc przy okazji jej zwolenników, których nazywa „Putinternem” lub „międzynarodówką Putina”. Tyle że zaliczył do nich również prof. Zbigniewa Brzezińskiego, którego gdyby chcieć oskarżać o najcięższe grzechy, mówienie jednym głosem z Putinem nie znalazłoby się na żadnej liście. Gdyby jednak przyjrzeć się dokładnie wypowiedziom Iłłarionowa, okazałoby się, że tego typu zagadkowych twierdzeń niemających wiele wspólnego z rzeczywistością, a w gruncie rzeczy miłych dla uszu Kremla, jest więcej (w przypadku Brzezińskiego, który po agresji Rosji na Ukrainę domagał się dozbrojenia Ukraińców, nie jest tajemnicą głęboka niechęć, jaką jest obdarzany na Kremlu).

Ukraińską karierę Iłłarionowa odtworzył kilka miesięcy temu na łamach „Gazety Wyborczej” Mirosław Czech, dziś pracujący w Kijowie w grupie ekspertów Leszka Balcerowicza, który w artykule „Nie ma byłych doradców Putina” pisał: „Iłłarionow zyskał uznanie wśród Ukraińców wsparciem dla Majdanu (był jednym z założycieli rosyjskiego Komitetu Solidarności z Majdanem). Jego opinie były powszechnie słuchane i cytowane, gościł w telewizji i radiu. Szybko jednak wielu nabrało podejrzeń co do jego intencji. [...] Na Ukrainie zaczęto go nazywać »kretem Kremla« i »rosyjskim agentem wpływu« oraz mówić, że »nie ma byłych doradców Putina«. [...] Ukraińcy jednak dostrzegli, że jego słowa mają siać strach przed Rosją, bojaźń o »zdradę« Zachodu i przekonanie o zaprzaństwu władz. Nauczyli się czytać wypowiedzi Iłłarionowa na opak, jeżeli on za czymś agituje, to raczej na pewno należy myśleć i postępować inaczej”. Czech przypomniał jeszcze znamienną wypowiedź Iłłarionowa, w której przyznawał, że nie komentuje cech osobistych ludzi, z którymi pracował, oraz nie ujawnia wiedzy, którą zdobył w czasie swojej pracy. Może dlatego nadal swobodnie podróżuje do Rosji, co jak na krytyka Kremla jest sprawą dość niezwykłą. Dlaczego taka osoba trafiła do oficjalnej komisji polskiego resortu obrony, która ma dostęp do wielu poufnych dokumentów?

Rosyjska tłumaczka

Inny moskiewski trop w otoczeniu ministra obrony RP opisał Piotr Pytlakowski (POLITYKA 40). To historia Rosjanki Iriny Obuchowej, która w 2006 r. na zlecenie Macierewicza, wówczas szefa Służby Kontrwywiadu Wojskowego, przetłumaczyła na rosyjski jego raport z likwidacji Wojskowych Służb Informacyjnych (co ciekawe, na angielski został przetłumaczony tylko we fragmentach). „Obuchowa w Polsce nie miała statusu tłumacza przysięgłego, a mimo to zlecono jej tłumaczenie wrażliwego dokumentu. Dzięki tej pracy dostała przepustkę umożliwiającą poruszanie się po siedzibie SKW” – pisał Pytlakowski. Bez nawet podstawowego sprawdzenia kontrwywiadowczego. Co ciekawe, krótko po publikacji raportu w Polsce jego rosyjskie tłumaczenie opublikował rosyjski portal agentura.ru piszący o służbach specjalnych. Jak ustaliły polskie służby, było identyczne z wersją Obuchowej.

Bardzo zastanawiająca jest przeszłość kobiety. W czasach ZSRR mieszkała w Moskwie i pracowała m.in. w przedsiębiorstwie Intourist, gdzie zajmowała się grupami zagranicznych turystów. Była też tłumaczem i opiekunem jeżdżących do ZSRR delegacji pisarzy polskich. Dzięki temu poznała krytyka literackiego i agenta SB Leszka Żulińskiego, by w końcu – w latach 80. – przyjechać do Polski. Co ciekawe, jak się dowiadujemy, roztaczała wokół siebie nimb dysydentki, kobiety niemal prześladowanej w ojczyźnie. Mimo to nasza bezpieka nie wyrażała wobec niej zainteresowania. Przez Żulińskiego Obuchowa poznała Marka Zielińskiego, byłego opozycjonistę i osobę z bliskiego kręgu Macierewicza. Na początku lat 90. wyszła za niego za mąż i dostała polskie obywatelstwo. Dziś mieszka w Irkucku, gdzie jej mąż jest konsulem generalnym RP.

Ze sprawą tłumaczki wiąże się jeszcze jedna, dość bulwersująca historia, która zakończyła się interwencją posła PO i członka sejmowej komisji do spraw specsłużb Marka Biernackiego u prezydenta Andrzeja Dudy.

18 grudnia 2015 r., a więc miesiąc po przejęciu władzy przez PiS, w środku nocy grupa wojskowych i cywilnych współpracowników Macierewicza (wśród nich zawieszony niedawno rzecznik MON Bartłomiej Misiewicz) wdarła się do pomieszczeń Centrum Eksperckiego Kontrwywiadu NATO. To wielonarodowy zespół powołany przez rządy Polski i Słowacji do ochrony kontrwywiadowczej wschodniej flanki Sojuszu. Mówiąc wprost – do tropienia rosyjskiej agentury, próbującej spenetrować kraje dawnego bloku wschodniego. Misiewicz i spółka nawet nie próbowali otwierać sejfów – wezwana na miejsce specjalna ekipa rozwierciła nie tylko je, ale i prywatne szafki pracowników. Do środka weszła z dorobionym kluczem. W tej sprawie list do prezydenta Andrzeja Dudy napisał Marek Biernacki, poseł PO i koordynator do spraw służb specjalnych w rządzie Ewy Kopacz. Fragmenty listu ujawnił serwis tvn24.pl. „Czy przypadkiem celem niespodziewanego najścia nie była potencjalna, a bardziej domniemana zawartość kasy pancernej w CEK NATO? Ciekawe, na jakie to dokumenty liczyli trafić »kontrolerzy« ministra?” – pytał Biernacki. Jak ustalił Pytlakowski, szukano również dokumentacji postępowania sprawdzającego wobec tłumaczki, które wszczęło SKW po zmianie rządu w 2007 r.

Dziś CEK de facto działa jedynie na papierze. Na jego czele Macierewicz postawił Mariusza Maraska, kolejnego zaufanego człowieka ze swej talii, który brał udział w nocnym najściu na siedzibę Centrum. Nominacja wywołała konsternację na Słowacji. Tamtejsi dziennikarze przypominają, że ma zerowe doświadczenie nie tylko w pracy kontrwywiadowczej, ale w służbach specjalnych w ogóle, i że został mianowany bez zgody słowackiego rządu.

Siła wpływu

Strategia Rosji od lat, de facto od upadku komunizmu, jest taka sama: pokazać, że Polska jest krajem mało wiarygodnym, wręcz nieodpowiedzialnym, na którym trudno polegać i któremu trudno zaufać, w dodatku ogarniętym antyrosyjską fobią. W ostatnich miesiącach Polska stała się dla Rosji ważna z jeszcze jednego powodu – po wygranych przez PiS wyborach okazało się, że jesteśmy krajem, który wyłamuje się ze wspólnej polityki UE, ale także i w NATO. Gra na podział i skłócenie obu organizacji to jeden ze strategicznych celów Rosji.

Co z tego, co działo się w ostatnich latach w Polsce w sprawach bezpieczeństwa państwa, mogło być na rękę naszemu sąsiadowi? Na pewno opublikowany w 2006 r. raport o działalności WSI, który ujawnił metody działania polskiego wywiadu wojskowego, szczególnie w krajach arabskich, oraz jego współpracowników. Nasz kolejny rozmówca, oficer kontrwywiadu, pamięta, jakie wrażenie na przedstawicielach państw natowskich zrobiła lektura raportu z likwidacji WSI. – Przedstawiciel Macierewicza rozdał im draft raportu podczas posiedzenia komitetu wojskowego NATO. Napisano w nim, że WSI współpracowały z GRU i były kompletnie zinfiltrowane przez służby rosyjskie. To wywołało ogromne poruszenie, oficerowie innych krajów otoczyli Polaka i pytali go, czy to znaczy, że wszystkie tajemnice natowskie, które znało WSI, są w rękach Rosjan – wspomina oficer.

Antoni Macierewicz, który likwidował WSI (przewodniczył komisji weryfikacyjnej, która decydowała, kogo można przyjąć do nowych służb wojskowego wywiadu i kontrwywiadu, a potem kierował Służbą Kontrwywiadu Wojskowego), przekonywał, że służba ta była siedliskiem wszelkiego zła – głównie rosyjskiej agentury, ale i podejrzanych interesów o mafijnym charakterze. Jak przypomniał w POLITYCE Piotr Pytlakowski, żadne z wielu doniesień do prokuratury podpisane przez Macierewicza i jego ludzi, które dotyczyło rzekomych przestępstw dokonywanych przez WSI, nie skończyło się postawieniem komukolwiek zarzutów. Za to większość z prawie 30 osób, które pozwały MON za umieszczenie ich nazwisk w raporcie, wygrało swoje sprawy o pomówienie, a Skarb Państwa musiał wypłacić około 1,5 mln zł – m.in. w ramach odszkodowań.

Skutki działalności Macierewicza w wojskowych służbach odczuwalne były jeszcze długo po jego odejściu. Bogdan Klich, który objął MON w 2007 r. po wygranych przez PO wyborach, mówi, że gdy zostawał ministrem „SKW była zdziesiątkowana”. – Antoni Macierewicz zostawił po sobie rumowisko. SKW nie była gotowa do wykonywania zadań ani w kraju, ani za granicą do ochrony naszych kontyngentów. Pełną zdolność operacyjną osiągnęła dopiero w 2009 r. – podkreśla Klich. Podobne słowa można usłyszeć od ówczesnych dowódców SKW.

Służba została pozbawiona swojego archiwum, które pod osłoną nocy, ostatniego dnia przed objęciem władzy przez rząd Tuska, zostało wywiezione do siedziby prezydenckiego Biura Bezpieczeństwa Narodowego. Wróciły stamtąd dopiero po prawie ośmiu miesiącach. – Bez akt osobowych, które w sposób bezprawny zostały zajęte, proces naboru do SKW był mocno utrudniony, służba działała po omacku, jakby pozbawiona wzroku i słuchu. W dodatku komisja weryfikacyjna celowo przedłużała pracę nad oceną żołnierzy chcących poddać się weryfikacji. Doszło do sytuacji, w której komisja zgodnie z terminem podanym w ustawie zakończyła w czerwcu 2008 r. pracę, ale nie dokończyła weryfikacji – dodaje Klich. Zapytaliśmy byłego ministra, czy znane są mu jakiekolwiek decyzje Macierewicza, które wzmacniałyby SKW na odcinku wschodnim. – O niczym takim nie słyszałem – odpowiedział. Klich i oficerowie wojskowego kontrwywiadu mówią o jeszcze jednym – wywiezione z SKW archiwum nie było dobrze chronione. Jak się dowiadujemy, prawdopodobnie dokumenty zostały skopiowane przez jednego ze współpracowników Macierewicza. Nie wiadomo, czy nie dostały się w niepowołane ręce.

Tak jak Antoni Macierewicz poprzednio skończył swoją karierę w wojsku, tak samo ją zaczął po objęciu Ministerstwa Obrony, czyli od nocnego najazdu na CEK NATO. Ale nie tylko. Wobec SKW postąpił podobnie jak z WSI, zarzucając kontrwywiadowi podczas prezentowania tzw. audytu rządów PO-PSL m.in. inwigilowanie dziennikarzy, opozycji i nielegalną współpracę z FSB. Oczywiście bez podania dowodów. – Ale to wystarczyło, żeby podać w wątpliwość wszystko, co wspólnie zrobiliśmy z naszymi natowskimi partnerami. W służbach jest tak, że gdy pojawia się informacja, że coś, co się dostało od innej służby, może być dezinformacją, w tym przypadku rosyjską, to do takich danych podchodzi się co najmniej ze znacznym dystansem – słyszymy od jednego z naszych rozmówców związanych z SKW. W pierwszych tygodniach urzędowania kierujący obecnie SKW jego bliski współpracownik Piotr Bączek usunął ze służby i zdegradował major, która – jak się dowiadujemy – była najważniejszym oficerem pracującym w SKW na odcinku rosyjskim. I to z sukcesami. – Dwie najważniejsze w ostatnich latach operacje kontrwywiadowcze na kierunku wschodnim osobiście przeprowadziła właśnie ona. Co najważniejsze, obie zakończyły się sukcesem – twierdzi wysoki rangą oficer polskich służb.

Nikt jak na razie nie poniósł konsekwencji za wyciek poufnej informacji, czyli ujawnienia w tygodniku „wSieci” przez szefa podkomisji smoleńskiej Wacława Berczyńskiego, że Łotysze przekazali Polakom własne nagranie rozmów wieży w Smoleńsku z załogą tupolewa. – To rzecz skandaliczna, która pali nasze kontakty z innymi służbami natowskimi na lata. Nikt nam już niczego nie da, bo ujawnienie takiej informacji oznacza dekonspirację możliwości łotewskich służb – twierdzi nasz rozmówca. – Po czymś takim natychmiast powinno pójść zawiadomienie do prokuratury. A jest cisza. Aż chciałoby się dodać – przerywana odgłosem wystrzeliwanych korków od szampanów w gabinetach nienatowskich służb.

Armia rozbrajana

Tak jak Macierewiczowi udało się podzielić społeczeństwo Smoleńskiem, tak teraz dzieli i zatruwa nim wojsko. Według oficerów kontrwywiadu SKW w kwestiach wschodnich koncentruje się obecnie głównie na Smoleńsku, a precyzyjniej – szukaniu dowodów, że to nie była zwykła katastrofa i że do śmierci prezydenta Kaczyńskiego i towarzyszących mu osób przyczynili się politycy PO. – SKW została faktycznie sparaliżowana – skarży się nasz rozmówca.

Alarmujące wieści dochodzą również z wojsk liniowych. – To przymuszanie do apeli smoleńskich, masowe awansowanie o dwa stopnie do góry, wreszcie promowanie obrony terytorialnej, która znajdzie się poza strukturami armii, powoduje, że w ocenie szczególnie żołnierzy funkcyjnych wojsko znów, po wielu latach, staje się obciachowe – podkreśla Tomasz Siemoniak. W szeregi wrócił kompletny PRL. Strach, że służby podsłuchują, że koledzy donoszą – taki jest nastrój w wojsku. To obniża morale i sprawia, że wojsko staje się słabsze.

Także za sprawą cyklicznego dezawuowania najważniejszych dowódców. Wstrząs wśród generalicji wywołało okazanie braku zaufania gen. Mirosławowi Różańskiemu, czyli najważniejszemu dowódcy w siłach zbrojnych podczas wiosennej odprawy kadry dowódczej. – Tego się nie robi, bo osłabia to wojsko. Nawet jeśli minister nie do końca ufa dowódcy, to nie wolno mu tego okazywać wobec jego podwładnych – podkreśla Siemoniak. Pytany przez nas jeden z ważnych oficerów z otoczenia ministra o to, czy Macierewicz coś w MON naprawia, odpowiada krótko i stanowczo: – Nie.

„Co takiego wam Polska zrobiła, że tak ją zostawiliście bezbronną?” – to słynne zdanie Antoni Macierewicz wypowiedział w maju podczas prezentacji tzw. audytu rządów PO. Tymczasem po prawie roku jego rządów to samo pytanie trzeba skierować do obecnego ministra. Stworzony za rządów PO program modernizacji armii Macierewicz wyrzucił do kosza. Swojego dotąd nie przedstawił.

„W 2016 r. Ministerstwo Obrony nie zawarło żadnego większego kontraktu zbrojeniowego. W pierwszym półroczu wydało zaledwie 1,2 mld z 10 mld zł przewidzianych w tym roku na modernizację armii” – pisał Marek Świerczyński, analityk POLITYKA INSIGHT do spraw bezpieczeństwa. Marny wynik jak na kogoś, kto twierdzi, że za dwa lata wybuchnie wojna z Rosją. Jeśli dodać do tego unieważnienie przetargu na śmigłowce wielozadaniowe i wyrzucenie do kosza programu budowy okrętów obrony wybrzeża, obraz rysuje się ponuro. W tej sytuacji Macierewicz – jakby Polska nie miała stutysięcznej, zaprawionej podczas misji w Iraku i Afganistanie armii, jakby nie miała oddziałów specjalnych w rodzaju GROM – stawia na wojska ochotniczej obrony terytorialnej (zwane już „partyzantką Macierewicza”), które – jak powiedział ostatnio w Sejmie – jako pierwsze ruszą do walki z rosyjskim specnazem. Czyli polscy amatorzy naprzeciw doskonale wyćwiczonych i przygotowanych do boju komandosów Władimira Putina? Oddziały samobójców?

To, co robi Antoni Macierewicz w wojsku, budzi niepokój w NATO. Jak duże, pokazuje gest sekretarza obrony USA Ashtona Cartera. Macierewicz już drugi raz w ciągu ostatnich kilku miesięcy był w Waszyngtonie i – mimo mocnych zabiegów ze strony MON – po raz drugi Carter nie znalazł dla niego czasu.

– To wszystko, co robił i co teraz robi Macierewicz ze służbami specjalnymi i wojskiem, na pewno nie leży w interesie Polski, choć on się zarzeka, że jest inaczej i to inni szkodzą państwu – mówi były oficer polskiego kontrwywiadu, który przyszedł do służby po 1989 r. i widział zamieszanie w służbach dwa lata później, kiedy Macierewicz był szefem MSW. – Nikt nie dokonał takiej dekompozycji systemu bezpieczeństwa Polski, takiego zamieszania i nie wywołał tylu poważnych kryzysów w państwie jak on. Ten facet to mistrz destrukcji i niszczenia.

Historyk prof. Andrzej Friszke, który bada dzieje opozycji demokratycznej w czasach PRL, uważa, że ta destrukcyjna siła Macierewicza bierze się z jego ogromnych i niemożliwych do okiełznania ambicji. – Ma silne cechy przywódcze, potrzebę dominowania i wymuszania u innych uznania siebie za autorytet, uznania jego racji w każdym przypadku – podkreśla Friszke. Dlatego między innymi Macierewiczowi nigdy nie udało się zbudować silnego i wpływowego środowiska. Chętnie za to podłączał się do tych nurtów, które uznawał za silne i generujące fale wznoszące, ale niezagrażające jemu. Tak jest dziś z PiS, tak też było kiedyś z tzw. prawdziwkami, czyli frakcją pierwszej Solidarności, uważającą się za „prawdziwych Polaków” w przeciwieństwie do liderów ruchu, w tym tych z komunistyczną przeszłością i żydowskimi korzeniami. Coraz mocniej rysujący się podział i konflikt przerwał dopiero stan wojenny. Wtedy, czyli późnym latem 1981 r., dzisiejszy szef MON połączył siły z niejakim Tadeuszem Matuszykiem, liderem „prawdziwków”, który wtedy chciał przejąć władzę w Regionie Mazowsze, a później nawiązał współpracę z SB i wydawał antysemickie pisemka.

– Macierewicz generalnie realizuje scenariusz rozwalania instytucji demokratycznego państwa, skłócenia jej elit oraz wyprowadzenia Polski ze struktur Zachodu. To oczywiście służy Rosji i jej interesom. Ale wydaje mi się, że on to robi dlatego, że żyje w alternatywnym świecie, w świecie obsesji – twierdzi osoba, która zna go od lat 70.

Bez względu na motywacje, jakie kierują Macierewiczem i ludźmi z jego otoczenia, chyba nikt w ostatnich latach nie przyniósł tylu szkód swojemu krajowi. W każdym innym państwie zachodniego świata dawno zostałby zdymisjonowany, o ile w ogóle zostałby dopuszczony do urzędu ministra obrony narodowej. To tylko jeden z wielu dowodów na to, że Polska pod rządami PiS jest krajem… specyficznym.

Polityka 42.2016 (3081) z dnia 11.10.2016; Polityka; s. 20
Oryginalny tytuł tekstu: "Sekrety Macierewicza"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną